Powrót Córki Marnotrawnej. Albo i nie…
Jak wyżej. Ale wpierw, nim przejdę do tłumaczeń, wyjaśnień i zażaleń, napiszę po prostu: przepraszam! Bardzo Was Wszystkich przepraszam! Nie, nie proszę tu o Wasze wybaczenie, jedynie byście zrozumieli, że pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć, a wszystko wyjaśnię pod rozdziałem, dlatego, coby nie przedłużać, zapraszam do czytania i polecam przypomnieć sobie poprzedni. Poniższą notkę dedykuję Haruce, którą ściskam, dziękując za niesłabnącą pamięć o mej okropnej osobie! :*
A teraz radujcie się!
Gdy późnym wieczorem dotarł do Ratusza i wszedł po schodach, od razu skierował się do swoich pokoi, po czym zaległ w gabinecie i, usadowiwszy się w miękkim fotelu, położył przed sobą na biurku kartkę papieru, a w lewą dłoń chwycił pawie pióro, które – po chwili zastanowienia – nasączył w kałamarzu, a następnie przyłożył do białego materiału. Westchnął, po czym poruszył dłonią raz, drugi, trzeci, a z każdym kolejnym zapisanym słowem jego uśmiech stawał się szerszy. Zmęczony, ziewnął, przymykając powieki, przeciągnął się i odłożył pióro do kałamarza, chowając zapisany do połowy świstek do teczki, a tę do szuflady biurka, obiecując sobie, że dokończy jutro – a w zasadzie dzisiaj po południu, wszak zegar wskazywał już trzecią nad ranem – po pożegnaniu bohaterów. Jeszcze raz się przeciągnął, po czym wstał z fotela i opuścił gabinet, cicho zamykając za sobą drzwi. Udał się do sypialni, ukrytej za drzwiami po drugiej stronie salonu.
Kiedy dotarł na miejsce, zdjął z siebie garnitur i eleganckie dodatki, a rzuciwszy je niedbale na oparcie krzesła, przemył twarz wodą wypełniającą miskę, umył zęby, po czym założył czystą pidżamę i wsunął się pod kołdrę, gasząc klaśnięciem dłoni światło. Przymknął powieki jednocześnie obracając się na prawy bok, a chwilę później, gdy pozwolił objąć się ramionom Morfeusza, w pomieszczeniu – poza dzwoniącą w uszach ciszą – dało się słyszeć jego równy, spokojny oddech.
Jako że jego sypialnia znajdowała się w miejscu otoczonym przez same ściany, nie budziło go światło poranka, a pan Gombo, który uruchamiał muzykę, płynącą z głośników rozmieszczonych w każdym z kątów pomieszczenia. Burmistrzowi najlepiej wstawało się przy dźwiękach „Dla Elizy”. Utwór ten zapewniał nieśpieszne i przyjemne przebudzenie, nie stawiając na równe nogi, jak zwyczajowe budziki. Tak było też tym razem. Usłyszawszy znajome tony, obrócił się na drugi bok, później położył na plecach, powoli uniósł powieki i, szeroko się uśmiechając, przeciągnął, a słysząc przyjemne dla ucha strzelanie zastanych stawów, podniósł się do siadu, po czym wstał z łóżka. Zrobił kilka skłonów, przysiadów, skrętów tułowia i szyi, do tego pięć pajacyków i w podskokach powędrował do łazienki, gdzie wziął kąpiel, ogolił się, umył zęby i zaczesał do tyłu niesforne srebrne kosmyki. Uśmiechając się do swojego odbicia, podkręcił końce wąsów, spryskał się ulubionymi perfumami, a chwilę później wbił w granatową koszulę i ciemnoszary garnitur, a pod szyją starannie zawiązał jasny krawat. Stroju dopełniały buty z miękkiej skórki, w kolorze nocnego nieba. Gotowy, opuścił łazienkę, przeszedł przez sypialnię i znalazł się w salonie, a gdy otworzył drzwi prowadzące na korytarz, spostrzegł niecodzienne poruszenie pracowników. Już miał zapytać Gombo, o co chodzi, ale tego jak na złość nie było przed drzwiami. Chwycił za rękaw idącego w jego stronę urzędnika, i patrząc na jego młodą twarz, zapytał:
— Co się dzieje?
Zmieszany podwładny najpierw odchrząknął, po czym przywitał z pracodawcą, jedną dłonią poprawiając zsuwające się z nosa okulary w ciemnozielonych oprawkach, a drugą zaczesując rude, z tyłu sięgające karku, a z przodu skroni kosmyki, które opadły mu na czoło w trakcie szybkiego marszu. Jego oczy były duże i czarne jak dwa węgliki, usta pełne, twarz pociągła i ozdobiona kilkoma jasnobrązowymi piegami po obu stronach nosa, a spojrzenie bystre, mimo że w tej chwili przerażone. Ubrany był w najlepszy gatunkowo, czarny jak smoła, garnitur z dwurzędowymi guzikami, który idealnie na nim leżał. Pomimo słusznego wzrostu, w tej chwili nie górował – jak to z reguły bywało – nad panem Shiro, gdyż ten ściągnął go praktycznie do parteru, zmuszając do mówienia.
— Bo panienka Heartfilia… – zaczął, niepewny, czy kontynuować, kiedy spostrzegł bladą twarz chlebodawcy.
Burmistrz zacisnął palce na ramionach chłopaka, na co ten syknął, i wpatrywał się w niego z zaciętym wyrazem twarzy. Rudzielec nigdy wcześniej nie widział zwierzchnika tak przejętego i nie bardzo wiedział, czy kontynuować, czy poczekać na rozwój wypadków. Po krótkiej chwili namysłu wybrał drugą opcję.
— Co z nią? – zapytał cicho, jak nie on, blednąc jeszcze bardziej, o ile było to możliwe, i wzmacniając chwyt na barkach chłopaka.
— Ona… – zaczął przyszły informator, ale gdy został odepchnięty na bok i stracił równowagę, siadając na podłodze z przekrzywionymi na nosie okularami, zamilkł, wcześniej wydając z siebie głuche jęknięcie. W końcu ściana nie była z wełny. Pan Shiro minął go i szybkim krokiem ruszył w stronę apartamentu, z którego korzystali magowie.
W jego sercu zasiało się ziarenko obawy, że mógł przyczynić się do tego, co spotkało Lucy. Najgorsze, że nie wysłuchał, co miał do powiedzenia Izuku, tylko – gnany złym przeczuciem – najzwyczajniej w świecie poszedł przed siebie.
Po upłynięciu niecałych dwóch minut, dotarł pod drzwi apartamentu, do którego zmierzał. Nim dotknął klamki, odetchnął głęboko parę razy, chcąc uspokoić oddech, i po otarciu potu z czoła, w końcu uchylił jedno z ich skrzydeł. W jego stronę od razu zwrócił się tuzin par oczu, które najpierw wyraziły zdziwienie, a po chwili zrozumienie. Jako gospodarz Ratusza musiał wiedzieć o wszystkim, co działo się pod jego dachem.
Przyjaciele dziewczyny klęczeli obok niej. Najmłodsza z nich, trzymała drobne dłonie nad punktami witalnymi, pewnie szukając przyczyny zasłabnięcia koleżanki. Jako że miała łzy w oczach, musiało być źle.
— Co z nią? – zapytał mężczyzna, przekraczając próg. Podszedł bliżej.
— Zemdlała – odpowiedziała Scarlet, nie odrywając spojrzenia od bladej twarzy przyjaciółki. – Wendy stara się powiedzieć coś medykowi – dopiero po jej słowach spostrzegł dwie młode pielęgniarki, asystujące lekarce, i trzech sanitariuszy, stojących nieopodal – wyglądających na ciężkie – noszy. Nie sądził, że służby medyczne zjawią się tak szybko, ale widać pani doktor, zresztą jego stara znajoma, musiała być w okolicy i z pewnością wcześniej niż on dowiedziała się o zdarzeniu.
Patrzył na smukłe ciało omdlałej i zastanawiał się, jak pomóc. Dawno nie czuł takiej bezsilności. Zacisnął dłonie w pięści i zamknął powieki. Nabrał głęboko powietrza w płuca, by nieco się uspokoić, a gdy usłyszał słodki głosik, momentalnie otworzył oczy.
— To mi wygląda – zaczęła drobna dziewczyna – na spory, nienaturalny ubytek magii. Pani Lucy musiała zostać zaatakowana przez użytkownika, posiadającego zdolności absorpcyjne. – Tu spojrzała wymownie na Maga Ognia, który zacisnął szczęki. Jego oczy miotały błyskawice. – Wiemy o jednym takim ataku, który miał miejsce podczas pobytu w pańskich apartamentach – kontynuowała.
— Co takiego? – przerwał rozgorączkowanym głosem Burmistrz. – I nic nie powiedzieliście? Przecież jakoś bym zareagował! – dodał.
