Witajcie Moje
Kochane Koteczki!
Jak
wyżej, Moi Drodzy! Rajciu, nawet nie wiecie, jak się cieszę, że wreszcie wstawię
coś na bloga, a Wy – mam nadzieję – przeczytacie tego cosia :). Ech, ale jestem
zawiana, serio! Żeby po dwóch miesiącach niebytności tutaj, zaczynać od takich
farmazonów... No hańba ci, Moris, hańba! Pozwólcie, że zacznę raz jeszcze.
Hejoszki Roboszki moje! Co tam u Was? Jakieś zmiany? Ale tylko na lepsze, jak
mniemam :). Może jakieś zamążpójścia lub ożenki, co? Przyznawać się, ale to
już, bo R teraz po dobroci prosi :D. W każdym razie liczę, że zaspokoicie moją
ciekawość i obejdzie się bez jakichś większych tragedii, co oznacza nie
używanie pejcza i innych narzędzi tortur, by wydusić od Was choć kilka słów. No
a teraz przejdźmy do spraw czystko technicznych. Rozdział pojawia się w trzecią
sobotę miesiąca, co było zapowiadane i o czym uprzedzałam. Przez czas mojej
nieobecności bywaliście u mnie, co zauważyłam po ilości wejść. Wiedźcie, że
bardzo się cieszę, iż o mnie pamiętaliście :). Ale musi być Wam też wiadome, że
czytacie ten rozdział, gdy R zapinkala w robocie. Tak... Trafiła jej się
robocza sobota. No cóż, życie! Uprzedzam, że dialogów jest jak na lekarstwo,
dlatego przygotujcie się na masę opisów, bo one są tak bardzo♥!
A teraz, coby nie przynudzać, orzekam, że wystarczy mojego paplania, bo na
końcu także się pojawi, dlatego zapraszam wszystkich do czytania i gromkiego
komentowania! Ach! No tak! I rozdział dedykuję Lucy Heartfilii, jak to
z reguły bywa :D.
Radujcie się, Słoneczka Moje! :*
Radujcie się, Słoneczka Moje! :*
Natsu,
zauważywszy delikatny ruch trawy kilkanaście metrów przed sobą, wystawił lewą
nogę w tył, po czym odbił się od ziemi i uniósł na dwa metry, lądując nieopodal
krzaków jeżyny, które jakimś cudem ostały się wśród zgliszczy, otaczających
magów ze wszystkich stron. Wylądował miękko, krzycząc zawzięcie i podpalając
dłonie, ale nim zaatakował, musiał zrobić unik przed niecnym zamiarem wroga,
który miał go zwalić z nóg – olbrzymia bestia, sunąc ostro zakończonym ogonem
po podłożu, wzburzyła tumany kurzu i usiłowała przewrócić Dragneela, który,
wyczuwając zamiary atakującego, odskoczył nieco od niego. Zdążył jeszcze
zauważyć łuskowaną, turkusową skórę gada, poprzetykaną żółtymi prążkami, nim chwilę
później był zmuszony zadrzeć wysoko głowę. To, co ujrzał, sprawiło, że zimny
pot wystąpił mu na czoło, a po plecach przebiegł dreszcz – wąż uniósł swoje
wielkie cielsko dziesięć metrów nad ziemię i patrzył z góry czerwonymi ślepiami
na, wyglądających dla niego jak mrówki, magów, których zdjęła trwoga. Gad
otworzył swoją paszczę, ukazując poczerniałe podniebienie, przecięty na pół
różowy język i długie, ostro zakończone zęby, z których spływała żółta gęsta
ciecz, przypominając postacią olej, po czym nastroszył, wyglądające jak dwa
wielkie granatowe teeseny, rogi i poruszył nimi, wygrywając ostrzegawczą
melodię, a jej przesłanie było oczywiste „ustąp
człowieku, jeżeli ci życie miłe”. Jednakże Natsu, który jako pierwszy
otrząsnął się z szoku, wyszczerzył się i wykrzyczał w stronę przeciwnika:
—
Witaj, moja kolacjo! Muszę cię odpowiednio przysmażyć, dlatego… – dodał, po
czym całe jego ciało zapłonęło. Na ten widok, Jormungand wydał z siebie niski
odgłos i pochylił łeb w stronę gotowego do walki Smoczego Zabójcy, który
rozpędził się i z bojowym odgłosem uderzył płonącą pięścią w sam środek ciała
przeciwnika. Ten, po otrzymanym ciosie, zachwiał się, odchylił łeb za siebie i niezauważalnie
cofnął, zamknął paszczę, po czym nadął policzki, rozwarł szczęki i wypuścił z
gardzieli żółtą, śmierdzącą wydzielinę, która pędziła w stronę stojącego na
linii strzału Salamandra.
—
Natsu! Uważaj! – krzyknęła Erza, odskakując od stwora i gestem nakazując
pozostałym magom zrobić to samo. Przecież nie wiedzieli, jaka będzie siła
rozrzutu, kiedy atak dosięgnie ziemi.
Dragneel,
zamiast uciec, zapłonął bardziej, warknął ostrzegawczo i naparł na kulę kwasu,
która, po spotkaniu z jego otoczonym płomieniami ciałem, rozstąpiła się jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki i wyparowała. Chłopak uśmiechnął się
szeroko, prezentując białe zęby, a jego oczy, patrzące na przeciwnika z
wyzwaniem, pociemniały.
—
Cienki Bolek dla mnie jesteś, cieciu – wykrzyknął, odbił się od leżącego
nieopodal konaru i znalazł na wysokości wciąż otwartej, gadziej paszczy. – Pazur Ognistego Smoka! – zakrzyknął, uderzając przeciwnika między
spłaszczone dziurki nosowe. Efektem tego było zamknięcie szczęk gada, który
ponownie cofnął się, żałośnie zawodząc. – Haha! Widzisz? – Natsu, który opadł
już na ziemię, podparł się pod boki i śmiał w najlepsze, a gdyby nie jego
wyczulone zmysły, mogło się to skończyć tragicznie – z atakiem naparł drugi
potwór, przyczajony za Jormungandem Fafnir, łudząco podobny do smoka. Jego
wielkie cielsko naszpikowane było ostrymi kolcami, od samego łba po długi ogon,
zakończony niczym grot strzały. Podbrzusze gada miało czerwony, niczym świeża
krew, kolor, a grzbiet – czarny jak nocne niebo, poprzetykany burgundowymi
łatami, co upodabniało go do salamandry plamistej. Od łusek, opatulających
ściśle miękką skórę, odbijały się promienie słoneczne, nadając gadowi
majestatyczny wygląd, a złote refleksy tworzyły neonowy poblask. Jego granatowe
oczy patrzyły na magów z nienawiścią, a nozdrza drgały od szybko wciąganego i
wypuszczanego z płuc powietrza. Wróżki mogły go zobaczyć, bo unosił się kilka
metrów nad nimi i machając silnie skrzydłami, ustawił pysk przodem w dół,
pikując wprost na zaskoczonych takim obrotem spraw magów. Zapowiadała się
ciężka i trudna walka, ale nikt przecież nie mówił, że będzie łatwo.
Już
dłuższy czas siedzieli w jednym z mongolskich barów, popijając małymi łykami
sok porzeczkowy z wysokich szklanek, postawionych przed nimi przez barmana na
blacie stołu, o który podpierali łokcie. Jako że nie bardzo było co robić, a i
pogoda się mieszała, obserwowali ludzi migających im w szybach zakurzonego okna
o drewnianych ramach. Co rusz jeden lub drugi wzdychał ciężko, gniotąc prawy bądź lewy policzek na pięści, względnie łokciu, nie mając dobrego tematu do
rozmowy. Dzień dłużył się niemiłosiernie, a wskazówki pamiętającego lepsze
czasy zegara, który wisiał nad drzwiami baru, wydawały się stać w miejscu.
Pogoda dopisywała aurze blondyna, który znudzonym wzrokiem patrzył przed
siebie, niewiele widząc, pomimo swoich wyczulonych zmysłów. Postronnemu
obserwatorowi musiał wygląd na kogoś zawieszonego między niebem a ziemią, albo
na zwykłego odludka i nie byłoby to dalekie od prawdy. Jednakże jego sąsiad,
brązowy kot, wzbudzający niemałą sensację w barze, jako jedyny znał
przyczynę przygnębienia przyjaciela.
—
Sting-kun? – zagadnął w końcu, bo przedłużająca się cisza niezmiernie mu ciążyła.
—
Hmm? – Exceed odetchnął z ulgą, bo jakimś cudem udało mu się zwrócić na siebie
uwagę znudzonego Smoczego Zabójcy.
—
Co ci jest? – zapytał i zmrużył lekko powieki, czekając na odpowiedź.
—
A nic – powiedział zapytany, wzruszając ramionami i przenosząc głowę z lewego
łokcia na prawy.
Lector
zrobił pyszczek w ciup i skrzyżował łapki przed sobą, by po chwili westchnąć i
kontynuować.
—
Przecież widzę, tak, tak – mówiąc, kiwał łebkiem i przymykał powieki, jak
wielki myśliciel, do którego – bądźmy szczerzy – było mu daleko.
Blondyn
westchnął i uniósł głowę, której czoło spoczywało w tej chwili na przegubie
prawej ręki, leżącej na blacie stołu. Łypnął jednym okiem na swojego towarzysza
i ponownie ciężko westchnął, przymykając nieco powieki.
—
Mam złe przeczucia – powiedział w końcu po dłuższej chwili, która Exceedowi
wydawała się być wiecznością. – Chyba nadchodzi zmiana pogody – dodał cicho,
prostując się i przecierając twarz dłońmi, po czym zmierzwił włosy, by po tych
zabiegach dosłownie rozwalić się na ławce, którą zajmował. Lustrował zmęczonym
wzrokiem otoczenie, co jakiś czas ziewając szeroko. Nawet nie kwapił się, by
zakryć usta dłonią, wszak większość klientów tego nie robiła, a usypiająca
pogoda zachęcała do takowego zachowania.
