… czyli
Inteligent Natsu i Sierotka Lucy w One-Shocie dla Lucy Heartfilii :D
Part I
Szedłem
powoli ulicami Magnolii, ze splecionymi na karku dłońmi i uważnie obserwowałem
krzątaninę zwykłych, niebędących magami, obywateli. Nie miałem dzisiaj nic do
roboty, dlatego postanowiłem spędzić ten dzień leniuchując na całego. Nie
planowałem nawet odwiedzin w Gildii, ale dobrze wiedziałem, że będzie działało
to na moją niekorzyść. W końcu Erza, a Mistrz nie inaczej, się wścieknie, gdyż
czekało mnie tęgie łajanie. Nie zamierzałem, jak zresztą zawsze, dobrowolnie
poddać się karze. Przewrotność i przeciwstawianie się ogólnie ustalonym normom
były moją specyficzna cechą, a wedle słów innych – ogromną wadą. No cóż, zdania
na ten temat były podzielone, a ja przegrywałem jeden do jakichś dwustu
czterdziestu trzech, gdyż właśnie tylu magów poza mną liczyło Fairy Tail.
Z
misji wróciłem wczoraj, zgarniając spore wynagrodzenie. Oczywiście jego część
poszła na pokrycie zniszczeń, których, zupełnie przypadkiem, jak zawsze
zresztą, się dopuściłem. OK, większa część. No dobra, dziewięć dziesiątych, ale
co z tego? Miałem gdzie spać i co jeść, dlatego nie było najgorzej. W
dzisiejszej przechadzce nie towarzyszył mi Happy, bo spał w najlepsze, męczony
wysoką gorączką. Biedak. Nasze zlecenie miało miejsce w wysokich partiach gór,
a on wpadł w głęboką zaspę i się przeziębił. Zapytacie pewnie, co można
zniszczyć wśród bezkresnej bieli? No cóż, podczas walki wywołałem małą lawinę.
Dobra, lawinę. No OK, wielką lawinę, jakiej świat dotąd nie widział! Zmiotła
ona z powierzchni ziemi kilka góralskich chat i miasteczko znajdujące się u
podnóża góry. Jako że poczuwałem się do odpowiedzialności, pokryłem straty. Przecież
nie mogłem zostawić tych ludzi bez dachu nad głową! Tak się nie godzi! Moja
siła niszczenia była powszechnie znana, a tam, gdzie brałem misje, ludzie
drżeli. No cóż, nic na to nie poradzę, że zawsze walczę na całego i zupełnie
zatracam się, gdy dochodzi do starcia. Jako „Salamander z Fairy Tail”, muszę zawsze prezentować się od
najlepszej strony, prawda? Wyszczerzyłem się szeroko do swoich myśli, ale
uśmiech zamarł mi na ustach, gdy moje przemyślenia przerwało głośne jękniecie,
które usłyszałem gdzieś nieopodal. Zatrzymałem się i nadstawiłem ucha, a gdy
dźwięk się powtórzył, spojrzałem w prawo, gdyż stamtąd dochodził. W błotnej
kałuży, powstałej po padającym całą noc deszczu, ktoś siedział, i to w dość
dziwnej pozycji. Sądząc po ubiorze była to dziewczyna. Patrząc na nią, zbierało
mi się na śmiech. Wyglądała bardzo pociesznie, cała umazana błotem. Jej włosy,
kiedyś blond, teraz przypominały nieudany eksperyment początkującego fryzjera.
Spódniczka i bluzka były w kilku miejscach zabryzgane błotem, zupełnie jakby
awangardowy malarz rzucał w nie balonami napełnionymi brązowo–podobną farbą. I do
tego długie, umorusane nogi, będące praktycznie całkiem odkryte, gdyż
spódniczka podjechała do bioder dziewczyny. Na widok tego wszystkiego początkowo
nieśmiało się zaśmiałem, by potem rechotać na całego, trzymając się za brzuch.