— Panie Shiro – zwróciła się do mężczyzny Scarlet. – Nie było potrzeby, żeby pana niepokoić. Poza tym, z całym szacunkiem, ale nie dałby pan rady nic zrobić – mówiła dalej, mimo że zobaczyła zmianę na twarzy rozmówcy. – Po pierwsze – odgięła wskazujący palec prawej dłoni, wyliczając – był pan za daleko. Po drugie, nie wiem nawet, czy posiada pan jakąś defensywną magię. A po trzecie, tylko bardzo cienkie ucho Natsu dało radę usłyszeć napastnika – zakończyła z wyprostowanymi trzema palcami. Gdy zamilkła, w pokoju zaległa cisza, którą dopiero po dłuższej chwili przerwał pan Kuroh.
— Ma pani rację – powiedział przyciszonym głosem, patrząc jej w oczy. – Moje stanowisko nie gwarantuje niebywałej siły, czy zdolności przewidywania – w jego głosie dało się wyczuć rezygnację i brak wiary we własne możliwości. – Przepraszam was za wszelkie problemy – dodał i ukłonił się lekko.
— Nie każdy może być tak dobrym burmistrzem jak pan – rzekł Natsu, podnosząc mężczyznę na duchu. – Proszę być z siebie dumnym – dodał, czym wywołał lekki uśmiech na jego twarzy.
— Dziękuję – odrzekł z wdzięcznością. – Ale lepiej wróćmy do waszej przyjaciółki. Co dalej, Mario? – zapytał, patrząc na panią doktor. Jego pytanie wyrwało ją z zamyślenia, a kiedy spojrzała na niego ciemnymi jak dwa węgliki i lekko skośnymi oczami, dało się z nich wyczytać zrozumienie.
— Kuroh – zaczęła jedwabistym, ale mocnym i pewnym siebie głosem – medyk nic tutaj nie poradzi. – Przeczesała smukłymi palcami, opatrzonymi w równiutko przypiłowane paznokcie bez grama lakieru, sięgające ramion proste czarne włosy, a przez jej drobną twarz o barwie kości słoniowej przemknął cień. Przymknęła powieki, a długie ciemne rzęsy rzuciły cień na jej policzki. Uchyliła lekko malinowe usta i rzekła: – Z utratą magii jest tak, że albo wraca i wypełnia na nowo zbiorniki, albo – tu zawiesiła głos i objęła się ramionami, przez co wydała się jeszcze drobniejsza niż w rzeczywistości – przepada na zawsze, a co za tym idzie – znów zamilkła i powiodła spojrzeniem po zebranych. To, co miała teraz powiedzieć było gorsze od tego, co przekazywała chorym na raka, wszak była dla nich jeszcze jakaś nadzieja – mag umiera – dokończyła szeptem, czując wielką gulę w gardle.
Wróżki, personel medyczny i Burmistrz wstrzymali oddechy i jakby bardziej zbledli, a pani doktor opuściła głowę, mocniej zaciskając palce na ramionach, aż paznokcie wbiły jej się w materiał bladoniebieskiego fartuszka o krótkich rękawach, sięgającego bioder.
— Co takiego? – jako pierwszy, wstając z klęczek, odezwał się Salamander. Maria poderwała głowę, a gdy spostrzegła miotające błyskawice oczy chłopaka, aż się wzdrygnęła. Oj! Nie chciała mieć w nim wroga. – Chcę mi pani powiedzieć, że Lucy umrze? – zapytał o to, czego nikt nie chciał głośno wypowiedzieć. Brunetka najpierw zamarła, po czym spokojnie pokręciła głową. Zrobiła kilka kroków w stronę Maga Ognia, położyła mu dłonie na ramionach i, zadarłszy głowę – wszak była niższa od niego – długo patrzyła mu w oczy, nim odpowiedziała.
— Jest duże prawdopodobieństwo, że panienka Heartfilia będzie żyła. – Tu przeniosła wzrok na Smoczą Zabójczynię. – Wendy, dobrze pamiętam? – gdy dziewczynka skinęła głową, kontynuowała: – Powiedz, ile mocy magicznej ma pacjentka?
Dziewczynka przygryzła dolna wargę i, przyglądając się twarzy blondynki, rzekła:
— Myślę, że jej stan jest ciężki, ale nie ma zagrożenia życia – na jej słowa wszyscy odetchnęli z ulgą. – Pozostała w zbiornikach magia stanowi zaledwie jedną dziesiątą tego, co zwyczajowo posiadała pani Lucy, jednak nie jest źle.
— Widzisz? – Maria zwróciła się do Natsu. – Uwierz, że miałam do czynienia z gorszymi przypadkami – dodała i cofnęła ręce, rzucając uważne spojrzenie nieprzytomnej. – Dobra, zabieram ją do szpitala – oznajmiła.
— Ale jak to?! – wzburzyli się magowie, czym zaskoczyli kobietę.
— No trzeba jej zapewnić opiekę – odparła zbita z tropu, przyglądając im się, jakby byli przybyszami z innej planety.
— Nie może zostać tutaj, Mario? – zwrócił się do niej Burmistrz. – Zapewnię ci wszystko, co będzie konieczne, tylko pozwól, żeby została z przyjaciółmi – dodał, a reszta zgodnie pokiwała głowami. Brunetka spojrzała na asystentki i sanitariuszy, którzy tylko lekko uśmiechali się pod nosami, nie dając jej jasnej odpowiedzi. Westchnęła, po czym uniosła kąciki ust i przyjrzała się magom.
— Dobrze, zostanie z wami – rzekła, a ogólna wesołość wybuchła tak entuzjastycznie, że musiała sobie zatkać uszy, by nie ogłuchnąć. – Ale mam kilka warunków – zastrzegła, unosząc dłoń i tym samym ich uciszając. – Ma mieć niezmącony niczym spokój, często wietrzony pokój, sprawdzany poziom magii – tu spojrzała na Wendy, która kiwnęła głową, znając swoją powinność – a jak przyjdą białe fartuchy – użyła żartobliwego określenia, czym wzbudziła śmiechy tu i ówdzie – to pozwalamy im zbadać chorą, rozumiemy się? – dodała, ostrzegawczo machając palcem i taksując magów ciemnymi oczami.
— Tak jest! – chóralna odpowiedź zadowoliła ją.
— No i dobrze – Maria wzięła się pod boki, co, pomimo jej drobnej postury, sprawiło, że wydawała się jakieś dziesięć centymetrów wyższa. – A teraz trzeba zanieść panienkę Lucy do jej pokoju – powiedziała i spojrzała wymownie na sanitariuszy, którzy postąpili krok w stronę wciąż leżącej na podłodze dziewczyny, ale raptownie się zatrzymali, gdy usłyszeli:
— Ja to zrobię! – Gray i Natsu wypowiedzieli te słowa jednocześnie, po czym spojrzeli na siebie wrogo, a ich czoła spotkały się.
— Chcesz się bić, lodówko? – zapytał Dragneel, krzywo się uśmiechając.
— Z tobą zawsze, ale wiedz, że nie wyjdziesz z tego żywy – odparł Fullbuster.
— Nie bądź taki kozak, bo ten uśmiech zaraz zniknie z twojej gęby.
— I w drugą stronę.
I tak od słowa do słowa, aż w końcu doszło do rękoczynów. Wendy tylko westchnęła, Juvia kibicowała paniczowi, szepcząc raz po raz, „żeby to ją chwycił w ramiona i zaniósł do sypialni”, Carla załamała łapki nad głupotą męskiej części drużyny, natomiast Happy żywo wspierał dopingiem Natsu, a niemagiczni goście patrzyli z niedowierzaniem. Jedynie Erza, która stwierdziła, że Lucy ma wyższy priorytet niż walczący koledzy, korzystając z zamieszania, wzięła dziewczynę na ręce i ruszyła w stronę jej pokoju. Głośne stuknięcia jej metalowych butów otrzeźwiło walczących, którzy zaprzestali mordobicia i ruszyli za Scarlet jeden przez drugiego zapewniając, że „właśnie miał to zrobić, ale ten palant mu przeszkodził”. Pozornie spokojna Tytania położyła na materacu omdlałą przyjaciółkę, po czym wróciła do salonu, gestem zapraszając do chorej personel medyczny, a gdy tylko jego członkowie minęli ją, od razu znalazła plątających się pod jej stopami chłopaków i każdemu sprzedała silny cios w brzuch, przez który wbili się w ściany naprzeciw siebie, nabawiając się tym samym kolejnych sinych śladów.
— No, od razu lepiej – powiedziała, podziwiając swoje dzieło i upajając się ciszą. Nie spostrzegła trzęsących się ze strachu Wendy i pana Shiro, ani załamujących ręce nad niedolą towarzyszy Juvii i Happy’ego. – Zjadłabym ciasto truskawkowe – powiedziała Kobieta-Rycerz, zapadając się w miękkim obiciu sofy. Jej zachcianka została spełniona w tempie bardziej niż ekspresowym, a siewcą spokoju był niezawodny pan Gombo.