Kot
uważnie przyjrzał się przyjacielowi, próbując odgadnąć, czy mówił prawdę, ale
później zdał sobie sprawę, że Sting nigdy, przenigdy go nie okłamał. Może nie
mówił wszystkiego, ale blaga nigdy nie była jego udziałem. Poza tym Eucliffe
naprawdę czuł coś w kościach. Był pewien, że nadchodzi jakaś tragedia, ale nie
potrafił dokładnie określić jej źródła, ani momentu, w którym będzie miała
miejsce. Jego złe samopoczucie potęgował fakt, że przez ostatnie trzy dni,
bukiety, które zostawiał na schodach z myślą o Lucy, zabierała jakaś starsza
pani w mocno przyciasnych, biało-niebieskich ciuszkach. No wyglądała
tragicznie! Czy ona nie miała lustra w domu? Blondyn aż się wzdrygnął, gdy
przed oczami pojawił mu się obraz wspomnianej kobieciny. Był tym faktem niepocieszony,
ale z drugiej strony wchodziła ona do domu, w którym mieszkała Lucy, a mimo to
nie mógł mieć pewności, że nie wyrzuciła kwiatów do kosza, wraz z czułymi
liścikami, które ukrył wśród ich płatków. Westchnął po raz tysięczny tego dnia
i oparł czoło na ręce, uważając rozmowę, która w zasadzie nie miała miejsca, za
zakończoną. Wyjątkowo nie był w nastroju do czczych pogawędek.
Lector
przypatrywał się blondynowi uważnie, siedząc na blacie drewnianego stołu i popijając
sok przez słomkę. Łapki skrzyżował przed sobą i kręcił łebkiem, co chwilę
cmokając z niezadowoleniem. Nie poznawał zwyczajowo żywiołowego przyjaciela.
Jego obecny stan był co najmniej dziwny, ale postanowił nie drążyć tematu, bo
przy Stingu nauczył się cierpliwości, którą Smoczy Zabójca nad wyraz mocno
cenił u kota. Dlatego też siedzieli w ciszy, rujnowanej jedynie przez co rusz
otwierane i zamykane drzwi baru, kroki klientów przybywających i wybywających,
czy nawoływania personelu, który do dzisiaj nie nauczył się używać kartek do
notowania zamówień. Wszystko było przekazywane słowem krzyczanym, ale widać
taka była polityka tego miejsca, a jej nikt z obecnych we wspomnianym
przybytku, się nie sprzeciwiał. Lector i Sting również dali sobie spokój,
milczeniem kontemplując upływający leniwie czas, chociaż wyczulone uszy
Eucliffe’a mocno cierpiały. Ale i temu udało się zaradzić – blondyn położył
czoło na blacie stołu i objął ramionami głowę, szczelnie zakrywając małżowiny
uszne. Zadowolony z efektu, który otrzymał, uśmiechnął się krzywo i zapadł w
półsen, w bardzo przyjemny półsen należy nadmienić. Uśmiechnął się do
roześmianej dziewczyny, która pojawiła się w jego umyśle, a błogi wyraz twarzy
ujmował mu lat i przydawał jeszcze więcej uroku.
Była
dzisiaj wyjątkowo podenerwowana. Chodziła w kółko po swojej celi, to zaciskając,
to znów prostując palce dłoni. Zastanawiała się, ile czasu już tutaj tkwi, bo
przecież jej obliczenia mogły się mylić. W końcu światła słonecznego nie
widziała całe wieki! Nie miała pojęcia jak zmienił się świat, a to od zawsze ją
fascynowało. Izolowanie jej od innych ludzi było dobrą strategią, jeśli chciał
ją całkowicie od siebie uzależnić, jednakże ona nie była potulną owieczką. Co
to, to nie! Źle koleś trafił i miała zamiar mu to udowodnić, ale najpierw musiała
się pozbyć tego niepokoju z serca i wydostać z więzienia. Ludzie, których
słyszała zza grubej ściany, byli tylko jego pionkami, z którymi mógł obchodzić
się w dowolny sposób. Nienawidziła go za to, ale nie miała możliwości, by pomóc
nieszczęśnikom, którzy weszli z nim w konszachty. Każdy śmiertelnik, który
zawarł z nim jakikolwiek układ i nie wywiązał się ze swojej części umowy,
niechybnie stawał się pokarmem dla ryb. Nikt nie umiał mu się sprzeciwić, poza
nią oczywiście, ale dopóki, do cholery, tkwiła w tej norze, miała związane
ręce! Wiedziała, że jeśli nie wydostanie się z klatki, nie zaradzi obecnemu stanowi
rzeczy, a ten przedstawiał się wręcz tragicznie. Zdawała sobie również sprawę z
tego, że bez wiedzy o świecie istniejącym poza murami, poniesie sromotną klęskę,
dlatego żądała książek wszelkiej maści, by nabyć potrzebnych informacji.
Edukacji nigdy jej nie zabronił. Ba! Sam ją zmuszał, by się uczyła, co prawda
największy nacisk kładł na magię, ale gdy zostawiał ją samą w bibliotece,
oczywiście zamykając drzwi na klucz, robiła, co chciała i do woli korzystała z
niesamowicie bogatych zbiorów. Teraz nadszedł czas, by wykorzystać zdobytą
wiedzę, dlatego podeszła do ściany i przyłożyła do niej prawą dłoń w miejscu, w
którym zwyczajowo pojawiały się drzwi. Poczuła zimno kamienia, które sprawiło,
że dreszcz przebiegł jej po kręgosłupie, a ciało zadrżało. Przymknęła powieki,
przyłożyła czoło do ściany i maksymalnie się skupiła, by móc aktywować jak
największe pokłady mocy magicznej. Uruchomiła jeden z posiadanych zbiorników
magicznych, jednoczenie otwierając szeroko oczy. Pot wystąpił jej na ciało,
krew szybciej krążyła w żyłach, złote pasma unosiły się i opadały, niby miotane
wichrem, strzępy znoszonej sukni trzepotały jak flagi na wietrze, a magia
przepływała przez jej ciało, które zaczęło reagować na podjęte wysiłki.
Wyraźnie czuła, że zaczyna rozmazywać się w ciężkim od energii powietrzu, jakby
miała się teleportować, ale pomimo najwyższego skupienia i zużycia ogromnej
ilości mocy magicznej, wytworzyła tylko słabe – przynajmniej z jej punktu
widzenia – pole elektromagnetyczne, a i to wyczerpało ją do cna. Zagryzając
wargi, opadła na kolana z głuchym łoskotem i podparła się na drżących ramionach,
ciężko dysząc, a krople potu, spływające po jej skórze, wsiąkały w sukienkę,
którą miała na sobie, albo skapywały na zimną podłogę. Dziewczyna na czworaka,
z ogromnym wysiłkiem, podeszła do łóżka i z trudem się na nie wczołgała,
chwytając łapczywie oddech, a gdy miotające się w jej klatce piersiowej serce,
nieco się uspokoiło, uśmiechnęła się z satysfakcją, ledwie unosząc kąciki ust, po
czym zwinęła w kłębek na lewym boku i zapadła w miękki materac. Ktoś powie,
że skoro zamiar się nie udał, nie osiągnęła niczego. Nic bardziej mylnego.
Dzięki tej próbie wiedziała, że bariera antymagiczna, nałożona na jej
więzienie, nie jest tak silna, by powstrzymać ją przed ucieczką. Mogła stanowić
problem dla zwykłych magów, ale nie dla niej, osoby innej od wszystkich,
będącej potworem w ludzkiej skórze. Doskonale o tym wiedziała, ale zamiast rzucać
się na głęboką wodę i uciec kilka lat temu, wolała nabyć więcej doświadczenia,
sprawdzić swoją teorię i dopiero spróbować szczęścia. Skoro używając energii z
jednego, wypełnionego po brzegi, zbiornika, udało jej się wytworzyć cząstkowy
efekt teleportacyjny, to po użyciu magii z kolejnego pojemnika, przeniesienie
się stanie się faktem. Jak tylko to się uda, będzie wolna! A co później?
Pomyśli o tym dopiero, kiedy znajdzie się poza murami swego więzienia. Z tym
zamiarem, przymknęła drżące z wysiłku powieki, otarła pot z czoła, a po chwili
spała, głęboko oddychając.
Pojawił
się znikąd, jak zawsze, podszedł na palcach do śpiącej dziewczyny i okrył ją
kocem z czułością pisaną rodzicom.
—
Dzisiaj mnie nie wyczułaś – szepnął wprost do jej ucha, nieznacznie dotykając
ustami jego małżowiny – ale to lepiej dla ciebie, moja droga. – Pogładził jej
policzek wierzchem prawej dłoni, a później musnął go wargami, zaciągając się
głęboko zapachem jej alabastrowej skóry. Wyczuwszy dotyk, poruszyła się
niespokojnie, dlatego intruz zastygł bez ruchu, przyglądając się zmrużonym
powiekom dziewczyny, a gdy jej lico wróciło do normalności, uśmiechnął się szeroko. –
Dobranoc, moja droga – szepnął jej do ucha, po czym wyprostował się i zniknął
za drzwiami, które pojawiły się tylko na chwilę, a później zmieniły w zimny
kamień. Ruszył nieśpiesznie ciemnym korytarzem, a jego kroki odbijały się echem
od kamiennej posadzki i takowych ścian.
Gdy się
obudziła, pierwszą rzeczą, którą zrobiła, było wciągnięcie w nozdrza powietrza.
Wyczuwszy jego zapach, gwałtownie uniosła się do siadu, szeroko otworzyła
powieki i spojrzała w stronę ściany, za którą zawsze znikał on i reszta jej
„gości”. Nie zobaczywszy go, przymknęła oczy i odetchnęła z ulgą, przykładając
prawą dłoń do mostka. Była nieco spokojniejsza, ale nie mogła sobie darować, że
usnęła i nie pozbyła się go ze swojej celi. Tylko będąc opryskliwą względem
niego, mogła pokazać swoje niezadowolenie, a że takich sytuacji było mało,
chciała wykorzystać każdą. Jednak z drugiej strony, pragnęła nigdy więcej nie
oglądać jego zakazanej gęby, która odnawiała w jej sercu i umyśle tragiczne
wspomnienia z przeszłości. Rana, ledwo zagojona, jątrzyła się za każdym razem,
gdy pojawiał przed nią z tym krzywym uśmiechem i zimnym spojrzeniem.