Chwilę później ocierałem cieknące z oczu łzy, ale gdy spojrzałem na nią, mina
mi zrzedła, a ciało zesztywniało. Patrzyła na mnie wielkimi orzechowymi oczami
z takim wyrzutem, że zrobiło mi się głupio. To była zaledwie jedna chwila i
nasze pierwsze spotkanie, a ja poczułem, że znam ją od lat. Spojrzałem głęboko
w jej niezwykłe oczy i między nami zawisła magia, ale nie ta, którą się
posługiwałem. Magia, o której zdarzyło mi się słyszeć, a której nigdy nie
doświadczyłem. Aż do teraz. Serce poczęło mi szybciej bić, a zaschnięte nagle
gardło domagało się nawilżenia. W zwolnionym tempie, nie będąc świadomym, co
robię, ruszyłem w jej stronę. Zatrzymałem się przed nią i wyciągnąłem w jej
stronę dłoń, lekko uginając kolana. Spojrzała na mnie, wydawało mi się, nieufnie,
ale po chwili, z widocznym gołym okiem wahaniem, podała mi swoją, całą brudną
od błota, ale taką malutką, o miękkiej skórze i długich, zadbanych paznokciach.
Zacisnąłem palce na podanej kończynie i pociągnąłem w swoją stronę, aż jej
sylwetka się wyprostowała. Stała chwilę o własnych siłach, by po kilku
sekundach z jękiem opaść w moje ramiona. Przez zapach błota, którym była
umazana, przebijała się woń truskawek. Jej ciało było przyjemnie miękkie i
ciepłe, zupełnie tak jak sobie wyobrażałem. Przerażony tym, w jakim kierunku
zmierzają moje myśli, potrząsnąłem głową i skupiłem się na brzmieniu jej głosu.
—
Kostka – powiedziała tylko tyle, czym wyrwała mnie z zamyślenia.
Nie
pytając o nic, wziąłem ją na ręce i z wielkim zaskoczeniem odkryłem, że jest
niewiarygodnie lekka. Wtuliła się we mnie, drażniąc moją szyję ciepłym oddechem.
Jej długie włosy, związane w koński ogon po prawej stronie głowy, łaskotały
mnie w przedramię. Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, usłyszałem jej równy
oddech. Spała. Spojrzałem na jej spokojną twarz. Długie, ciemne rzęsy, rzucały
cień na jasną skórę, teraz ubarwioną błotem; miała zaróżowione policzki, pewnie
ze wstydu, i lekko rozchylone usta. Nozdrza poruszały się w rytm jej wdechów i
wydechów. Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Przecież byłem dla niej obcym
człowiekiem! Mogłem być morderca, gwałcicielem, albo innym typkiem spod ciemnej
gwiazdy, a tymczasem dziewczyna wtulała się we mnie z ufnością, która
graniczyła z absurdem. Zapatrzyłem się w jej uśpioną, słodko wyglądającą twarz,
a moje serce, nie wiedzieć czemu, wykonało dziwny taniec. Powoli, z głośnym
świstem, wypuściłem wstrzymywane w płucach powietrze i przymknąłem powieki. Gdy
je uniosłem, szepnąłem sam do siebie:
—
I co ja mam z tobą zrobić, hę?
Westchnąłem
i podjąwszy decyzję, chwyciłem niewielką błękitną torbę, zapewne należącą do
dziewczyny, w jedną dłoń. Zaskoczony niewielkim bagażem, który był rozmiarów
podróżnej kosmetyczki, wzruszyłem ramionami i dziarskim krokiem ruszyłem w
kierunku swojej chatki, znajdującej się poza miastem. Szedłem wyboistą
drogą, wijącą się między polami rzepaku i żyta, mijałem nieliczne drzewa
rosnące po obu jej stronach i co jakiś czas przyglądałem się trzymanej w
ramionach dziewczynie. Gdy wyczułem znajomy zapach, uniosłem głowę i wpatrzyłem
się w przestrzeń. W oddali zamajaczył dach mojego domu. Od pokrywających go dachówek, odbijało się światło słoneczne, dziś wyjątkowo niemające urlopu.
Po deszczowej nocy, a w zasadzie mokrym maju, przyszedł czas na nieco słońca,
które rozgrzewało nie tylko dusze, ale i serca. Czyżby właśnie przez dzisiejszą
pogodę mój kawał mięsa bez kości służący do miłości, nagle się obudził? Gdy
tylko o tym pomyślałem, spojrzałem na dziewczynę.