Dwie godziny później personel medyczny opuścił pokój Lucy, pożegnał się z Wróżkami i Burmistrzem, obiecując solennie pojawienie się następnego dnia w godzinach porannych, i został odprowadzony do drzwi przez pana Gombo. Po akcji wychowawczej Erzy, w salonie panował spokój jak makiem zasiał. Tylko nogi Natsu podrygiwały nerwowo, a jego spojrzenie, co rusz padało w stronę korytarza, na końcu którego znajdował się pokój Lucy. Zaciskał pięści tak mocno, że paznokcie wbijały mu się w wewnętrzne strony dłoni, a knykcie zbielały. Zagryzł szczęki, prowadząc ze sobą wewnętrzną walkę. Odetchnął głęboko, ale to go nie uspokoiło. Wręcz przeciwnie, poczuł smród intruza, który już dawno zniknął z Ratusza, jednak delikatna woń zgnilizny, zwierzęcej sierści i zwłok wciąż była wyczuwalny przez wrażliwy nos Smoczego Zabójcy. Pięści mocniej się zawarły, a ciało nagle poderwało z sofy, co zwróciło uwagę pozostałych magów. Natsu stał z opuszczoną głową. Przydługa grzywka opadła mu na czoło i zakryła oczy oraz nos, a nogi same ruszyły się, prowadząc go w stronę drzwi.
— A ty gdzie? – zapytał Gray. O dziwo, w jego głosie nie wyczuwało się zgryźliwości, jedynie lekkie zaskoczenie. Był pewien, że chłopak planuje czuwać przy przyjaciółce i pilnować, żeby nikt nieproszony się nie pojawił.
— Nie twój interes – warknął w odpowiedzi i chwycił za klamkę. Gdy ją nacisnął, drzwi ustąpiły nie wydając najmniejszego dźwięku. Przekroczył próg i zamknął za sobą skrzydło.
— Ja ci zaraz… – zaczął ze wzburzeniem Fullbuster, tracąc całe współczucie do tego głąba i podnosząc się z fotela, ale silny uścisk na prawym ramieniu usadził go z powrotem na miejscu. Już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale widząc jak Erza kręci przecząco głową, opadł na poduszki, wzdychając. Zgiął prawą nogę i podłożył jej stopę pod lewe kolano. Rozumiał, co chciała mu powiedzieć Scarlet, ale, do cholery!, Lucy była też jego przyjaciółką. Wiedział, że teraz ten ognisty drań będzie się zamartwiał tym, że nie dotarł na czas do pokoju dziewczyny i albo poszuka sobie odludnego miejsca na trening, albo rozwali połowę miasta. Istniała też trzecia ewentualność, ale w jego przypadku nie brał jej pod uwagę. Jego usta wygięły się w kpiącym uśmiechu, gdy wyobraził sobie tego narwańca, czekającego na rozwój wydarzeń. Nie, to totalnie do niego nie pasowało i na bank będzie szukał rozrywki, a najlepszą zapewniłaby mu walka z nim. Już chciał wstać z miejsca, gdy Kobieta-Rycerz usadziła go swoim przenikliwym spojrzeniem ponownie na jasnym obiciu. Temu wszystkiemu przyglądali się pozostali magowie, zawiązując pakt milczenia do odwołania. Nawet Happy, który zazwyczaj nie opuszczał przyjaciela, widząc jego zachowanie, siedział grzecznie na miejscu i szamał rybkę, którą otrzymał od pana Gombo w tym samym momencie, w którym Erza dostała ciasto truskawkowe. Różnica polegała na tym, że dziewczyna swój smakołyk już zjadła, a kot wciąż delektował się własnym.
— Daj mu spokój – powiedziała Tytania.
— Ale Erzo… – zaczął Mag Lodu, jednak dziewczyna mu przerwała.
— Tylko dzisiaj – szepnęła, prosząc.
Gray zagryzł zęby, po czym rozparł się w fotelu i odchylił głowę, przymykając powieki. Westchnął ciężko.
— Dobra. Tylko dziś – rzekł w końcu. Scarlet uśmiechnęła się, czego nie mógł zauważyć.
Obserwująca cała sytuację Juvia, obgryzała z nerwów paznokcie. Ona nigdy nie prowadziła tak normalnego dialogu z paniczem! No jak to tak?! Wewnętrznie roniła rzęsiste łzy, a zewnętrznie pozwoliła sobie tylko na smutną minę i ciche westchnięcie, po czym spojrzała w głąb korytarza, prowadzącego do ich pokoi. Też martwiła się w o swoją rywalkę i mimo że powinna coś zrobić podczas jej omdlenia, zwyczajnie nie potrafiła. Siedząca obok niej Wendy zaciskała drobne piąstki i trzymała je na kolanach, patrząc przed siebie zamyślonym wzrokiem. Mimo że uspokoiła wszystkich, sama wciąż miała mieszane uczucia. Pomylić się nie mogła, jednak wciąż istniało prawdopodobieństwo pojawienia się nowego napastnika. Tknięta tą myślą, uniosła głowę i zeskoczyła z za wysokiego dla niej siedzenia, po czym ruszyła przed siebie, obchodząc stół dookoła.
— Wendy, gdzie idziesz? – zapytała do tej pory milcząca Carla. Pytanie kotki zwróciło na Smoczą Zabójczynię uwagę pozostałych obecnych w pokoju. Nawet Happy zaprzestał maltretowania ryby, którą zwyczajowo pochłonąłby w kilka sekund. Teraz jakoś nie miał apetytu.
Dziewczynka zatrzymała się i spojrzała ponad ramieniem na przyjaciółkę.
— Do pani Lucy – odparła i nie czekając na odpowiedź, ponownie ruszyła przed siebie. Niezatrzymywana przez nikogo, dotarła do lekko uchylonych drzwi pokoju Magini Gwiezdnej Energii. Gdy zobaczyła jej nienaturalną bladość, zacisnęła usta w wąską kreskę, po czym przekroczyła próg i na paluszkach, jakby blondynka miała się zaraz obudzić, ruszyła w stronę łóżka. Zatrzymała się tuż obok i przyglądała śpiącej dziewczynie. Lekko unosząca się i opadająca kołdra świadczyła o tym, że oddycha, że żyje, a mimo to każdy wdech i wydech brzmiał świszcząco, jak przy poważnej chorobie płuc lub oskrzeli.
Wendy usiadła na krawędzi łóżka nieopodal głowy dziewczyny i położyła na jej czole dłoń. Spod palców zaczęła wypływać błękitna poświata, która otaczała twarz zemdlonej i przechodziła w dół jej ciała, docierając nawet pod ukryte pod kołdrą nogi. Grandeene mówiła jej kiedyś o prastarym zaklęciu, które może odtworzyć utraconą magię. Przezornie, z nudów, bądź tak po prostu, Smocza Zabójczyni nauczyła się go, a pamiętając o ostrzeżeniu, zapisanym małymi literkami na zwoju zaraz pod zaklęciem, szeptała raz po raz:
— Tylko troszeczkę, ociupinkę – i dalej wysyłała swoje zapasy magii do ciała przyjaciółki. – Jeszcze ciut – sapnęła, czując lekkie zawroty głowy. Gdy poczuła mdłości, powoli odsunęła dłoń od czoła blondynki. Na jej własne wystąpił pot, oddech stał się płytki, a ciało było tak niesamowicie wyczerpane, że powieki same się jej zamykały. Nie mając siły na nic, zsunęła buty i wsunęła się pod kołdrę, zaraz obok blondynki, przytulając się do niej delikatnie. Od razu zrobiło jej się cieplej, a to przyjemne odczucie sprawiło, że nie myśląc już o niczym, przymknęła oczy i zasnęła. Jej cichy oddech zsynchronizował się ze świszczącym oddechem Lucy. Obie nieświadome, nie wiedziały, że całe zdarzenie ktoś obserwował. Carla, przezorna jak zawsze, poszła za małą przyjaciółką i stała za ścianą, łypiąc jednym okiem na to, co się dzieje w pokoju. Wiedziała, że nic nie wskóra, jeśli zabroni Wendy działać, dlatego postanowiła czekać na rozwój wypadków i zareagować w razie, gdyby małej czarodziejce coś zagrażało. Pokręciła głową, widząc jak bardzo cierpi, oddając swoją magię, jednak nie zrobiła nic. Gdy dziewczynka zasnęła, uruchomiła aeromagię i podleciała do łóżka, po czym szczelniej okryła śpiące maginie kołdrą. Z poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku, przysiadła na krześle i czuwała, obserwując chylące się ku zachodowi, czerwone jak krew słońce, otulone pierzastymi chmurkami w kolorze lilii, bardzo jasnego, wręcz przeźroczystego błękitu i intensywnego oranżu. Nie wiedzieć kiedy, jej oczy też się przymknęły, a głowa spoczęła na drewnianym stoliku. Po chwili jej oddech się wyrównał. Zasnęła.