Nienawidziła go jak nigdy nikogo wcześniej! Wiedziona pragnieniem zemsty,
pragnęła coś zrobić, dlatego uniosła się na drżących ramionach, by po chwili z
powrotem opaść na poduszki, wypuszczając ze świstem powietrze z płuc. Próba
teleportacji wyczerpała ją do cna i wiedziała, że miną tygodnie, nim utracona
magia powróci i wypełni zbiornik po brzegi. Ale ona, do cholery jasnej, nie
miała czasu! Musiała stąd uciec jak najszybciej. Po prostu musiała! Sądny dzień
zbliżał się nieubłaganie, wzbudzając w niej ogromny strach, jaki ostatnio czuła
siedemnaście lat temu, a ten, którego nienawidziła bardziej niż swojego
obecnego porywacza, szukał jej, chciał ją z powrotem w swoje łapska. I dostanie
ją, a w zasadzie ona go znajdzie i zabije, jak było jej przeznaczone nim się
urodziła. Z mocnym postanowieniem dokonania tego, co miało być jej udziałem,
otrząsnęła się z niewesołych wspomnień, zaciskając usta w wąską linię, zrzuciła
z siebie koc, którym okrył ją mężczyzna o zimnym spojrzeniu, i opuściła stopy
na dywan, by po chwili zniknąć za drzwiami łaźni.
Siedział
w swoim gabinecie, usiłując pracować, ale próby te spełzły na niczym. Czytał po
raz trzydziesty szósty to samo zdanie i nic z niego nie wyniósł. Jego umysł,
zamiast zająć się sprawami najwyższej wagi dla Ramve, błądził gdzieś na krańcach
miasteczka, tam, gdzie była Lucy i reszta magów, którzy mieli zaradzić
problemowi jego i mieszkańców. Zniechęcony, wzdychając ciężko, rzucił na biurko
plik kartek, znajdujący się w jego prawej dłoni, po czym pomasował kciukiem i
palcem wskazującym zmęczone powieki. Odchylił głowę na oparcie i trwał dłuższą
chwilę w bezruchu, po czym zerwał się z fotela i otwierając z impetem drzwi
gabinetu, znalazł się w salonie, a tam zatrzymał się przed oknem, które
wychodziło na nieco oddalony od Ratusza las. W miejscu, w którym widywano
potwory, unosił się gęsty obłok kurzu, utrudniając widoczność. By coś zobaczyć,
Shiro chwycił leżącą nad kominkiem lornetkę, ustawił ostrość obrazu i przytknął
sprzęt myśliwski do oczu. Nawet przy użyciu specjalistycznych środków, widział
jedynie gęstniejący z każdą chwilą dym, szybkie ruchy rozmazanych sylwetek i
zniszczenia, jakich dokonały potwory. Zadrżał, myśląc o losie młodzieży, która
miała być oswobodzicielami jego miasta. Odjął lornetkę od twarzy, trzymając ją
w prawej dłoni, po czym opuścił bezwładnie ramiona i zwiesił głowę, ciężko
wzdychając. Ciało oblał mu zimny pot, a strach zawładnął jego niemłodym już
sercem.
—
Nie powinienem pozwolić jej iść – szepnął do siebie, a później spojrzał w
zasnute ciemnymi chmurami niebo i dodał: – Prawda, Jude? – zdawał się pytać
przyjaciela, który nie mógł mu już odpowiedzieć.
Burmistrz
ponownie westchnął, przymykając powieki, przez co wyglądał starzej, niż
wskazywała metryka. Zmęczony życiem i jego trudami, człowiek, dźwigający na
barkach ciężar odpowiedzialności za życie i bezpieczeństwo setek ludzi, którzy
codziennie na niego patrzą, oceniają, sprawdzają, nierzadko na pewno krytykują.
Nikt nie mówił, że władanie miastem jest łatwe, ale nawet jemu, człowiekowi o
wielkiej charyzmie i sile woli, z dnia na dzień coraz ciężej było podołać temu
zadaniu. Dzisiaj w wyobraźni wyjątkowo natarczywie ukazywała mu się willa,
oddalona od Ramve o kilkadziesiąt kilometrów, należąca niegdyś do rodu
Heartfilia. Teraz była w jego rękach, a on coraz częściej łapał się na myśli,
by zrezygnować z zajmowanego stanowiska i osiąść na starość – która przecież
jest bliżej niż dalej – właśnie tam. Z piękną żoną u boku, doczekać się
potomstwa, bo o zobaczeniu wnuków – jak na realistę przystało – nawet nie
marzył, siadywać w altanie otoczonej ogrodem różanym, patrzeć na płynące
leniwie po niebie obłoki, czuć na twarzy ciepło promieni słonecznych i
rozkoszować się szumem wody tryskającej w fontannie. Ach! Jakże to pięknie
wyglądało w jego głowie! Uniósł zmęczone powieki i uśmiechnął się delikatnie, a
w kącikach jego oczu ukazały się drobne zmarszczki, dodające jego przyjaznej
twarzy, jeszcze łagodniejszego wyrazu. Odetchnął głęboko, po czym wypuścił
powietrze ustami i spojrzał w zamyśleniu w szybę. Strach, który chwilę wcześniej
nie pozwalałam mu pracować, zniknął, zastąpiony przez pewność, która kazała mu
wierzyć, że te dzieciaki wrócą całe i zdrowe, a Lucy namyśli się i da mu
odpowiedź. Niezależnie od tego, jaka będzie, uszanuje ją i chociaż początkowo
planował zatrzymać przy sobie dziewczynę siłą, teraz zmienił zdanie, bo
wiedział, że nie tędy droga.
—
Poczekam, Lucy – szepnął do siebie, uśmiechając się i dziarskim krokiem ruszył
w stronę gabinetu, odkładając wcześniej lornetkę na miejsce. Z uczuciem kojącego
spokoju, zabrał się do pracy i sprawnie, a tym samym sprawiedliwie, rozpatrywał
wszelkie roszczenia mieszkańców Ramve. Gdy skończył, za oknem zmierzchało, a
jarzące się szkarłatem słońce, chowało się za koronami drzew, oświetlając swoim
blaskiem zrujnowany przez stwory las.
Kuroh
dziarsko podniósł się z fotela i postanowił udać na spoczynek, uprzedzając
wcześniej pana Gombo, by koniecznie go obudził, gdy magowie wrócą. Dzięki
pozytywnym myślom, zasnął w chwili, gdy przyłożył głowę do poduszki, a jego
usta wykrzywiły się w zadowolonym uśmiechu.
Gdy
następnego dnia rano po skończonej batalii, magowie weszli do miasta, byli
witani przez tłum jak bohaterscy wyzwoliciele, którymi w gwoli ścisłości zostali
po pokonaniu olbrzymich stworów. Stoczona bitwa nie należała do łatwych, o czym
świadczyły liczne rany zdobiące ciała członków drużyny oraz strzępy ubrań,
które na sobie mieli. Gray czuł się wśród mocno roznegliżowanych przyjaciół wyjątkowo
dobrze, bo – co było niespotykane – nikt nie skomentował tego, że chadza w
samych bokserkach po centrum miasta, dlatego raźno szedł przed siebie, wzbudzając
zachwyt wśród młodszych, jak i starszych kobiet. Ale szczerze trzeba przyznać,
że kilku panów też przyglądało mu się z niezdrowym zainteresowaniem, opatrzonym
zbereźnymi uśmieszkami, które w momencie zmazała Juvia, posyłają im mordercze
spojrzenia, owocujące natychmiastowym paraliżem ciała i potem, spływającym po
skórze. Swoją drogą, skąd miała na to siłę i chęci? Ach, no tak! To w końcu jej
Gray-sama, nietykalny dla innych ludzi. Wendy, wyczerpana do cna, tuliła się do
pleców Natsu, który wziął ją na barana. Oddychała równo, śpiąc w najlepsze,
zmęczona walką i leczeniem ran odniesionych przez magów w starciu z wyjątkowo
paskudnym, stężonym płynem, będącym mieszaniną kilku mocno żrących kwasów.
Wrażliwe nozdrza Smoczych Zabójców z pewnością mocno by ucierpiały, gdyby opary
dostały się do ich nosów, ale receptę na to znalazła Lucy, która zmoczyła wodą
otrzymane od Virgo skrawki płótna i kazała każdemu przywiązać je na wysokości
nosa, niczym maski przeciwgazowe. Jak zawsze w ekstremalnych sytuacjach
potrafiła łączyć wątki i dbać o bezpieczeństwo brawurowych współtowarzyszy. Wszyscy,
nie wyłączając mocarnej Erzy, byli wycieńczeni i wyjątkowo milczący, a
uśmiechy, które posyłali w stronę wiwatującej gawiedzi, były wymuszone. Czasem
skinęli głowami, albo unieśli dłonie, poznaczone szramami i brudem bitewnym. Mimo
że odnieśli miażdżące zwycięstwo, sami zostali w pewien sposób stłamszeni,
dlatego wypompowani do cna, leniwie stawiając stopę za stopą, szli w stronę Ratusza.
