Witajcie Moje
Kochane Koteczki!
Jak
wyżej, Moi Drodzy! Rajciu, nawet nie wiecie, jak się cieszę, że wreszcie wstawię
coś na bloga, a Wy – mam nadzieję – przeczytacie tego cosia :). Ech, ale jestem
zawiana, serio! Żeby po dwóch miesiącach niebytności tutaj, zaczynać od takich
farmazonów... No hańba ci, Moris, hańba! Pozwólcie, że zacznę raz jeszcze.
Hejoszki Roboszki moje! Co tam u Was? Jakieś zmiany? Ale tylko na lepsze, jak
mniemam :). Może jakieś zamążpójścia lub ożenki, co? Przyznawać się, ale to
już, bo R teraz po dobroci prosi :D. W każdym razie liczę, że zaspokoicie moją
ciekawość i obejdzie się bez jakichś większych tragedii, co oznacza nie
używanie pejcza i innych narzędzi tortur, by wydusić od Was choć kilka słów. No
a teraz przejdźmy do spraw czystko technicznych. Rozdział pojawia się w trzecią
sobotę miesiąca, co było zapowiadane i o czym uprzedzałam. Przez czas mojej
nieobecności bywaliście u mnie, co zauważyłam po ilości wejść. Wiedźcie, że
bardzo się cieszę, iż o mnie pamiętaliście :). Ale musi być Wam też wiadome, że
czytacie ten rozdział, gdy R zapinkala w robocie. Tak... Trafiła jej się
robocza sobota. No cóż, życie! Uprzedzam, że dialogów jest jak na lekarstwo,
dlatego przygotujcie się na masę opisów, bo one są tak bardzo♥!
A teraz, coby nie przynudzać, orzekam, że wystarczy mojego paplania, bo na
końcu także się pojawi, dlatego zapraszam wszystkich do czytania i gromkiego
komentowania! Ach! No tak! I rozdział dedykuję Lucy Heartfilii, jak to
z reguły bywa :D.
Radujcie się, Słoneczka
Moje! :*