Natsu, mijając usuwających mu się z drogi pracowników Ratusza, nawet na nich nie patrzył, traktując jak jedne z ozdób korytarzy. Szedł z włożonymi w kieszenie spodni dłońmi, z opuszczoną głową, ze spiętymi ramionami i zaciśniętymi szczękami. Och! Jakąż miał ochotę coś rozwalić! Najlepiej zrównać z ziemią! I to całe miasto! Albo w ostateczności jakiś las. Przyśpieszył kroku, zbiegając po schodach, a kiedy dopadł drzwi, czym prędzej nacisnął ich klamkę i pchnął je. Zalało go pomarańczowe światło niknącego dnia. Mieszkańcy załatwiali ostatnie sprawunki przed powrotem do domu i pójściem na odpoczynek. Część z nich spacerowała parami, część całymi rodzinami, a pozostali samotnie. Co jakiś czas ktoś mu się kłaniał, poznając w nim wybawiciela. Zagryzł szczęki. Akurat teraz, kiedy chciał być sam, wszyscy żywo się nim interesowali! Gdy zbiegł ze schodów, kilka nastolatek próbowało go zatrzymać, otaczając kołem, jednak jego mordercze spojrzenie sprawiło, że się rozstąpiły.
— Nie teraz – warknął, na co się wzdrygnęły. Wcale nie planował być w tej chwili miły. Wiedział, że może tego później żałować, ale machnął na wszystko ręką.
Raz za razem przyśpieszał kroku, aż w końcu zaczął biec, kierując się w stronę lasu, w którym nie tak dawno wszyscy razem wykonywali zadanie. Gdy miał minąć południową bramę Ramve, szturchnął jakiegoś przechodnia i już chciał go przeprosić, gdy poczuł znajomą woń i zobaczył szyderczy uśmiech bladych ust, wyzierających – jako jedyna część twarzy – spod kaptura. Przybysz zdawał się nie przejmować niedawnym zdarzeniem i nawet nie spojrzał w stronę Smoczego Zabójcy, skręcając w swoje prawo. Jego długa peleryna załopotała, rozsiewając znajomy smród i zapach czegoś tak mrocznego, że krew w żyłach Natsu zastygła, a sam chłopak nie mógł wykonać ruchu. Dopiero, gdy nieznajomy zniknął mu z oczu, jego nozdrza zaczerpnęły życiodajnego powietrza, a ich właściciel się poruszył. Zrobił krok w przód i zaczął biec za ulatniającą się wonią, mając nadzieję, że dopadnie jej właściciela. Patrzył w każdą uliczkę, nasłuchiwał wszystkich dźwięków w obrębie kilometra, zwietrzał każdy zapach, ale przybysz jakby się rozpłynął. Dotarł do wschodniej bramy, która stała otworem, co było mocno podejrzane. Wiedział, że tylko południową można wejść i wyjść, gdyż była pilnowana przez straż. Dopiero teraz go olśniło i aż się wzdrygnął. Przy głównym wejściu nie było żywej duszy, żadnego zbrojnego, chociażby najniższego szczeblem. Gnany złym przeczuciem, ruszył z kopyta, a gdy minął wschodnią bramę, ta zamknęła się za nim z głośnym trzaskiem. Obrócił się. Jednak za późno, by zareagować. Usłyszał tylko lecącą w jego stronę z ponaddźwiękową prędkością, skoncentrowaną magię.
— Ugh! – wydał z siebie odgłos, gdy oberwał kulą mocy. Odrzuciło go o dobre dwieście metrów od miejsca, w którym chwilę temu stał. Opadł na ziemię, wzbudzając wokół siebie tumany kurzu. Kaszlnął raz, drugi i trzeci i spróbował się podnieść. Już miał usiąść, gdy ktoś z niewyobrażaną wręcz siłą docisnął go do podłoża, blokując mu ręce po obu stronach głowy. Trzecia ręka, która wyrosła jakby spod peleryny, zacisnęła się na jego szyi, a czwarta przyłożyła nóż do żywo bijącego pod skórą serca.
— Widzę, że smoczek zaczyna węszyć i wciska pysk tam, gdzie nie powinien – zacharczała postać. – Nieładnie – dodała, cmokając jak dziecko i karcąc Salamandra dłonią zaopatrzoną w sztylet. Dopiero teraz dało się zauważyć, że ostrze emanuje jakimś dziwnym światłem, które nie oślepiało, ale odbierało siły, dlatego Natsu, mimo wielkich chęci, nie mógł się ruszyć. Pot zrosił mu czoło.
— Kim jesteś? – nawet, gdy się odezwał, jego głos nie miał w sobie nic z dawnego – był cichy i słaby, pozbawiony zwyczajowego entuzjazmu, który zawsze dało się w nim słyszeć, gdy przyszło do bitki.
— Nikim szczególnym – odparła postać po dłuższej chwili uważnego przypatrywania się magowi. A więc to o nim krążą te wszystkie legendy i historie, które tak uwielbia się w wielu stronach królestwa. Same Igrzyska Magiczne zrobiły z chłopaka o łososiowych włosach bohatera narodowego, nie mówiąc o wielu innych, historycznych wręcz walkach. A teraz ów bohater leżał bez sił, miażdżąc go wzrokiem. Uśmiechnął się. – Ważne, że ja cię znam, Salamandrze – po tych słowach, oczy Natsu zogromniały, ale, nim zdążył zadać kolejne pytanie, postać rzekła: – Jeszcze się spotkamy. Obiecuję. – I zszedł z chłopaka, uprzednio wbijając w jeden z jego nadgarstków sztylet. Natsu zawył i chciał chwycić lewą dłonią rękojeść, ale ta uderzyła ją nieznaną energią i odrzuciła na bok ciała. Stojący nieopodal niego napastnik nachylił się nad twarzą leżącego i szepnął: – Tylko ja mogę dobywać tego ostrza – jego głos ociekał jadem, słychać też było triumf. – Jeszcze się spotkamy, Natsu Dragneelu, a teraz – przyłożył dłoń do skroni i odejmując ją, pożegnał chłopaka słowami: – Bywaj! – po czym chwycił sztylet i wyjął ostrze z ciała maga, a następnie, nim ten zdążył zareagować, zniknął, zamieniając się w czarny wir. Wszystko trwało zaledwie kilka sekund, jednak zrobiło na Natsu takie wrażenie, że włosy stanęły mu dęba. Chwycił drugą dłonią zraniony staw, piekący go w tej chwili żywym ogniem. Stracił nieco krwi, która zabarwiła czerwienią żółty uprzednio piasek. Przyjrzał się ranie. Wyglądała paskudniej, niż wskazywał na to – mimo wszystko – nieznośny ból. Spostrzegł, że odchodzą od niej jakieś cienkie, czarne wstążki i biegną we wszystkie strony. Gdy jedna z nich zajarzyła się pod skórą, spostrzegł własną żyłę, teraz czarną jak smoła, i aż syknął. Miał wrażenie, że ręka wrze od środka, jakby ktoś oblał ją kwasem, albo wlał w jego naczynia krwionośne wrzątek, zaprawiony octem. Z trudem podniósł się z podłoża, a czując potworne zawroty głowy, opadł na kolana, stękając z bólu. To było nienormalne! Zwykła rana nie miała prawa tak boleć! Wstał z klęczek i jedynie siłą woli dotarł do bramy. Chciał ją otworzyć, ale nie znalazł klamki. Dotknął opuszkami solidnego drewna i osunął się po nim bez sił, padając twarzą w kurz. Uchylił powieki; obraz rozmazywał mu się niemiłosiernie, pot zalewał twarz, a gdy w jego polu widzenia zamajaczył jakiś kształt, stęknął, po czym jego powieki się zawarły. Nim stracił przytomność, ujrzał łopoczącą na wietrze indygową pelerynę.
Gray co chwilę patrzył na zegar i mierzył upływający od opuszczenia przez Natsu salonu czas, a nie mogąc usiedzieć na miejscu, wstał w końcu i powiedział, że musi się przejść. Zajrzał uprzednio do pokoju Lucy. Spostrzegł, że w jej łóżku śpi Wendy, a na krześle drzemie Carla, której małe ciało niebezpiecznie przechyliło się w prawo. Niewiele brakowało, żeby spadła. Czym prędzej przekroczył próg i chwycił kotkę w ramiona, po czym położył ją na wolnej poduszce, obok głowy Smoczej Zabójczyni. Chwilę przyglądał się śpiącym przyjaciółkom, a widząc bladość ich twarzy i siność ust, aż zazgrzytał zębami.
— Kimkolwiek jesteś, dopadnę cię – szepnął. – Choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką zrobię, obiecuję – dodał, po czym obrócił się bokiem do łóżka i ruszył do drzwi, a gdy minął próg, rzucił dziewczynom ostatnie spojrzenie i mimowolnie się uśmiechnął.
Kiedy wrócił do salonu, nieme pytanie Erzy kazało mu się odezwać.