Marzyli jedynie o kąpieli i łóżku, by móc się wyspać. Zrezygnowali z noclegu w
namiotach na pobojowisku powstałym po wykonaniu zlecenia i bez odpoczynku
ruszyli w drogę powrotną. Nie sądzili, że oni, jedni z najsilniejszych w Fairy
Tail, będą męczyć się tak długo z zaledwie dwoma potworami. Problematyczne było
to, że kwas, wydzielany przez olbrzymiego węża, niszczył wszelaką broń, którą
chciała posłużyć się Erza oraz magię tworzenia Graya, zwyczajnie wżerając się w
metal i lód. Jedynie ogień Natsu, Duchy Lucy i Magia Wiatru Wendy były
przydatne w starciu z wielkim gadem, dlatego też ta trójka zajęła się
Jormungandem, a Fafnira – choć nie wiedzieli z czym wyskoczy – wzięli na siebie
Scarlet i Fullbuster. Podczas starcia z wężem nieoceniona okazała się pomoc
Virgo, która – na polecenie Lucy – podkopała się pod cielskiem olbrzyma, tworząc
ogromny, ponad dwudziestometrowej głębokości dół, do którego zwierzę wpadło i
nie umiało się wydostać. Desperacko tarło podbrzuszem o ściany więzienia,
próbując wypełznąć z dołu, ale za każdy razem ześlizgiwało się z powrotem do
jego wnętrza. Chcąc dosięgnąć atakujących raz po raz magów, pluło wydzieliną, trafiając
tylko w niewielkim stopniu celu, a reszta spływała do dołu, zajmowanego przez
Jormunganda, otaczając go ze wszystkich stron i wżerając się w jego grubą powłokę
skórną. Im więcej ciosów otrzymywał, tym częściej pluł kwasem, który tylko zwiększał
jego ból, wypełniając dół coraz bardziej. Przeciągłe jęki jego cierpienia
sprawiały, że magom dzwoniło w uszach i pewnie straciliby słuch, gdyby nie
szybka reakcja Natsu i Lokiego, którzy nie mogli patrzeć na katusze przeciwnika
i pozbawili go życia, stosując specjalny atak łączący ogień i błyskawice
otrzymane od Laxusa oraz Światło Regulusa.
Gdy zwierzę padło, trójka magów odetchnęła z ulgą i postanowiła przyłączyć się
do pozostałych walczących. Nie ma co ukrywać – Fafnir, przez to, że potrafił
latać, był trudniejszym przeciwnikiem. Nawet gdy Erza użyła Zbroi Niebiańskiego Koła i mogła unosić
się w powietrzu, jej ataki były zbyt wolne, bo zwierzę przemieszczało się z
niewyobrażalną wręcz prędkością. Lucy, jako niezły taktyk, wyjęła zza pasa Fleuve d’étoiles, które zabłysło
błękitem i żółcią, zamachnęła się nim w tył jak wędkarz zarzucający wędkę, po czym
poruszyła nadgarstkiem w przód, a Rzeka
Gwiazd popłynęła przed siebie, unosząc się wysoko, i owinęła swój koniec
wokół tylnej prawej łapy olbrzyma.
—
Natsu! – dziewczyna usiłowała przekrzyczeć hałas i pęd powietrza, tworzony
przez szybko poruszające się, silne skrzydła przeciwnika, zwracając twarz w
stronę przyjaciela. Ten spojrzał na nią uważnie, marszcząc czoło. – Wspinaj
się! – ryknęła, a wtedy zrozumiał dlaczego tak bardzo ryzykowała. Nie trzeba mu
było dwa razy powtarzać. Uśmiechnął się i ruszył z kopyta, po czym chwycił
niemal płynny bat i nim Lucy uniosła się pięć metrów nad ziemią – w końcu
przeciwnik wciąż był w ruchu – zdążył uchwycić się kończyny, odwinąć koniec
bicza i dostrzec, że Heartfilia bezpiecznie ląduje w ramionach Graya.
Nie
tracąc ani chwili, w ekspresowym tempie – a przynajmniej takim, na jakie
pozwalał mu pęd powietrza wyciskający łzy z oczu – wspiął się na grzbiet
zwierzęcia, aż zatrzymał się na jego pysku.
—
I co, zasrańcu? Myślałeś, że cię nie dostanę? – zakrzyknął, skupiając na sobie
spojrzenie granatowych oczu. Fafnir rozwarł szczęki i przyśpieszył swój lot, co
początkowo zaskoczyło Natsu, ale Dragneel głowę miał nie od parady, dlatego
wykorzystał pysk zwierzęcia jak trampolinę – odbił się od niego, jednocześnie
uruchamiając Tryb Ognistego Zabójcy
Smoków Błyskawicy, a spadając, zakrzyknął: – Szkarłatny Lotus: Eksplodujące Ostrze Piorunów. – Po tym ciosie,
wycelowanym w kark przeciwnika, zwierzę z głuchym łoskotem padło na ziemię w
miejscu, które dosłownie chwilę wcześniej z krzykiem przerażenia opuścili Lucy,
Erza, Gray, Wendy oraz Carla i Happy. Kurz, unoszący się znad miejsca lądowania
Fafnira, gryzł wszystkich w oczy, dostawał się do płuc, wymuszając na magach
odruch kaszlu i wypływanie spod powiek łez. Natsu, spadający niczym meteoryt,
gruchnąłby o ziemię i w najlepszym wypadku połamał wszystkie kości, gdyby nie
rozeznanie w sytuacji Magini Gwiezdnych Duchów, która przywołała Aries, a ta
utworzyła na ziemi poduszeczkę z wełny, na której wylądował Smoczy Zabójca.
Myśląc, że to już koniec walki, Wróżki pozwoliły sobie na chwilę oddechu, ale
ich nadzieje rozwiał ryk, po którym nastąpił atak przypuszczony na Aries. Gdy
Baran oberwała skumulowaną, czarną jak smoła magią, rozpłynęła się w powietrzu,
pozostawiając po sobie złoty pył.
—
Przepraszam, Lucy – zdążyła jeszcze szepnąć, nim całkiem zniknęła.
Przerażona
takim obrotem spraw blondynka, wyciągnęła dłoń po klucze, ale nim zdążyła ich
sięgnąć, znikąd pojawił się przeciwnik, który stanął nad nią – wszak znajdowała
się najbliżej miejsca jego lądowania. Zastygła w bezruchu, patrząc z
przerażeniem w granatowe ślepia, obserwując szybko poruszające się nozdrza i
ostro zakończone zębiska, które ukazał w czymś na kształt uśmiechu. Pozostali
magowie ruszyli jej na pomoc, ale gad zaryczał dziko, strosząc się i zamiatając
ogonem wokół siebie. Dosięgnął wszystkich, którzy byli w ruchu, podcinając im
nogi i wyrzucając ich w górę.
—
Ludzie! – zawołała Lucy, słysząc ich przerażone, zaskoczone krzyki i patrząc w
ślad za oddalającymi się sylwetkami przyjaciół. Już miała się podnieść z ziemi,
gdy Fafnir zwrócił ku niej swój wielki łeb i postąpił krok w jej stronę,
sprawiając, że podłoże zadudniło. Dziewczyna podwinęła nogi pod siebie i
przesunęła pośladkami po ziemi, by być choć odrobinę dalej od przerażającego
przeciwnika. Jej serce waliło jak oszalałe. Tak bardzo się bała! Zrobiła
nieznaczny ruch ręką, chcąc dosięgnąć przytroczonych do pasa kluczy, ale wtedy
przednia prawa łapa gada wylądowała dwa centymetry od jej nogi, a pęd powietrza
rozwiał blond włosy i sprawił, że gęsia skórka pojawiła się na jej ciele.
Krzyknęła, podskakując w miejscu i zamarła, patrząc w granatowe ślepia
przeciwnika, skupione na jej osobie. Wiedziała, że smok nie żartuje i chociaż
bardzo martwiła się o przyjaciół, ani drgnęła, będąc pewną, że swoim
zachowaniem narazi ich na większe niebezpieczeństwo. Gdy smok uniósł łapę i
przesunął ją nad dziewczynę, ta, niewiele myśląc, przeturlała się kilka metrów na
prawo, zatrzymując na powalonym podczas zmagań z Jormundgandem konarem.
—
Ugh! – wydała z siebie zduszony odgłos, uderzając o korę z głuchym łoskotem i
potarła bolące miejsce na plecach. Poczuła, że skórę ma mokrą, a gdy spojrzała
na swoją dłoń, przeraziła się – dawno nie widziała u siebie takiego ubytku
krwi. Ba! Chyba nigdy aż tak nie ucierpiała podczas walki. Jednak od własnych
obrażeń skutecznie odciągnęło ją zainteresowanie gada jej osobą. Wściekły,
dysząc ciężko, zmierzał w jej stronę, a ona, pomimo najszczerszych chęci, nie
była w stanie się ruszyć.
Natsu,
otrząsnąwszy się po spotkaniu trzeciego stopnia z olbrzymim głazem, wstał na
równe nogi, słysząc rozdzierający krzyk Lucy. Przerażenie o los przyjaciółki
zawładnęło jego sercem, ciało oblało się zimnym potem, ale stopy jakby wrosły w
ziemię.
—
Lucy! – usłyszał za sobą krzyk Erzy, a w chwilę później przed twarzą mignęły mu
jej szkarłatne włosy. Na licu dziewczyny widniał autentyczny strach.
—
Rusz dupę, zasrańcu! – warknął do niego Gray, który, z rozciętym czołem, ozdobionym
krzepnącą krwią, przemknął obok niego kilka sekund po Scarlet.
Dragneel
dopiero teraz poczuł, że wraca mu czucie w nogach, dlatego – nie chcąc zostać w
tyle – ruszył za nimi, ramię w ramię z Juvią i Wendy, które dogoniły pozostałą
dwójkę. Gdy się im przyjrzał, zauważył, że odniosły spore obrażenia po zmiatającym
ataku gada. Wodna Kobieta lekko utykała, a Wendy miała rozciętą prawą brew i
zdartą skórę na plecach. Wyglądało to naprawdę kiepsko. Kto wie, gdzie
wylądowały?