—
A może to twoja sprawka, koleżanko? – szepnąłem, na co jej powieki lekko
zadrżały, by po chwili nieznacznie się unieść. Uśmiechnęła się sennie i z
rozmarzeniem. Zamarłem w miejscu, gdy jej dłoń musnęła mój policzek.
—
Ależ jesteś przystojny, ty mój książę… – szepnęła, a po chwili straciła
przytomność. Zbaraniałem do reszty. Na przemian otwierałem i zamykałem usta
oraz mrugałem powiekami, nie bardzo wiedząc, co przed chwilą miało miejsce,
albo czy się nie przesłyszałem. Czy ona śniła, czy jednak konkretnie o mnie
realnego jej chodziło? Nie wiedziałem.
—
Tsk – wydobyłem z siebie dziwny odgłos. Przymknąłem powieki, odetchnąłem
głęboko i ruszyłem przed siebie, mrucząc pod nosem: – Głupota.
Dalszą
drogę przebyłem nieco szybciej przebierając nogami. Dziewczyna spała w
najlepsze, a jej klatka piersiowa rytmicznie się unosiła i opadała. Jej twarz
zdobił błogi uśmiech, a gdy uważniej się przyjrzałem, pod oczami ujrzałem
ciemne pręgi i w jednej chwili zrozumiałem, dlaczego usnęła. Westchnąłem
ciężko, przymykając powieki, a moje nadzieje, że oto mnie, nieznajomego,
obdarzyła stuprocentowym zaufaniem, rozwiały się. Serce przeszył mi nagły ból,
jakby ktoś dźgnął je sztyletem o złotej rękojeści. Czemu złotej? Nie wiem, tak
po prostu wyobraziłem sobie niosące śmierć narzędzie, które złamało moje
uczucie. Chwila! Czy to znaczyło, że się zakochałem? Gdy dotarł do mnie sens
tego, o czym myślałem, zatrzymałem się, rozdziawiłem usta, otwierając szeroko
oczy, i stanąłem na środku drogi, jakbym wrósł w to miejsce.
—
Młokosie! Przesuń się, bo cię przejadę! – dopiero krzyk jakiegoś gościa, który
siedział na wozie zaprzężonym w cztery czarne jak noc rumaki, otrzeźwił mnie. W
ostatniej chwili uskoczyłem na bok, unikając wgniecenia w grunt przez
szesnaście ciężkich kopyt na dokładkę z czterema olbrzymimi kołami. Z emocji
serce mocniej tłukło się o żebra, a na czoło wystąpił mi pot. Spojrzałem na
swoją Śpiącą Królewnę. Niewiarygodne! Nie obudziła się, chociaż hałas, jaki
robił dorożkarz, jego konie i sam powóz, w mojej głowie brzmiał jak huk
dziesięciu wystrzałów z armaty. Pokręciłem głową i przymknąłem powieki. W innej
sytuacji, gdy byłbym sam, na pewno nie miałbym takich rozterek, ale teraz
czułem się odpowiedzialny za uratowaną niewiastę i wypadało dostarczyć ją w
jednym kawałku do chatki.
Gdy
kurz, wzburzony przez powóz, opadł, odetchnąłem głęboko i ruszyłem przed
siebie, gdyż do celu miałem jakieś sto metrów. Normalnie przebiegłbym je w
dwóch susach, ale nie chciałem zbudzić dziewczyny. Spojrzałem na jej nogi.