— Śpią. Sprawdzałem jak się mają – Scarlet skinęła głową i wróciła do przerwanych rozmyślań. Mimo że usiłowała wyglądać jak oaza spokoju, zwyczajnie nie mogła przestać myśleć o tym wszystkim. Jej umysł pracował na wzmożonych obrotach i tak oto, by mógł dalej funkcjonować, chwyciła kolejny kawałek ciasta truskawkowego, które pyszniło się na srebrnej paterze, ustawionej na wprost niej.
Happy, siedzący wciąż w tym samym miejscu, odłożył niedojedzoną rybę na talerz i umościł się na kolanach obserwującej Fullbustera Locksar. Dziewczyna nie miała nic przeciwko futrzakowi, wszak nie zasłaniał jej widoków, jednak coś w oczach panicza sprawiło, że poczuła niepokój.
Mrok powoli ogarniał ziemię. Ostatnie nieśmiałe promienie ukrywającego się za wzgórzem słońca, walczyły z ciemnością, ale kilka chwil później przegrały nierówną batalię. Na ten widok serce Juvii zadrżało z trwogi, a gdy usłyszała głos panicza, miała wrażenie, że rozpadło się na kawałki.
— Idę się przejść – rzekł i nie czekając, aż ktoś się odezwie i spróbuje go zatrzymać, zniknął za drzwiami.
Magini Wody zamarła z lekko uchylonymi ustami, jednak żaden dźwięk ich nie opuścił. Przytuliła do siebie miękkie futerko, czym zaskoczyła Happy’ego, jednak, gdy spostrzegł jej smutną twarz, nie zaprotestował. Pogłaskał ją po policzku, na co odpowiedziała słabym uśmiechem. Spojrzała za okno. Pierwsze lampy uliczne powoli się zapalały, ulice praktycznie opustoszały, a Natsu-san wciąż nie wracał. Zerknęła na Kobietę-Rycerz, która wydawała się myśleć o tym samym, a kiedy wciąż milczała, zabrała głos:
— Erza-san? – dziewczyna, której imię padło, uniosła głowę. – Nie sądzisz, że Natsu-san coś długo nie wraca? – Scarlet uśmiechnęła się lekko.
— Spokojnie, nic mu nie będzie – odpowiedziała, chociaż wcale nie była tego taka pewna. Miała złe przeczucia. Wraz z ciemnością pojawiały się demony, brud, kłamstwo, oszustwo i inne plugastwa. „Wszystko dobrze, prawda, Natsu?” – zapytała w myślach, ale na próżno czekać odpowiedzi. By nie siedzieć bezczynnie, wstała, podeszła do okna balkonowego, po czym je otworzyła i minęła próg. Oparła ręce na barierce i przyglądała się spokojnemu miastu. Nie, tutaj nic nie mogło się wydarzyć. Już nic złego nie mogło ich spotkać. Gdyby wiedziała, jak bardzo się myliła…
Natsu miał wrażenie, że teraz nie tylko jego ręka, ale całe ciało płonie jak oblane wrzątkiem. Owszem, był użytkownikiem ognistej magii, ale w życiu takie uczucie pieczenia, bólu i gorączki nie towarzyszyły jej aktywacji.
— Nie ruszaj się – ni to szept, ni to rozkaz został wypowiedziany spokojnym, skupionym głosem. Przez gorączkę nie potrafił orzec, czy należy on do kobiety, czy młodego mężczyzny. Było mu wszystko jedno, byleby to cierpienie minęło. – Trochę zaboli – znów ten zmysłowy głos, pełen ciepła, ale i zimnej rezerwy. Wciąż nie znał płci osoby, która przyłożyła do jego czoła chłodną dłoń – a może to tylko jego wrażenie? – i zaczęła coś recytować spokojnym, stonowanym głosem. Nie rozumiał używanego języka, ale było to teraz jego najmniejsze zmartwienie, jednak, gdy poczuł na rozgrzanym czole chłód, który powoli rozchodził się na całe ciało, aż westchnął z ulgi. Delikatna dłoń dotknęła zranionego miejsca, a kiedy w powstałą ranę wsunął się palec, aż zawył. – Nie ruszaj się – powtórzyła osoba, a Dragneel jakimś sposobem został przygwożdżony do tego, na czym leżał, a było to coś naprawdę mięciutkiego jak milion poduszek, albo tona owczej wełny. Ból znowu stał się nie do zniesienia, jednak zacisnął zęby, a gdy poczuł szczypanie w miejscu zranienia, syknął.
Postać cały czas mu się przyglądała. Opatrywała go z czułością, a widząc grymas bólu na przystojnej twarzy, delikatnie znieczulała magią układ nerwowy rannego. Nie znała go, ale nie mogła pozostać obojętna. Bez wahania postanowiła wyleczyć chłopaka, któremu groziła śmierć. Nie został zraniony zwykłym ostrzem, tylko takim nasączonym w najsilniejszej truciźnie świata, mogącej zabić słonia w ciągu kilku sekund. Ten mag trzymał się wyjątkowo dobrze, jednak toksyna, wzmocniona mroczną magią, przesuwała się w stronę serca, a stamtąd miała dotrzeć do mózgu, uśmiercając go. Jednocześnie maskując swój zapach, obniżając gorączkę i uśmierzając ból, walczyła z nieubłaganym czasem, wyciągając z niego truciznę. Obawiała się, że jego własnej krwi, która w tej chwili stała się toksyną wypełniającą żyły, nie wystarczy oczyścić. Mógł potrzebować transfuzji, ale nie chciała ryzykować – nie znała wszak jej parametrów, niewiele osób wiedziało, na czym polega różnica, a w większości wszystko było badane metodą prób i błędów. Na ten przywilej nie można było sobie pozwolić przy tak skomplikowanym zatruciu.
— Trzymaj się – szepnął już znany mu głos, a wtedy w ranę wsunęły się kolejne palce, krew w jego żyłach zawrzała. Miał wrażenie, że zaraz w całości z niego wyparuje, a on tym samym umrze. Ból był tak nieznośny, że nawet czary nie pomagały go zmniejszyć.
— Aaaaaaaaaaaaaaaaaaa! – krzyczał, napinając wszystkie mięśnie i pocąc się niemiłosiernie. Sapał, zgrzytał zębami, zaciskał wolną pięść, rzucał głową na boki – nic nie przynosiło ulgi.
— Jeszcze trochę – szepnął głos, który powoli znikał z jego świadomości. – Już prawie kończę – dodała postać, oczyszczając kolejną porcję krwi i docierając magią do samego mózgu chłopaka. Całe szczęście, nie nosił on zmian chorobowych, jednak układ krwiotwórczy będzie musiał wykonać kawał ciężkiej pracy, żeby przywrócić organizm do poprzedniego stanu. – Gotowe – dodała postać, po czym spojrzała na śpiącą twarz pacjenta. Musiał zemdleć. Jego lico wciąż było ściągnięte grymasem bólu, jednak rysy nieco się wygładziły, ukazując urodę i młodzieńczość. Długie rzęsy rzucały cień na blade policzki, równie bezkrwawe usta powoli się zaróżowiały, a oddech normował.
Postać otarła pot z czoła, po czym umyła ręce w misce z zimną wodą i do końca opatrzyła ranę chłopaka, owijając ją bandażem i zostawiając w jej środku przeźroczysta rurkę, przez którą miała spływać ewentualna ropna wydzielina lub „zła” krew. Chwyciła jabłko i łapczywie się w nie wgryzła, a gdy uzupełniła utracone zapasy, użyła na pacjencie magii leczącej. Nie mogła go tutaj zostawić, jak i nie powinna wypuścić w takim stanie. Odczeka jeszcze kilka godzin i zaniesie go przed południową bramę. Ktoś na pewno go rozpozna. Z tą myślą, usiadła na krawędzi leżanki, nieopodal stóp rannego i patrząc na jego spokojną twarz, oparła głowę o ścianę, po czym przymknęła oczy, zasypiając.
Mimo że chodził po całym mieście przez ostatnie trzy godziny i zwiedził każdy zakamarek, każdą najmniejsza uliczkę, nie znalazł tego narwańca. Chciał spytać kogoś, czy nie widział chłopaka o łososiowych włosach, ale mieszkańcy, albo siedzieli w domach, bądź oberżach, a do tych nie miał zamiaru wstępować, albo już spali, dlatego jedynymi żywymi stworzeniami, które spotykał na swojej drodze były bezpańskie koty i psy oraz wielkie szczury, żywiące się resztkami z koszy na śmieci. Szedł z dłońmi w kieszeniach i od niechcenia kopał leżące na bruku kamienie. Tak idąc dotarł do południowej bramy i spojrzał przed siebie. Kawałek dalej kilkadziesiąt godzin temu stoczyli walkę z dwoma potworami. Uśmiechnął się, przypomniawszy sobie, jakim heroizmem wykazała się Lucy, którą i tak zawsze miał za odważną. Już sam fakt, że opuściła despotycznego ojca i sama, w zasadzie bez pieniędzy, wyruszyła w podróż, by dołączyć do Wróżek, była godna podziwu, nie mówiąc o wszystkim, co do tej pory razem przeżyli i do czego się przyczyniła. Nie mógł też zapomnieć o Juvii i jej niesłabnącej sile woli. Mimo że go irytowała, nie potrafił przejść obojętnie obok jej urody i oddania mu się bez reszty, dlatego, chociaż przed nią uciekał, w głębi serca był zadowolony z jej adoracji. Broń Boże, żeby powiedział to głośno! Nie miałby wtedy życia!