Gdy
cała piątka dotarła do miejsca, z którego zostali wyrzuceni, ich oczom ukazał
się tragiczny widok: Happy, chcąc coś zrobić, drobnymi piąstkami bił Fafnira w
prawy bok, krzycząc raz po raz: „Puść
Lucy, draniu!” – a w jego oczach błyszczały łzy, spływające po pyszczku i
wsiąkające w spierzchniętą ziemię. Carla natomiast, chcąc odwrócić uwagę
zwierzęcia, fruwała to w jedną to w drugą stronę, wprost przed jego ciemnymi
ślepiami, na co smok reagował, przechylając wielki łeb raz w jedną, raz w drugą
stronę. Lucy, dociśnięta do podłoża wielką trójpalczastą łapą, zakończoną
ostrymi pazurami, ledwo łapała oddech. Spinała ciało, chcąc wypchnął się rękami
spod twardej, zimnej i wilgotnej skóry, ale nie przesunęła się nawet o
centymetr. Jedyne, co udało jej się osiągnąć, to utrata oddechu i resztek sił. Fafnir, jakby znudzony zabiegami niebieskiego Exceeda,
zamachnął się wolną łapą i trafił kocura jej wierzchem, pozbywając się go
niczym natrętnego robaka. Zaatakowany, uderzył z ogromną siłą w drzewo,
oddalone o dziesięć metrów od miejsca batalii, i wbił się w nie, tworzą
wgłębienie. Zdążył tylko spojrzeć na Smoczego Zabójcę i szepnąć „Natsu”, nim zsunął się po twardej korze
i opadł na piaszczyste podłoże. Tego było już za wiele dla magów. Oczy Natsu
pociemniały, zapłonął ogniem na ciele, przy okazji uruchamiając raz jeszcze Tryb Ognistego Zabójcy Smoków Błyskawicy,
po czym odbił się od ziemi w chwili, gdy gad zamachnął się prawą łapą, chcąc
wbić pazury w szyję unieruchomionej Heartfilii. Za przykładem Dragneela poszli
pozostali.
—
Lodowe Tworzenie: Kosa Śmierci! –
zakrzyknął Gray, by po chwili dzierżyć w dłoniach olbrzymią kosę, stworzoną z
lodu. Rozpędził się, odbił od podłoża i wbił ostrze swojej broni w kręgosłup
zwierzęcia, pomiędzy jego skrzydłami. Bryzgnęła krew, brudząc atakującego i
wymuszając dziki, skowyczący krzyk bólu ze strony zaatakowanego, który jednak
nie puścił swej ofiary, dociskając ją mocniej do podłoża, aż z oczu Lucy
popłynęły łzy, a jej gardło opuścił krzyk bólu, zdzierając doszczętnie jego
śluzówkę.
Na
to wszystko pojawiła się Erza, odziana w Zbroję
Nakagami. Jej głowa, ozdobiona złoto-turkusowym diademem, przywodziła na
myśl księżniczkę, jeśli dodać do tego wściekłość, wypisaną na twarzy, z
łatwością można było ją pomylić z okrutną, żądną krwi królową. Jednakże jej
złość była uzasadniona – jej przyjaciółka cierpiała, a ona, Tytania, zrobi
wszystko, by uwolnić ją od tego nieprzyjemnego uczucia. Dzierżąc w dłoni złotą
halabardę, której topór opatrzony był szkarłatną tasiemką, kolorem idealnie
współgrającą z barwą jej włosów, biegła niczym łania, ledwo dotykając stopami podłoża.
Złote elementy jej zbroi odbijały światło słoneczne, sprawiając wrażenie, jakby
najjaśniejsza gwiazda mknęła tuż tuż nad ziemią, w stronę olbrzymiego gada, z
bojowym okrzykiem na ustach. Białe szarfy fruwały wokół jej szybko poruszającej
się sylwetki, niczym skrzydła, upodabniając ją do wróżki, albo pięknej
łabędzicy o szkarłatnej szyi. Wendy, unosząca się kilka metrów nad podłożem,
dzięki Carli, wykonała swój popisowy Kieł
Niebiańskiego Smoka, który, dosięgnąwszy przeciwnika, zadał mu potężny cios,
a pozostałością po nim była wąska, długa i głęboka rana po prawej stronie szyi,
z której krew wypłynęła fontanną. Zwierzę zawyło i bezwiednie zacisnęło łapę na
drobnym ciele blondynki, która straciła dech. Dziewczyna miała wrażenie, że wszystkie jej
narządy wewnętrzne są miażdżone olbrzymim imadłem. Widząc starania przyjaciół,
uśmiechnęła się przez łzy, zła na siebie, że nie może się uwolnić i im pomóc.
To była jej ostatnia myśl, bo chwilę później, z powodu niedostatecznego
dotlenienia, straciła przytomność. Dla niej walka się skończyła, ale
przyjaciele wciąż toczyli zaciekłą batalię. Juvia użyła Wodnej Krajalnicy, dotkliwie raniąc podbrzusze gada, Erza
zamachnęła się halabardą, trafiając jej toporem między łopatki zwierzęcia,
powyżej miejsca, w którym spoczął atak Graya, a Natsu, używając Świecącego Płomienia Ognistego Smoka, dokończył
dzieła, posyłając tym samym Fafnira na glebę. Wraz z ostatnim oddechem bestii,
jej łapa ześlizgnęła się bezwładnie z ciała Heartfilii, a wtedy przyjaciele, jak jeden
mąż, ruszyli w jej stronę, wołając imię dziewczyny. Jako pierwszy dotarł do
niej Smoczy Zabójca.
—
Lucy! – wykrzyknął, padając zaraz obok jej sylwetki na kolana, wzburzając przy
okazji tumany kurzu. Chwycił bezwładne ciało przyjaciółki w ramiona i
delikatnie, jakby była z porcelany, odgarnął prawą dłonią włosy z jej twarzy,
ocierając zarumieniony policzek z kurzu. Patrzył na przymknięte powieki blondynki
rozszerzonymi z przerażenia oczami, po czym pochylił się nieco, podsuwając ucho
pod jej nos i w skupieniu marszcząc brwi. Słysząc delikatny świst powietrza,
odetchnął z ulgą i spojrzał po pozostałych magach, wykrzywiając usta w
delikatnym uśmiechu. Spostrzegł, że Happy, dzięki pomocy Carli, dołączył do
nich i w najlepsze płakał nad losem przyjaciółki.
—
Natsu… – wyszeptał, zanosząc się szlochem. – Co z Lucy? – zapytał, patrząc
zapłakanymi oczami na Smoczego Zabójcę.
—
Żyje – szepnął zapytany. Po jego słowach, wszyscy odetchnęli z ulgą, a
zapłakana Wendy otarła twarz wierzchem dłoni i rozpoczęła leczenie blondynki.
Każdej z Wróżek kamień spadł z serca, bo Magini Gwiezdnej Energii zostanie z
nimi dłużej, a niczego bardziej nie pragnęli. Nawet zazwyczaj twarda Erza,
pozwoliła sobie na łzy szczęścia i – ku niezadowoleniu Juvii, która aż poczerwieniała
z oburzenia i zazdrości – objęła Graya, który znajdował się najbliżej niej,
dociskając go do swojego pokaźnego biustu. Warto nadmienić, że Mag Lodu ledwo
mógł oddychać, dlatego protestował jak umiał, ale, opadłszy z sił, dał za
wygraną.
Gdy
Lucy delikatnie uchyliła powieki, przywitał ją głośny krzyk radości, opuszczający
usta każdego z obecnych wokół niej przyjaciół, doprowadzając ją do chwilowego
otępienia. Ich głośne: „Lucy!” postawiłoby na nogi zmarłego, a co dopiero
młodą, zdrową osobę, dlatego, zamiast cieszyć się wraz z nimi, dziewczyna zaczęła
strofować przyjaciół, którzy przyjęli jej narzekanie z ulgą. Dopiero, gdy
emocje opadły, a strach o życie każdego z nich minął, poczuli tak dojmujące
zmęczenie, że dosłownie padli na ziemię, łapiąc ciężko oddechy. Ich szybko
bijące serca uspokajały się, wyrównując tym samym tętna, myśli krążyły wokół
powrotu do Ratusza, pysznego jedzenia, które mieli w plecakach i tego, jakie
dostaną po powrocie, jak również kąpieli, o której marzył każdy bez wyjątku. Co
prawda wszyscy, poza Lucy, która zmagała się sama ze sobą, mogli sobie pozwolić
na odpoczynek. Najbardziej na świecie bała się powrotu do Ratusza, w którym
urzędował Burmistrz, człowiek składający jej wręcz niemoralną propozycję,
będącą ucieleśnieniem największej życiowej obawy każdej młodej dziewczyny. Z
blondynką było podobnie. Chociaż wiedziała, że przyjaciele chcą jak najszybciej
wrócić do Magnolii, to ona, przez paniczny strach i niechęć stawienia czoła
problemowi, utrudni im to niemiłosiernie. Leżąc na piasku z zamkniętymi
powiekami, zagryzała nerwowo dolną wargę. Dopiero nawoływania przyjaciół,
którzy zasiedli do jedzenia, sprawiły, że powróciła do żywych. Odpowiedziała
wymuszonym uśmiechem na ich radośnie wyglądające twarze, chwyciła pomocną dłoń
Erzy i podniosła się z podłoża, by zasiąść po turecku na kocu w kratę i uraczyć
się smacznymi kanapkami, które bez wątpienia wyszły spod ręki pana Gombo. Mimo
wesołej atmosfery, o którą postarali się prowadzący walkę jedzeniową Natsu i
Gray pod tytułem „Kto więcej zje?”,
ona wciąż i wciąż powracała niewesołymi myślami do głównego budynku miejskiego,
który od niedawna przygnębiał ją swoim istnieniem. Erza, rozdzielająca
walczących chłopaków – bo oczywiście w ruch poszły pięści – uważnie przyjrzała
się przyjaciółce spod szkarłatnej grzywki, ale zamiast skomentować jej
niecodzienną nierozmowność, z uśmiechem na ustach podała dziewczynie kubek z
parującą herbatą. Lucy przyjęła go z wdzięcznością, uśmiechając się lekko, po
czym jej myśli wróciły do poprzedniego stanu, wprowadzając ją w coś na kształt
letargu.