Prawa kostka wyraźnie różniła się wyglądem od lewej – była napuchnięta i
zaczerwieniona. Skrzywiłem się mimo woli, bo kontuzja wyglądała paskudnie. Za
punkt honoru postawiłem sobie, że gdy tylko Błotna Panna oprzytomnieje, zadbam
o to, by zbadała ją najlepsza znachorka, jaką znałem. Gdy powziąłem tę decyzję,
poczułem jak ogromny ciężar spada mi z serca, a ciało nabiera lekkości, chociaż
gdzieś jeszcze czaił się lęk o zdrowie uratowanej. Odgoniłem kłębiące się w
głowie myśli, potrząsając nią na boki, i powoli, stawiając stopę za stopą,
dotarłem do drzwi mojego domu. Nie zamknąłem ich na klucz, dlatego nacisnąłem
klamkę łokciem, a te ustąpiły z cichym skrzypnięciem. W środku, poza bałaganem,
panował mrok, gdyż przed wyjściem zasunąłem wszystkie rolety w oknach i
pogasiłem światła. Chciałem zapewnić Happy’emu dogodne warunki, niezbędne do
powrotu do zdrowia. Kopniakiem zamknąłem drzwi i co rusz potykając się o jakiś
garnek, miotłę czy inny ludzki wynalazek, dotarłem do podnóża schodów
prowadzących na piętro. Postawiłem stopę na pierwszym stopniu, który cicho
zaskrzypiał pod naszym ciężarem. Spojrzałem na dziewczynę. W dalszym ciągu
spała i nic nie wskazywało na to, że szybko się obudzi. W normalnych
okolicznościach położyłbym ją w hamaku na parterze, ale jej stan wymagał czegoś
wygodnego, dlatego skierowałem się do nieużywanej przeze mnie od dawna
sypialni. Gdy nacisnąłem klamkę łokciem, drzwi pokoju otworzyły się bez
najmniejszego skrzypnięcia, co mnie samego mocno zaskoczyło, dlatego uniosłem
brwi. Prawą stopą, powoli i ostrożnie, zebrałem z łóżka wielką płachtę, która
chroniła pościel przed zakurzeniem, i rzuciłem ją na podłogę. Odsunąłem kołdrę,
a na materacu, zaopatrzonym w błękitne prześcieradło, ułożyłem dziewczynę,
dbając, by jej kostka nie doznała jakiegoś wstrząsu. Gdy noga Błotnej Panny
dotknęła materaca, na jej twarzy pojawił się grymas bólu. Wstrzymałem oddech,
pewny, że się zbudzi. Gdy nic takiego nie nastąpiło, a jej lico ponownie stało
się spokojne, okryłem ją kocem i począłem zbierać resztę płacht zaściełających pozostałe
meble. Po skończonym procederze, spojrzałem na dziewczynę ostatni raz i opuściłem
sypialnię z zamiarem powrotu, gdy uporam się z bałaganem na niższej
kondygnacji. Wiedziałem, że nie uniknę pytań ze strony niebieskiego kota, dlatego
starałem się stąpać jak najciszej, by go nie zbudzić. Gdyby zobaczył w moich
rękach wielkie poły materiału, na pewno zapytałby czy w końcu postanowiłem
porzucić hamak na rzecz znacznie wygodniejszego łóżka, a wtedy musiałbym
powiedzieć o dziewczynie śpiącej na moim materacu. Nie żebym się wstydził czy
coś, ale takie zachowanie na pewno nie było dla mnie normalne. Sprowadzanie
obcych do mojej, nie, naszej oazy, nie leżało w mojej naturze. No cóż, gdy
tylko poczuje się lepiej, powiem mu o wszystkim i mam nadzieję, że zbyt mocno
go tymi rewelacjami nie zszokuję. Chociaż kto to wie? Pokręciłem głową z uśmiechem
i zbiegłem na parter. Podszedłem do jednego z okien i odsunąłem zasłonkę,
wpuszczając do wnętrza ciepłe promyki, które rozświetliły ponure pomieszczenie.
Westchnąłem z rezygnacją, potoczywszy wzrokiem po sajgonie, panującym w
moim domu. Na ubranie zarzuciłem fartuszek, otrzymany na jakieś święta od
Lisanny, i zabrałem się do sprzątania.
—
Natsu? –
jakiś czas później usłyszałem zaspany, lekko zachrypnięty głos mojego
towarzysza, Happy’ego, który spał w moim hamaku. To był drugi powód, dla
którego Błotna Panna wylądowała w sypialni na piętrze.
Wrzuciłem
trzymaną w dłoni ścierkę do wiaderka z wodą i ruszyłem w stronę głosu.