Jego rozmyślania przerwał jakiś świst. Nogi same poniosły go za granice bramy, której strażnicy posilali się nieopodal, siedząc na kamieniach. Spojrzał na nich, ale sprawiali wrażenie tak pochłoniętych jedzeniem, że nic więcej ich nie interesowało. Nawet ten dziwny, zdawałoby się złowrogi, dźwięk. Minął granice muru i spojrzał w lewo, aż zachłystując się śliną na ujrzane zjawisko, a, żeby lepiej widzieć, musiał unieść nieco głowę. Mimo ciemności, coś na tle nieba odznaczało się wyraźnym, początkowo małym okrągłym blaskiem, który rósł w oczach. Wyglądało to trochę jakby ktoś wytarł gumką czerń i narysował czerwoną elipsę o złotym, spiralnym środku, który stale się powiększał. Zawiał mocny wicher, będący efektem niestabilności na granicy Ziemi i Nieba, a Gray mimo to nie mógł oderwać spojrzenia od fascynującego wydarzenia. Środek portalu – teraz miał pewność, że tym właśnie jest eliptyczny, wysoki na jakieś dwa metry i szeroki na półtora, kształt – zaczął wirować, a z jego środka wysunęły się najpierw stopy odziane w sandały, później gołe łydki, następnie uda w białych, krótkich spodniach i reszta sylwetki. Od razu poznał, kim jest osoba wydobywająca się z portalu, a mimo to stał, jakby wrósł w ziemię.
– Natsu! – krzyknął, a ciało zatrzymało się w powietrzu. Widocznie ktoś, kto sterował tym mechanizmem usłyszał bruneta, być może był też niedaleko i nie chciał być widziany. Ciało znów się poruszyło, a Gray ruszył z kopyta wzniecając w powietrze tumany kurzu. Jego krzyk i głośniejszy niż na początku świst oraz porywisty wiatr sprawiły, że straże wyszły poza bramę i teraz każdy z czterech mężczyzn stał z rozdziawionymi ustami, przyglądając się rozgrywającej się scenie.
Fullbuster biegł ile sił w nogach, a widząc, że ciało przyjaciela w całości opuściło zamykający się powoli portal i początkowo zawisło w powietrzu, po czym niebezpiecznie przechyliło się w tył i zaczyna spadać głową w dół, użył Lodowego Tworzenia, by na piasku pojawił się lód, po którym mógłby przejechać jak po lodowisku.
— Szybciej, szybciej! – mówił raz po raz do siebie, pracując nogami, jakby poruszał się na łyżwach. Milimetry dzieliły go od omdlałego przyjaciela. Wiedział, że jak nie zdąży, głowa tego idioty roztrzaska się jak szklana kula. – Nie zdążę, cholera! Nie zdążę! – krzyczał zrozpaczony, widząc, jak ciało przyjaciela niemal dotyka stworzonego przez niego lodu. Ale wtedy zdarzył się cud, który sprawił, że brunet otworzył oczy ze zdumienia. Salamander zawisł dwa centymetry nad ziemią, jakby oczekiwał na pojawienie się Gray’a obok. Mag Lodu nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Jednym susem dopadł do zemdlonego i chwycił go na ręce nim cud przestał działać. Natsu był bezpieczny, a w tej chwili tylko to się dla niego liczyło. Spojrzał w bladą twarz i przysunął policzek do ust chłopaka, a gdy poczuł ciepły oddech, odetchnął z ulgą. Rozejrzał się uważnie, przyciskając jego ciało do siebie, ale nie zauważył nic podejrzanego. Nie mógł wiedzieć, że osoba odpowiedzialna za portal i utrzymanie przyjaciela ponad podłożem rzuciła na siebie zasłonę dymną, nie chcąc być widziana i rozpoznana. Była kimś bez określonego głosu, czy specyficznej twarzy. Coś jak książka bez tytułu, bez autora i z brakującym tekstem. Pusta, blada, zwyczajna, nierzucająca się w oczy. Gdy poczuła na sobie spojrzenie ciemnych oczu osadzonych w bladej, bardzo przystojnej twarzy, aż wstrzymała oddech. Chłopak patrzył dokładnie w miejsce, w którym stała i mrużył przy tym powieki i czoło, jakby się nad czymś zastanawiał, jednak jego uwagę przykuł przyjaciel. Musiał coś szepnąć, co pomogło postaci oddalić się niezauważonej. Załopotała tylko peleryna, ale tego nie był w stanie nikt usłyszeć. Postać zniknęła wraz z wiatrem.
Gray powrócił spojrzeniem do Natsu, gdy ten stęknął. Dopiero teraz zauważył, że jego ręka jest czymś zawinięta, a ze środka wystaje jakaś pusta w środku żyłka o centymetrowej średnicy. Musiało go wciąż boleć. Nie wiedział, co się stało, ale sądząc po wciąż płynącej krwi i zawiniętej bandażem ręce od śródręcza do samego łokcia, było to coś poważnego. Czym prędzej wstał z siadu, delikatnie zarzucił sobie chłopaka na plecy i biegiem ruszył przed siebie, a mijając zaskoczonych strażników, nawet nie zwrócił na nich uwagi. Stali ze wciąż rozdziawionymi ustami, niedokończonymi kanapkami w dłoniach i odprowadzali Maga Lodu zaskoczonymi spojrzeniami. Najstarszy stażem, gdy Gray zniknął z pola widzenia, oprzytomniał i wysłał jednego z podwładnych, by o tym zaraportował. Młody żołnierz zasalutował, wręczył swoją bułkę koledze i pędem ruszył do siedziby.
Tymczasem brunet dotarł pod drzwi Ratusza, a swoim wtargnięciem postawił na nogi drzemiącego w kanciapie pana Gombo. Gdy zobaczył bladego Natsu i jego rękę, nie pytał o nic tylko odesłał Gray’ a do apartamentu, a sam podszedł do lakrymy komunikacyjnej i skontaktował się ze szpitalem, prosząc o pojawienie się w urzędzie pani doktor Marii. Po niecałym kwadransie lekarka dotarła do budynku i niezwłocznie ruszyła do pomieszczeń zajmowanych przez magów. W tym czasie Gray wparował do salonu, a później nic nie mówiąc skierował się do pokoju Natsu i delikatnie ułożył go na łóżku, po czym w skrócie opowiedział dziewczynom i Happy’ emu, który od razu usiadł na łóżku obok przyjaciela, czego był świadkiem. Spostrzegł, że Wendy też już nie śpi i, żując kęs czegoś, słucha jego relacji. Bez pytania podeszła do chłopaka i ułożyła dłonie nad jego klatką piersiową, po czym go zbadała, a zadowolona z oględzin, uśmiechnęła się. Nim zdążyła coś powiedzieć, za jej plecami pojawiła się doktor Maria. Zapytała dziewczynkę, czy coś wyczuła, ale mała pokręciła głową. Wtedy brunetka sama przystąpiła do zbadania pacjenta. Szczelnie otoczona przez magów wyjęła stetoskop, włożyła słuchawki do uszu, a drugi koniec, uprzednio zagrzany w dłoni, przyłożyła do klatki piersiowej pacjenta. Zmierzyła mu temperaturę, ciśnienie, zbadała puls, sprawdziła reakcję źrenic na bodźce świetlne, zajrzała do nozdrzy i gardła. Zadowolona z oględzin chwyciła jego prawą rękę i przyjrzała się opatrunkowi, po czym delikatnie położyła ją na brzuchu chłopaka. Sięgnęła do torby, zdezynfekowała żelem dłonie, wyjęła nożyczki, plaster, bandaż, gaziki jałowe i środek do dezynfekcji ran, po czym założyła rękawiczki.
— Wendy – rzekła, dotykając czoła Natsu – umyj ręce do łokci. Pomożesz mi – dziewczynka, słysząc to, kiwnęła głową i pobiegła do łazienki. Po chwili wróciła, a z jej rąk kapała woda. Osuszyła je podaną gazą i dostała bojowe zadanie podawania wszystkiego, o co poprosi brunetka.
Lekarka sprawnie przecięła zakrwawiony bandaż i pełna podziwu gwizdnęła, gdy spostrzegła, że rana jest praktycznie zagojona, a dren, który wystaje z nadgarstka, jest jedynym otwartym miejscem. Krew, pochodząca z niego, była odpowiedzialna za zakrwawiony bandaż, gdyż żyłka nie miała dołączonej buteleczki, a w jakiś sposób musiała znaleźć ujście.