—
Ale się najadłem! – powiedział Natsu, klepiąc się po wydętym brzuchu, po czym
położył się na piaszczystej ziemi, podłożył pod kark splecione palcami dłonie i
przymknął powieki, uśmiechając się z zadowoleniem.
—
Nie inaczej! – rzekł Gray, biorąc przykład ze Smoczego Zabójcy i kładąc się na
resztkach trawy, która jakimś cudem ostała się wśród pożogi.
—
Odpoczniemy chwilę – zaczęła Erza – a później wyruszymy w drogę powrotną do
Ratusza – zakończyła, na co Lucy aż się wzdrygnęła, jednakże – nic nie mówiąc –
zwinęła się w kłębek na prawym boku i przymknęła oczy, ale sen nie nadchodził.
Dwie godziny później, zregenerowawszy nieco siły, wstali z ziemi i skierowali
się w stronę miasta, które majaczyło w oddali, a słońce, wychodzące zza
horyzontu, oświetlało swoim czerwonym blaskiem budzący się dzień. Nie sądzili,
że zlecenie zajmie im tak dużo czasu. W Ramve noc trwała wyjątkowo krótko, co
sprzyjało planom magów. Po ciemku, w obcym miejscu, łatwo zabłądzić, dlatego,
gdy tylko zaczęło się rozwidniać, obrócili słowa w czyn, a ich przewodnikiem
była Tytania, która z dumnie uniesioną głową, szła przed siebie, a zmęczenie
ukrywała pod maską obojętności. Pozostali członkowie drużyny ruszyli za nią w
ślimaczym tempie, walcząc z powracającą sennością.
Gdy
magowie dotarli pod same schody, odprowadzeni przez gęsty tłum wiwatujących
mieszkańców Ramve, co było dziwne, biorąc pod uwagę wczesną porę, Burmistrz już
czekał na zwycięzców na samym ich szczycie. Jego człowiek, wysłany na
przeszpiegi przez pana Gombo, będącego prawą ręką pana Shiro, poinformował go o
pokonaniu potworów przez magów, na co mężczyzna zerwał się z łóżka jednym
susem, oporządził i z podwójnym zniecierpliwieniem oczekiwał na ich przybycie,
ubrany w elegancki, stalowoszary garnitur, granatową koszulę i czarne lakierki.
Musiał osobiście sprawdzić, że wrócili cali i zdrowi. W końcu byli jeszcze
dzieciakami, a on nie lubił ponoszenia ofiar. Gdy spostrzegł ich na horyzoncie,
jego usta ozdobił uśmiech samozadowolenia, a serce rozpierała duma. Jednakże zobaczywszy
przygaszoną, jakby skwaszoną Lucy, zazgrzytał zębami i zacisnął dłonie w
pięści. Owszem, mógł to zrzucić na karb zmęczenia, ale wiedział, że trapi ją
coś jeszcze, coś, o czym chciał z nią porozmawiać natychmiast. Jednakże wewnętrzny
głos podpowiedział, by poczekać do kolejnego ranka, kiedy dziewczyna wypocznie.
Widząc jej jasną skórę, która była w wielu miejscach poraniona, oraz podarte ubrania,
jego wcześniejszą wściekłość zastąpiła trwoga. Patrząc na skatowanych magów,
domyślił się, że mogło być gorzej. Znacznie gorzej. Dlatego też, zamiast się
zamartwiać, przyjął z ulgą ich powrót i uśmiechnął się przyjaźnie, zapominając
o swoich wcześniejszych planach i rozterkach.
Kiedy
tylko dowiedział się, że Wróżki wracają do Ratusza, kazał swoim podwładnym przygotować
iście królewską ucztę i spełnić ich każde, nawet najbardziej wyrafinowane,
życzenie. Nie mógł pozwolić, by Bohaterowie
Ramve – następnego dnia gazety całego miasta tak właśnie o nich pisały –
cierpieli niewygody. Ich poświęcenie musiało być wynagrodzone tysiąckrotnie,
nie tylko dlatego, że dokonali niemożliwego, ale również z jego czysto egoistycznych
pobudek. Stanowisko, które dzierżył, zmuszało go do sprostania oczekiwaniom
mieszkańców, jak i gości, a ci pierwsi zawsze potrafili odpowiednio ocenić jego
działania. Na dobrym imieniu zależało mu bardziej niż na własnym życiu, dlatego
postanowił stanąć na rzęsach i przygotował w rękawie kilka asów, które z
pewnością ukontentują Ramvenian.
Gdy
cała ósemka, licząc Exceedy, zaczęła wspinać się po schodach, tłum, wcześniej idący
za nimi, teraz zebrany na placu przed Ratuszem, początkowo nieśmiało, a później
z mocą, zaczął skandować: „Dziękujemy,
Fairy Tail!” Magowie jak jeden mąż przystanęli i spojrzeli za siebie, nie
mogąc uwierzyć w to, co widzą i słyszą. Oto dowiedzieli się, że rozwiązanie
problemu było dla mieszkańców okazją do radości i prawie że świętem. Każda
Wróżka z osobna uśmiechnęła się nieśmiało i skinęła głową w stronę krzyczących
obserwatorów, a po chwili, wciąż słysząc głośne wiwaty, ramię w ramię pokonali
ostatnie trzy stopnie i dotarli na podest, zatrzymując się naprzeciw
Burmistrza, który nakazał im gestem stanąć po swojej prawicy i obrócić się do
tłumu twarzami. Gdy magowie wykonali nieme polecenie, pan Shiro uniósł prawą
dłoń, prosząc o ciszę. Gawiedź w momencie zamilkła i przypatrywała się z uwagą głowie
miasta, lśniącymi z podekscytowania i radości oczami. Niektórzy składali dłonie
jak do modlitwy, inni ocierali ukradkiem łzy płynące spod powiek, a pozostali
głośno czyścili nosy, nie wstydząc się słonych kropel szczęścia. Gdy Burmistrz
skupił na sobie uwagę tłumu, przyłożył środkowy i wskazujący palec prawej dłoni
do dołka, znajdującego się pod krtanią i zaczął mówić donośnym głosem. Jego
tembr niósł się echem między budynkami, a słyszany był daleko poza granicami Ramve.
Wróżki, niemające pojęcia, czym się to je, przyglądały się zleceniodawcy, by po
chwili wymienić zaskoczone spojrzenia między sobą. Okazywało się, że pan Shiro
jest magiem! Co prawda tylko manipulował głosem, ale przecież mógł umieć coś
więcej, prawda?
—
Dzień dzisiejszy i jutrzejszy oficjalnie ogłaszam dniem wolnym! – zakrzyknął,
na co odpowiedziały mu uradowane okrzyki ze strony Ramvenian. Okazja do
świętowania nie zdarzała się często, a festiwal na cześć oswobodzicieli był czymś
wyjątkowym, jedynym w swoim rodzaju, dlatego było się z czego cieszyć. –
Pragnę, by mieszkańcy Ramve bawili się przez te dwa dni, świętując sukces,
który odnieśli obecni tu magowie – dodał i wskazał ruchem głowy Wróżki, zaskoczone
takim obrotem spraw. – Oczywiście musimy im dać odpocząć, dlatego proszę o
rozpoczęcie przygotowań do festiwalu, który oficjalnie otworzą magowie Fairy
Tail, późnym wieczorem. A teraz – mówił dalej – proszę pozwolić sobą pokierować
moim urzędnikom, którzy wyznaczą każdemu z was jakieś zadanie – gdy to
powiedział, zewsząd rozległy się przytakujące okrzyki, a później zrobiło się
głośno jak w ulu. Każdy chciał jakoś przyczynić się do wydarzenia na skalę
światową, dlatego kto mógł, zakasał rękawy i zabrał się do pracy. Tymczasem pan Shiro
gestem zaprosił poturbowanych magów do środka majestatycznej budowli,
gdzie zajęli się nimi lekarze, kosmetyczki, kucharze, kelnerzy i wiele innych
osób różnej profesji, a po wszystkich zabiegach, każda z Wróżek udała się na
spoczynek. Wszak wieczór miał należeć do nich, dlatego musieli wypocząć i
podołać odpowiedzialności, która spoczęła na nich, jako gospodarzach
wydarzenia.
No i
nieco mojego zwyczajowego paplania :D. Jesteście przyzwyczajeni, prawda? Jak
widzicie sonda imienna dobiegła końca, a ja z niewysłowioną wręcz przyjemnością
ogłaszam, że wygrała „Karia”, która zdobyła 37% Waszych głosów! Teraz mogę Wam
zdradzić, że to moje „robocze” imię, a skoro zostało wybrane, nie muszę nic
zmieniać. Jupi! Na dwóch kolejnych pozycjach uplasowała się „Karin” (19%) i „Erika” (13%). Bardzo, ale to bardzo dziękuję Wam za aktywność! Nie
sądziłam, że aż 126 osób pomoże mi w
tym przedsięwzięciu :). Dziękuję! Jako dowód, dołączam screena, bo usunę w
wolnej chwili ten dodatek z bloga, żeby mi go nie zaśmiecał, ot co!
Co do
samego rozdziału, bardzo proszę o wyrażanie zdania na jego temat, gdyż ja
nieskromnie przyznam, że całkiem mi się podoba, jednakże betowanie nie było tak
gruntowne jak w przypadku pozostałych epizodów. No cóż, pisałam po nocach, a że
dzisiaj pracuję, siedziałam jeszcze długo po północy i dopracowywałam wsio, jednakże
jestem pewna, że błędy są, dlatego proszę mi je wypisać! Z góry dziękuje :). I
uwierzcie, że musiałam chwilę pomyśleć, nim odmieniłam nazwę mieszkańców Ramve.