— Spray – powiedziała, a po otrzymaniu go, spryskała obficie ranę. – Gaziki – Wendy rozpakowała opakowanie i podała kilka sztuk lekarce, która otarła nadmiar specyfiku. – Maść – w jej dłoni wylądował specyfik z antybiotykiem i środkiem przeciw bliznom. – Bandaż – sprawnie owinęła rękę, zostawiając dren na miejscu. Wystarczyło, że wyjmie go jutro rano, wszak przyjdzie obejrzeć Lucy. – Plaster – dziewczynka oderwała kawałek przylepca i podała Marii. Ta sprawdziła, czy nie za mocno przytroczyła bandaż, po czym położyła dłoń chłopaka na pościeli i zaczęła zbierać zużyte przybory. Jakiekolwiek pytania magów ucięła, unosząc dłoń i poszła do łazienki, a w ślad za nią Wendy, która też musiała umyć ręce. Gdy wróciły do pokoju, opierająca się o ścianę pokoju Erza, zapytała:
— Wyjdzie z tego? – lekarka w odpowiedzi kiwnęła głową, po czym spojrzała na każdego z obecnych w pokoju i dłużej zatrzymała wzrok na rannym.
— Nie wiem, kto się nim zajął, ale zrobił świetną robotę – pochwaliła nieobecną postać. – Podejrzewamy – tu spojrzała na Wendy – że ktoś zranił go trucizną i magią, która wzmocniła działanie toksyny. Bez natychmiastowej reakcji, Natsu prawdopodobnie… – tu przerwała.
— …już by nie żył – dokończył Gray i nerwowo przeczesał włosy. Pozostali zamarli, a Maria skinęła głową.
— Niestety – odparła. A zaraz potem przyjrzała się każdemu z nich uważnie. – Co wiecie w tej sprawie? – zapytała. – Kto go tu przyniósł?
— Ja – powiedział cicho Gray i, nie spuszczając spojrzenia z przyjaciela, na nowo opowiedział, czego był świadkiem. Po jego relacji lekarka chwilę myślała, po czym rzekła:
— Do usunięcia tego typu toksyny nie wystarczy być lekarzem. – Zamilkła. – Tu potrzebna jest niesamowita ilość magii leczniczej, umiejętności na poziomie Dziesięciu Świętych Magów, albo i większe – jej słowa sprawiły, że magowie wybałuszyli oczy. Happy natomiast głaskał Natsu po głowie, martwiąc się niemiłosiernie. – Nie znam nikogo takiego – kontynuowała, nie zwracając uwagi na reakcję rozmówców. – Nie wiem, co się tutaj dzieje, ale to wszystko jest co najmniej niepokojące i myślę, że powinnam porozmawiać z Burmistrzem. – Westchnęła. – Na razie nic mu nie mówcie. Jutro rano przyjdę to ustalimy, co dalej. – Potarła skronie. Cały dzień na nogach zrobił swoje, a teraz czekała ją praca w przychodni. Spać będzie mogła dopiero po przyjęciu wszystkich pacjentów, obchodzie i rozdzieleniu obowiązków personelowi. – Chociaż, co ja mówię?! – zapytała samej siebie. – Gombo na bank już wszystko wypaplał – dodała, uśmiechając się. Gdy drzwi apartamentu otworzyły się z hukiem, wiedziała, że się nie pomyliła i zaraz zobaczy starego przyjaciela.
Blady, zdyszany Shiro, gdy wpadł do sypialni Maga Ognia, przyglądał się towarzystwu, kręcąc z niedowierzaniem głową. Za nim jak cień kroczył wspomniany wcześniej staruszek. Gray był zmuszony po raz trzeci opowiedzieć, czego był świadkiem, a to zajęło dłuższą chwilę. W momencie, gdy skończył swoją opowieść, wszyscy ujrzeli budzący się dzień, wszak niepokojące wydarzenia miały miejsce w nocy, a teraz na zegarze wybiła piąta.
Cześć, Kochani!
Jak tak patrzę na datę ukazania się poprzedniego rozdziału, dociera do mnie, że jeśli będę dodawała kolejne z taką częstotliwością, do setki nie skończę historii, jeśli w ogóle jej końca dożyję…
Jak tak patrzę na datę ukazania się poprzedniego rozdziału, dociera do mnie, że jeśli będę dodawała kolejne z taką częstotliwością, do setki nie skończę historii, jeśli w ogóle jej końca dożyję…
Musicie wiedzieć, że ten fragment pisało mi się najgorzej. Siedziało i do tej pory siedzi we mnie tyle różnych emocji, od wstydu zaczynając, przez przygnębienie, a na wdzięczności i lekkiej euforii kończąc. Żal mi, że tak Was „trenowałam”, jednak nie jest to fizycznie moja wina. To, kiedy pisałam, że rozdział idzie mi całkiem dobrze, było prawdą, jednak najpierw zawiódł mnie mój sprzęt, a następnie zrobił to informatyk, który po prostu guzdrał się z robotą i nie informował mnie o diagnozie, postępach prac, etc. Tydzień przed wigilią zawiozłam laptopa do „speca” i czekałam półtorej miesiąca, żeby dostać go z powrotem. Dacie wiarę, że popracował dwa tygodnie i znowu musiałam oddać go do naprawy? Oczywiście, ponownie czekałam ponad miesiąc, ale już sama rozmawiałam z osobą odpowiedzialną za naprawę. Dogadaliśmy szczegóły i dało się w ciągu pięciu dni ustalić, co dolega choremu… Gdy tylko sprzęt do mnie wrócił, codziennie otwierałam Worda, i raz pisałam, a innym padałam na twarz ze zmęczenia, dlatego też dopiero wczoraj udało mi się wszystko dopracować i dzisiaj dodać notkę. Pierwotnie miała wyglądać zupełnie inaczej. Po prostu, podczas tworzenia wpadłam na pomysł „walki” Natsu i jego ratowania przez tajemniczą osobę i ta dam! Rozdział jest! Ma 24 strony i o! Wiem, marne pocieszenie po wcześniejszych gorących zapewnieniach z mojej strony o wyrabianiu się, masie weny, która we mnie siedzi i powstawaniu ciągu dalszego…
Przez ten czas, kiedy nie mieliście ze mną blogowego kontaktu, sporo się działo. Miałam mnóstwo planów, wiele do zaoferowania i podzielenia się, jednak sądzę, że daruję sobie zbędne wywody. Na koniec podzielę się jedynie tym, że sądziłam, iż większość z Was uwierzy w mój kwietniowy żarcik, ale chyba nie było chętnych. Tak naprawdę planowałam dodać powyższy rozdział siódmego, ale nie wyszło, dlatego też chciałam zrobić publikację w sobotę, ale po powrocie z pracy w piątek padłam na twarz i wstałam wczoraj przed południem. Trochę pogniłam w łóżku, dlatego brak mi chęci i motywacji, jednak dokończyłam wywód, którego nie miało być, i zaplanowałam datę i godzinę publikacji. O! I jest coś, czym się z Wami muszę podzielić. Od jakichś dwóch, może trzech tygodni jestem zafascynowała kilkoma zespołami k-popu, które odkryłam zupełnym przypadkiem. Czy są jacyś fani tego gatunku (głupie pytanie! Lepiej zapytać, kto nie lubi) i mogą mi podesłać ulubione piosenki, zespoły, solistów? Z góry dziękuję! Nadmienię jeszcze, że chciałam jechać na tegoroczny Pyrkon, ale chyba nic z tego nie wyjdzie... Smutno... Ktoś się wybiera? A na koniec mocno ściskam i całuję i naprawdę nie wiem, kiedy pojawi się dalszy ciąg czegokolwiek… Jeśli macie jakieś pytania, piszcie je w komentarzach. Na pewno kiedyś odpowiem.
Wasza R.
witaj
OdpowiedzUsuńciesze sie za dodalas rozdzia ktory bardzo mi sie podobal
��������������������������������������������������������������������������������������������������������������
w sobote dobra wiadomos i w niedziele mila niespodzienka to tyle i mam nadzieje ze tu bedzie gto widac
pozdeawian i wszystkiego dobrego lucy hepi
Hej Kochanie!
UsuńBardzo mnie cieszy to, że rozdział Ci się podobał, że mimo dodania go po bardzo długiej przerwie przeczytałaś i jeszcze zostawiłaś mi podnoszący na duchu komentarz. Gdyby nie Ty i Lucy24 pomyślałabym, że już nikt nie pamięta i nie czyta u mnie...
A co to za niespodzianka? O ile mogę wiedzieć :).
Jeszcze raz dziękuję, ściskam, całuję i Tobie, jak i rodzince życzę wszystkiego, co najlepsze :D.