Serio! „Ramvenianie” to wcale nie takie proste słowo, ale podołałam! A
przynajmniej tak mi się wydaje ;). Co jeszcze? Ach tak! Kolejny epizod opublikuję
najprędzej za dwa miesiące, ale jak uda mi się wyrobić wcześniej, na pewno się
o tym dowiecie. Dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą, mam drugiego bloga, do którego
czytania zachęcam. Pomijam, że jest tam dopiero prolog, a pierwszy rozdział
skrobię w każdej wolnej chwili. Nie ma co! Wciągnęła mnie ta historia, dlatego
uwielbiam pisać jej ciąg dalszy. Mam nadzieję, że pozytywnie Was zaskoczę :).
Jeśli idzie o DZP, czwarta część jest w większości gotowa, ale nim ją
opublikuję, minie jeszcze trochę czasu, dlatego proszę o cierpliwość. No i to
chyba tyle mojego paplania :D. Ej! Nie! Jeszcze coś! Rozdzialik, bez marnowania
przeze mnie cennej śliny, liczy 23 strony, czyli całkiem sporo :). No i na tym
zakończę. Ściskam mocno każdego z Was i soczyście całuję!
Wasza R.
Post do znalezienia w zakładce Archiwum
Dzisiaj badzie krótko napisze tylko tyle że przeczytana i jak zawsze ładnie na pisana i znikam obowiezki wzywaja a pozatym bardzo juz tesksknie ze kimś komu ten rozdzial na pewno sie spodoba i moze on wiecej na pisze . pozdrawiam haruka
OdpowiedzUsuńKochana Haruko!
UsuńBardzo Ci dziękuję za ten przemiły komentarz! Niezmiernie cieszę się, że epizod Ci się podobał, bo uwierz, bardzo długo nad nim pracowałam i chciałam by wyszło idealnie. Chyba się udało :D. A co do Duszka, przecież niedługo wraca i wiedz, że rozdział mu się widzi :).
Ściskam mocno i życzę wszystkiego dobrego!
Twoja R ♥.
Witaj!
OdpowiedzUsuńpodoba mi się ten epizod! ^^ Fajnie opisany był nastrój Stinga :) Do tego walka była ekstra! :D
Całe opowiadanie jest bardzo ciekawe i wciągające. Chciałabym coś więcej napisać, ale nie umiem pisać długich komentarzy xD
Dlatego też weny życzę i pozdrawiam! ^^
Yay! Nikus, Kochana! Jak mi miło! Bardzo się cieszę, że zwróciłaś uwagę na elementy, nad którymi pracowałam najdłużej i wiedz, że jedno mogę obiecać - Sting pojawi się w kolejnym rozdziale! Mam nadzieję, że Cię to uszczęśliwi :). I niezmiernie mi miło, że cała historia przypadła Ci do gustu. Dziękuję za komentarz, który naprawdę podnosi na duchu. Aż chce się pisać! Szkoda, że dzisiaj padam na twarz, bo na bank do samego rana pracowałabym nad kolejną notką, ale będą ku temu okazje :). Wielkie arigatou za wenę, która jest niezwykle potrzebna, dlatego ląduje w kolejnej szufladzie „Na wenę”, bo pozostałe są zapełnione, i zostanie użyta w najbliższym czasie :).
UsuńŚciskam mocno!
Twoja R ♥.
Witaj
OdpowiedzUsuńZaczne od przyjemniejesz rzeczy czyli o kilku slow na temat tego epizodu bardzo mi sie podobal niewim czy ja mam takie wrazenie ze bylem tam i widzialam to wszystko bo tak to ladnie opisalas . to tyle jezeli chodzi i epizod .
A druga rzecz to jestem teraz w pracy i pisxe w przerwie obiadowej i jeszcze bade do wieczora .a tak do wszystko pomalu do przodu byle tylko wytrzymac do 3 czerwca i juz bede szczesliwy a tobie zycze wszystkiego dobrego weny i milego wikedu chociasz krudkiego bo je niestedy nie bede mial ani jednego dnie wolnego do powrotu do domu to tyle dobry duszek co musi juz wracac do pracy
Kochany Duszku!
UsuńSerdecznie dziękuję za Twój komentarz! A skoro rozdział się podobał, to jestem megaszczęśliwa! Jejku! Naprawdę masz takie wrażenie? To wiedz, że właśnie chciałam, byście czuli się jak obserwatorzy zmagań naszych kochanych Wróżek. Oj! Ile ja dopracowywałam ten fragment, to nie masz pojęcia! I zdradzę Ci, że początkowo nie miałam w planach retrospekcji z walki, ale w końcu co by było w tym epizodzie, jeśli nie batalia, hę? Dlatego też długo głowiłam się, zmieniałam, dobierałam słowa i w ogóle i w szczególe, a teraz możesz, wraz z innymi, uczestniczyć w ich walce :). Dziękuję, że znalazłeś chwilę, by przeczytać i skomentować rozdział. Wiele to dla mnie znaczy :). A weekend już jest miły, bo Wy ze mną jesteście, przynajmniej mentalnie :D. Ja Tobie życzę, by czas szybciej mijał i byś mógł ponownie spotkać się z rodziną oraz odpocząć chociaż trochę :). A wena, której bardzo pragnę, już sama znalazła drogę do schowka :D.
Pozdrawiam cieplutko!
Twoja R ♥.
Witaj
UsuńTak naprawde mam tekie wrażenie.
Pozdrawiam dobry duszek
Kya!!!!!!!!!!!!!!! To wiedz, że jest mi tym milej :).
UsuńŚciskam mocno i wszystkiego dobrego życzę!
Twoja R ♥.
No Kochana, zaszalałaś z obszernością rozdziału..! :P Ale podobał mi się, dlatego jestem z tegoż względu bardzo zadowolona. Fajnie się czytało, płynnie i szybko. Warto było czekać te dwa miesiące, serio. Jestem z Ciebie, R, dumna! Ja mam do napisania dwa rozdziały u siebie ale jakoś mi się nie chce. Wolę czytać opowiadania innych a na Twoje, Koteczku, czekałam z niecierpliwością.
OdpowiedzUsuńBurmistrz magie?! No teraz się wyjaśniło, dlaczego jego gabinet chroni jakieś dziwne zaklęcie, to pewnie jego sprawka ;) Interesuje mnie ta uwięziona dziewczyna. No serio, intryguje mnie jej postać. Ciekawe kim ona jest i czy jest jakoś powiązana z Lucy.. Nie pozostaje mi nic innego jak tylko czekać z niecierpliwością na ciąg dalszy tejże ekscytującej opowieści :D
Powinnam zacząć poprawiać pracę mojej, no prawdę powiedziawszy cioci lecz ona ma 18! lat, ale tak strasznie mi się nie chcę, chętnie poczytałabym coś jeszcze, jakieś godne polecenia opowiadanie. No nic, Kochana, ja będę kończyć. Na dzisiaj mam jeszcze zaplanowaną naukę ( wiemy jak to się skończy w moim wykonaniu :P ) obejrzenie kilka odcinków FT i dopracowanie swoich własnych rozdziałów. Jak zwykle Księżyc przynudza, także już się zamykam..! No dobra, napiszę jeszcze tylko, że rozdział był wspaniały. CO prawda znalazłam kilka błędów ale można le zliczyć na palcach jednej ręki, także jest jak najbardziej spoko. Świetnie wręcz i na wysokim poziomie. Pa, Koteczku. Czekam na więcej takich rozdziałów. Buziaki ..1 :* :* :*
Księżycu Mój Kochany! Zawitałeś do mnie! Jak miło! Dziękuję! I na początek musisz wiedzieć, że porządnie połechtałaś moje ego :D. A skoro jesteśmy w tym temacie, zapuśćmy sobie muzyczkę: https://www.youtube.com/watch?v=iOxzG3jjFkY.
UsuńOj! Jesteś ze mnie dumna? O rany! To ja w takim razie też :D. Ach, ta skromność! Ale to R, to nie dziwota :D. No dwa miesiące to szmat czasu, dlatego po prostu nie mogłam Wam rzucić byle czego, jak jakiś ochłap, przez co są 23 strony :). A Ty wiesz, że rozdział miał być jeszcze dłuższy? Tylko ja już zasypiałam przed kompem, dlatego odpadało pisanie ciągu dalszego. W każdym razie mam pomysł i nieco materiału na następny, dlatego raduję się, bo głowienie się, co dalej, odchodzi w siną dal :D.
Magia pana Shiro... Ech, skoro jesteś jej ciekawa, postaram się więcej napisać w kolejnych epizodach, bo szczerze mówiąc... sama nie wiem, co potrafi Stary Pierdziel :D. A w zasadzie to, co do tej pory zdradziłam, jest zaledwie zalążkiem czegoś poważniejszego (wpadłam na TEN pomysł dosłownie chwilę temu, dzięki Tobie, Kochana :).
Co do więźniarki, no cóż, bardzo, ale to bardzo powoli wszystko będzie się wyjaśniało, jednakże potrzeba czasu. Mogę mieć tylko nadzieję, że polubisz ją chociaż odrobinę, bo charakterek odziedziczyła po kimś dobrze mi znanym :D. Ach o tym cśśśś!
No a jak Tobie poszły poprawki u cioci? I wiedz, że niczym mnie nie zdziwisz :D. Spotkałam kilka osób z podobną sytuacją, ale tak nieraz wygląda życie ;). Co do nauki, życzę powodzenia. Ja powinnam się zabrać za synonimy, ale nie mam na to siły. Może jutro? Chociaż te takie najdziwniejsze liznę? Okaże się :D. A jak idzie Ci oglądanie FT? No i co z rozdziałami? Mam nadzieję, że wszystko do przodu :). A kupujesz mangę? Jest pięknie wydana, dlatego polecam!
I jeszcze więcej cukru ♥. Czy Ty chcesz, żeby moje zęby szlag trafił przez próchnicę? Mam za ładne uzębienie, by je stracić (Ach! Ta skromność =). Co do błędów, w wolnej chwili ich poszukam, bo betując rozdział byłam zbyt zmęczona, by czytać go raz jeszcze. A skoro Ty, Moja Droga, piszesz o zaprezentowanym przeze mnie tekście, że jest „wspaniały” to wiedz, że moje serce się raduje. Poza tym nie mogłam Wam po dwóch miesiącach dać siedmiu stron czy coś. Ba! Nawet po tygodniu nie popełniłabym takiego nietaktu! No i to chyba tyle mojego eposu na dzisiaj :D.