Wasza R ♥.
witaj
Usuńjuz ci zdracze i pozostalym czytelnika bloga niespodzianka byly wiszacy plakaty czerodiejki z ksiezca nad plakatam zyzlowcow meza to tyle
a umnie w pracy dobrze w domu tak sobie ale tak to juz jest jak siostra mam sie i w domu i w pracy a do tego jeszcze zazdrosnice bo ja moge robic cos inaczej niz ona i oto jest zazdrosna a do tego ostatnio trzy dni bylam na zwolnieniu a jak wrucilam do pracy to wszycy doradzaja mi picie soku z burakow na anamie i tylko bylo uwazaj i nie za dlugo na dwore i jak sie czujesz i nawet lepiej usiedzi i odpocznij i oto jest zazdrosna a co tam u ciebie jak tam w pracy i zdrowiem ja w lipcu w konco zamawiam cos nowego do cytania tylko sie caly czas wacham po midedzy fairy tail a bli ... to tyle pozdrawiam i jak zawsze ���� mam nadzieje ze widec nutke i sloneczko lucy hepi
Hej Kochanie!
UsuńO! Jaka fajna niespodzianka! Jak byłam na Pyrkonie to kupiłam sobie plakat Sailor Moon. Jest śliczny! Teraz tylko antyramy potrzebuję ^_^. A Twój dalej wisi?
O rany! U mnie podobnie, jeśli idzie o Siostrę. Ciężko nam się dogadać, bo mamy inne charaktery i wsio w temacie...
A Ty, jak się czujesz, Kochanie?
Co do mnie, ze zdrowiem w sumie spoko, ino mi płuca dokuczają, ale więcej powiem po badaniach. Jeśli o pracę chodzi, to ją rzuciłam! Hura!!! Na koniec maja zakończyłam naszą toksyczną współpracę i teraz reperuje organizm i niedługo zacznę szukać czegoś nowego. Chociaż nie bardzo mam chęć na aptekę, na razie muszę wrócić do tego biznesu, ale w międzyczasie poszukam swojej prawdziwej życiowej ścieżki :).
A co do mang, ja zbieram Fairy Tail. Bleacha jeszcze nie czytałam, ani nie oglądałam, więc Ci nie doradzę, którą kupić... Co jest bliższe Twojemu serce, to wybierz ;).
Ściskam i całuję!
Twoja R ♥.
hej słonko
UsuńMój plakat cały czas na ścianie
Mała zmiana w pracy już nie jestem z siostrą tyko tam gdzie byłam jak zaczynalam w lutym ale nie dlugo mam znienic znowu miejsce tym razem mam byc gdzieś z dziećmi tylko musza zdecydowac gdzie bardziej się nadam i prydam sie do pomocy przy spradaniu czy zdrowymi dziećmi czy może z chorymi mi to i tak nie robi różnicy jak będe wiedziala gdzie jestem to ci dam znac na razie jestem tam gdzie tez jest dobrze
To dobrze teraz nabiesz siły do nowej pracy i powodzenia w szukaniu i dziekuje za porade tak zrobie czyli zamowie oby dwa od pierwszego nr tak kazdego do pietego numeru i tak co miesiec chociasz fairy tail jest na razie mało ale mysle ze to dobre rozwiazanie to tyle jak zawsze nutka i słoneczko lucy heppi
Hej Kochanie!
UsuńMoje wciąż czekają na antyramy :D. Nie zakupiłam ich, bo mam ważniejsze rzeczy na głowie, czytaj szukanie pracy, a to idzie opornie. Co prawda rozniosłam kilka CV, ale na razie nikt się nie odezwał, a na Internecie jest więcej ofert z dalszych miast. Nie widzę problemu w przeprowadzce, ale na takie rzeczy trzeba się przygotować...
O! To fajnie. Jak jesteś zadowolona to najważniejsze :). Ja trzymam kciuki, żeby było jeszcze lepiej :*.
Do mnie cyklicznie przychodzi Fairy Tail, ale to pewnie wiesz. Najlepsze, że przeczytałam może trzy pierwsze tomy, a mam ich ponad dziesięć, a przynajmniej tak mi się wydaje :D.
Życzę dobrej nocki i super dnia!
Ściskam!
Twoja R ♥.
napisze ci ze ja to dobiero mam co czytac teraz bo 15 fariry tail i 50 bleach taka niespodzianka z robil mi moz a do tego jeszcze wlasna dzialka ale mamy mase robaty przyniej zeby je naszykowac na drugi rok pod uprawy pelno drzew i krakow do zlikwidowania to tyle
Usuńmilego popoludnie lucy heppi sloneczko i nutka
Och! Wspaniale! Kochany mąż :).
UsuńNo my niedawno skończyliśmy zbiory czarnej porzeczki, teraz aronie i maliny pchają się jedne przed drugimi... Te pierwsze jeszcze potrzebują nieco dojrzeć, ale niewiele im brakuje. Na dodatek bawimy się w sałatki z cukinii. Niedługo dojdą ogórki, buraki i pewnie jabłka. No i co jakiś czas trawa wymaga skoszenia, ziele wyplewienia, a ogród podlania.
Ściskam, całuję i spokojnego wieczoru życzę!
Wasza R ♥.
Omatko
OdpowiedzUsuń....orany o rany.... Aaaaaah nowy rozdział ❤ podniet podniet. Jeszcze nie przeczytalam ale właśnie się za to Biore
Lucy24 (czy jakos chyba tak sie podpisywalam)
Cześć, Kochanie!
UsuńCieszę się, że zawitałaś i cieszy Cię nowy rozdział :D. Ja sama, podczas dodawania, cały czas się uśmiechałam. I jakie masz wrażenia po przeczytaniu? Jestem ich ciekawa, jak i - to raczej oczywiste - żebrzę o komentarz :D.
Tak, tak, właśnie tak się podpisywałaś :D. Doskonale pamiętam!
Ściskam bardzo, bardzo mocno i całuję soczyście! :*
Twoja R ♥.
Rozdział byl swietny ❤ przypomnialam sobie mmiej wiecej co sie ostatnio dzialo i nie mogę się doczekać więcej!
UsuńOch! Dziękuję! Naprawdę zrobiłam w nim taki miszmasz, że nie wiem, jak to dalej poprowadzę ^_^. Ale się postaram!
UsuńTyle czekania, zaglądałam tu praktycznie co miesiąc - licząc na dalsze rozdziały...Co Ty ze mną zrobiłaś ^^ Błagam nie przerywaj - uwielbiam tu wracać - taki mały promyczek. Jesteś chyba ostatnią znaną mi blogerką Fairy Tail, która coś tworzy i piszę. Kontynuuj - tylko troszkę częściej ^^ choć wiem, że wena nie zawsze pozwala. Trzymam kciuki :)
OdpowiedzUsuńKochanie! Dziękuję! Potrzebowałam takich podnoszących na duchu słów ^_^. Dziękuję po stokroć :*!
UsuńPrzyznam szczerze, że wena jest obecna jak zawsze, ale chęci jakby mniejsze... Codzienność za bardzo przygniata, stąd brak rozdziałów i taki spadek aktywności z mojej strony. Solennie obiecuję poprawę! Jestem bardzo wdzięczna za Twój komentarz! ♥♥♥
A z tego, co mi wiadomo, jeszcze Ola Ri bardzo aktywnie pisze o Fairy Tail. Ja mogę mieć tylko nadzieję, że nie zaglądasz tu tylko dlatego, że opowiadanie jest o Wróżkach i że jakość moich tekstów jest dobra :D. Ale to już pozostawiam ocenie Czytelników ^_^.
Twoja uradowana R ♥.
PS A przyznasz się, ktoś Ty? Buziak :***.
hej
OdpowiedzUsuńco za niespodzianka zagladam taj przypadkiem a tu cos nowego i ciekawego to tyle pozdrawiem haruka
ps co tam u ciebie bo umnie dobrze
Hej Haruka, Słoneczko!
UsuńJak miło, że zawitałaś! Cieszę się, że zrobiłam Ci niespodziankę :). Samej sobie też, muszę przyznać :D. Nie sądziłam, że stworzę coś tak długiego i na dodatek będzie się podobało, gorzej z ciągiem dalszym - za bardzo poszalałam w powyższej notce :D.
Co u mnie? Rzuciłam robotę, szukam kolejnej, ale apteki mają ciszę w ofertach. Jakbym wcześniej pomyślała, to mogłam spróbować nad morzem, bo zawsze szukają na czas wakacji. A nuż bym się na dłużej zaczepiła? No nic, nieważne, stało się. Teraz już nawet nad gastronomią w moich okolicach myślę. Muszę podzwonić i zobaczymy, byłaby to fajna odskocznia. Poza tym w sumie stara bieda. Zakończyliśmy zbiory czarnej porzeczki, która wykończyła mnie zupełnie, a tak to mija dzień za dniem. Niestety, uśmiecham się coraz mniej i boję się, że wróciła dobrze mi znana nieprzyjaciółka...
A co więcej u Ciebie? Napisz mi, Kochana!
Ściskam i całuję! :* :* :*
Twoja R ♥.
Ja tu cały czas czekam na nowy rozdzi🎶🎵🎶🎵
OdpowiedzUsuńAsia? Czy Justynka? Naprawdę czekasz? UwU Aż trudno uwierzyć, że ktoś jeszcze tutaj zagląda...
Usuń