Jeszcze raz serdecznie dziękuję, Kochanie! Powodzenia! :*
Twoja R ♥.
Rozdział jak zwykle wyszedł genialnie, szczerze mówiąc nie zwracam uwagi na błedy bo mi to po prostu nie przeszkadza, a jeste$my tylko człowiekiem i możemy je popełniać. Czekam cierpliwie na następną część DZP i na rozdział na drugim blogu. O Jezusiu kochany ale się rospisałam, ja już kończe.
OdpowiedzUsuńŚciskam mocniutko
Twoja Lusia
Lucynka! Witaj, Kochanie! :* Dziękuję za serdeczne słowa. Aż mi się cieplej wokół serca zrobiło! Wielkie arigatou! A co do DZP i „Po drugiej stornie lustra”, powoli je piszę i możesz być pewna, że coś pojawi się w ciągu miesiąca, a przynajmniej takie mam plany. Niestety, życie je zweryfikuje, ale o wszystkim będę informowała na fanpejdżu, dlatego zachęcam do zaglądania na niego ;). Jeszcze raz dziękuję!
UsuńCałuję :*!
Twoja R ♥.
Rozdział po prostu świetny. Nie mogę się już doczekać następnego. Ogólnie jestem ciekawa tego, co jeszcze dla nas przygotowałaś.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam oraz życzę weny i czasu na pisanie :D
Aki, Słońce moje! Dziękuję po stokroć :* ! Bardzo się cieszę, że epizod Ci się podobał i czekasz na kontynuację opka (:. Oj! Uwierz, że czeka Was jeszcze naprawdę sporo niespodzianek i nagłych zwrotów akcji, dlatego mogę tylko mieć nadzieję, że spodoba się Wam to, co będzie później :). Wierzę, że uda mi się poprowadzić tę historię do samego końca, a Wy wytrwacie przy moim boku :). Dziękuję za pozdrowienia i wenę, która już w podskokach zawędrowała do odpowiedniego schowka :D.
UsuńŚciskam mocno!
Twoja R ♥.
Czesc
OdpowiedzUsuńDzisiaj tylko zostawie posobie ślad że była przeczytałam bo nie lubie nie zostawić posobie nic a kometarz na pisze kiedy indziej a moze nie sama niewiem
Pozdrawiam ♪
Kochana Aniu!
UsuńBardzo dziękuję, że napisałaś komentarz. To naprawdę dużo dla mnie znaczy, uwierz ;). Mam nadzieję, że mój mail dotarł do Ciebie bez przeszkód i nie zburzył Twojego spokoju.
Ściskam mocno i czekam na wiadomość zwrotną :).
Twoja R ♥.
Czesc
UsuńJuz mi troche lepiej i moge na pisaci troche wiecej ze mi sie na prawde podobalo opis walki i widac ze sie bardzo staralas i na prawde wyszlo ci dardzo dobrze .
Jezeli chodzi o mail to nie zaklucil mojego spokoju raczej otworzyl mi oczy i sprawil za zaczalam inaczej myslac i dal mi duzo do myslenia . znowu troche chaotycznie na pisalam .wiesz ze przezto wszystko chyba zmarnowalam nasiona dyni i nici z ekspermetow dniowych bo jeszcze nie bylam na dzialca i fasolka jest juz do jedzania wychotowana na parapecie w domu na szczascie sloneczniki jeszcze cale i mozna je na dzialka zabrac i znowu wiecej jest nie na tamet niz na temat ale je teraz mam walka z sama soba i mam mocna motywacje zeby je wygrac to tyle pozdrawiem weny i co zlego to chyba nie ja lucyhepp ♪♪
Kochana Aniu!
UsuńBardzo się cieszę, że u Ciebie lepiej. Aż mi lżej na sercu, uwierz :). A to, że rozdział Ci się spodobał, dodaje skrzydeł. Dziękuję! Mam nadzieję, że idziesz przed siebie i się nie poddasz. Na ostatniego maila odpiszę w wolnej chwili, a Ty się, Kochana, relaksuj na działce, za mnie też :D.
Dziękuję za wenę!
Całuję i mocno ściskam!
Twoja R ♥.
Karolcia, Skarbuś! :* Jak zawsze można na Ciebie liczyć :). Dziękuję!
OdpowiedzUsuńHahaha! Jaki duch walki! Niesamowite! Ale dzięki temu czuję się wyróżniona :). Bardzo się cieszę, że rozdział Ci się podobał. Naprawdę się starałam, uwierz, a skoro Wam się podoba, nic do szczęścia mi nie potrzeba ;).
Jeśli idzie o Twoje spekulacje, nie potwierdzam, nie zaprzeczam, bo element zaskoczenia musi być :D. Jak Wy nie wiecie, co ja przygotowałam! Hahaha! Aż mi Was szkoda, serio :D. Ale już nic nie zdradzam, bo Ty i tak, Kotek, dostałaś tyle spoilerów, że aż głowa mała :D. A uwierzysz, że walki w ogóle miałam nie opisywać? Ale stwierdziłam, że raz kozie śmierć, najwyżej wyjdzie beznadziejnie, ale chyba mój plan się nie powiódł i Was zaciekawiłam :D. Cieszę się, naprawdę! Co do Lucynki, nie cierpię jak ludzie robią z niej totalną sierotę (odezwała się ta, która kazała Natsu ratować ją dwukrotnie :), dlatego też chciałam, żeby się wykazała. W końcu jest inteligentną laską, która potrafi walczyć, kiedy trzeba i ja taką Lusię będę promowała w tym opku. Co prawda nie mogę od niej wymagać, żeby miała tak dobrze rozwinięte zmysły jak Smoczy Zabójcy, ale na pewno jej magia będzie jedną z wiodących w tej historii ;). Hahaha! Jak widzę, pan Shiro (Burmistrz) w nikim z Was nie wzbudza entuzjazmu... Ech... A ja tak lubię tego Starego Zgreda, serio! Bo on burzy spokój duszy Lucy i zagraża NaLu, na które czekacie. Mam rację? :D Co do Stinga, to wiem, że od niedawna polubiłaś go w duecie z Lucy. Powiedz, przez kogo? Bo jestem naprawdę zaskoczona, że zagorzała fanka NaLu uwielbia podchody Eucliffe'a. A Gospodyni, no cóż, już kiedyś zabrała naszej Lusi ciuszki, a że są rozciągnięte, jaki miałaby z nich pożytek nasza blondynka? Właśnie :D. O tak! Aż mam ochotę mruczeć, gdy widzę tą starą pudernicę w biało-niebieskim komplecie. Naprawdę! Dziękuję Ci serdecznie za budujący i wyczerpujący komentarz, za wenę (ta już potulnie czeka w szufladzie na to, aż moje pokłady czasu nieco się zwiększą) i za wsio!
Ściskam mocno!
Twoja R ♥.
Wreszcie dałaś nowy epizod :). Wiem, że dajesz kolejny co miesiąc, ale i tak nie mogłam się doczekać. Mniejsza o to. Rozdział bardzo fajny, a opisy;WOW. Robią wrażenie, na serio. Wydawać by się mogło, że nie może być już lepiej. Ale jest :D. Bo WRESZCIE (ani nie waż się gniewać!) dałaś mojego UKOCHANEGO Stinga Eucliffe'a!!! Tak długo czekałam, aż napiszesz cokolwiek o nim. Warto było czekać pomimo, iż nie było tego dużo. Ale on taki słitaśny, daje Luśce kwiaty i romantyczną wiadomość w środku ^_^. Biedny, tak straaaasznie się o nią martwi! Tylko współczuć można! Pozdrawiam i weny życzę ;) Lucy24
OdpowiedzUsuńPoprawiam się, dajesz epizod co dwa miesiące XD. Lucy24.
UsuńKochana Lucy!
UsuńMała poprawka na początek: teraz rozdziały będą dodawane co dwa miesiące. Jeśli dam radę napisać coś szybciej, pojawi się ten cosiek wcześniej :). Hahaha! Kotenieńku, ależ ja nie mam się o co gniewać, naprawdę! Sama uwielbiam Stinga, dlatego musiał, po prostu musiał znaleźć się w moim opowiadaniu :D. A skoro jesteś jego wielką fanką, bardzo się cieszę, że udało mi się uszczęśliwić Ciebie chociaż w małym stopniu :*. Yay! Ja też go lubię w takim wydaniu :D. Biedny... Na kwiaty się wykosztuje, a one zwiędną... Chociaż nie! R zrobi coś, żeby Lusia mogła je popodziwiać :D. Co Ty na to? Aj! Naprawdę? Nie masz pojęcia jak mi miło! Chociaż muszę nieskromnie przyznać, że jestem dumna z powyższego epizodu, a opisy są naprawdę dobre :D. Tak! R taka skromna, heh :D. Ale mi wybaczysz, prawda? Uwierz, że dużo czasu spędziłam przed komputerem, by je dopracować, aż w końcu osiągnęłam efekt taki, o jakim marzyłam, chociaż przyznam się, że coś można by jeszcze dodać :D. Dziękuję za pozdrowienia, które przesyłam także Tobie, jak i za wenę - ta spoczywa już w mojej szufladzie, którą specjalnie opróżniłam, by zrobić dla niej miejsce, bo się w końcu musi wygodnie umościć :).
Ściskam mocno i całuję! :*
Twoja R ♥.
Ps. Nie dodał mi się wcześniej komentarz, ale już nie zmieniam, co? :*
Ja tam uwielbiam jak jest duzo opisów i tyle samo dielogow ale tu. Akurat podobaja mi sie opis walki pozdrawiam mika
OdpowiedzUsuńDziękuję! Bardzo się cieszę, że Ci się podoba :).
UsuńPozdrawiam cieplutko.
Twoja R ♥.