Zatrzymałem się przy krawędzi hamaka i spojrzałem na niebieskiego kota.
Wyglądał blado. Jego zwyczajowo intensywny błękit, był teraz jaśniutki, a
przyjaciel stał się wręcz przeźroczysty.
—
Co jest, Happy? – spytałem, dotykając prawą dłonią jego czoła. Było rozpalone,
dlatego szybko wyjąłem z miski, stojącej na krześle obok hamaka, okład,
pozbawiłem go nadmiaru wody i położyłem nad oczami chorego.
—
Wróciłeś już? – zapytał i potoczył nieprzytomnym wzrokiem po pomieszczeniu. Nie
skomentował tego, że sprzątam, chociaż widziałem, że korci go, by poznać powód
tej zmiany. W końcu od zawsze byłem zagorzałym fanem nieporządku wszelkiego
rodzaju, ale wiedziałem, że dziwnie bym się czuł, gdyby Błotna Panna się
obudziła i zobaczyła, że mieszkam w, i tu nie przesadzę, chlewie.
—
Jak widzisz.
—
Ach, rozumiem. – Przymknął powieki i westchnął cicho. – Tęskniłeś za mną –
stwierdził i uśmiechnął się blado, wielce zadowolony z wniosku, który wysnuł.
Uniosłem
prawy kącik ust w krzywym uśmiechu i oparłem zaciśnięte w pięści dłonie w
pasie, uginając prawe kolano. Skromniś jeden! Myślał, że wszystko kręci się
wokół niego. Niedoczekanie jego!
Uniósł
jedną powiekę, chcąc sprawdzić moją reakcję, po czym zachichotał zastawiając
łapką pyszczek.
—
Wiedziałem, że jesteś beze mnie jak niemowlę bez matki. No wiedziałem! –
Wyraźnie się cieszył. Aż żal mi się go zrobiło, bo wiedziałem, że muszę
sprowadzić go na ziemię, zapewniając nadzwyczaj twarde lądowanie.
—
Widzę, że już ci lepiej, dlatego rozczaruję cię, mój drogi – powiedziałem z
przepraszającym uśmiechem. Gdy spojrzał na mnie z osłupieniem, uśmiechnąłem się
w duchu i podrapałem w tył głowy. – Jakby ci to powiedzieć? – zastanawiałem się
na głos.
—
Natsu? Znów zniszczyłeś jakąś wioskę? – zapytał ze słyszalnym w głosie
strachem. Pokręciłem głową, by zaprzeczyć, ale on kontynuował: – Rozwaliłeś bar
w centrum? – Ponownie zaprzeczyłem, ale nie dał mi łatwo dojść do słowa i
wymyślił coś ciekawszego. Nim zapytał, rozszerzył oczy i mocno zbladł, jeśli to
w ogóle było jeszcze możliwe. – Rozwaliłeś Gildię! O matko! Erza… Erza mnie
zabije, bo cię nie dopilnowałem! – Zaczął nerwowo rozglądać się wokół siebie,
trzymając głowę oburącz i kręcąc nią na boki. – Muszę się schować! Koniecznie!
Czemu nie umiem magii kamuflażu? Albo transformacji? Zamieniłbym się w Carlę i
byłoby po sprawie! Och, ja nieszczęsny!
Prawdę
mówiąc, słuchając jego wywodu, miałem wrażenie, że mam przed sobą twórcę
powieści kryminalnych, a nie latającego kota, który jest moim przyjacielem od
wielu, wielu lat. Gdy uniósł się na drżących łapkach, usiłując wstać i skryć
się jak zamierzał, położyłem mu dłoń na łebku i delikatnie pogłaskałem miękkie
futerko.
—
Happy, weź wyluzuj. Naprawdę nic ci nie grozi. – „Przynajmniej dzisiaj”,
dodałem w myślach. – Nic nie zniszczyłem. – Spojrzał na mnie spode łba, a w
jego oczach czaiła się niepewność.
—
Naprawdę? – zapytał, nie dając wiary moim słowom.
Kiwnąłem
twierdząco, ale on dalej przyglądał mi się nieufnie.
—
Nie robisz mnie w bambuko?
Tym
razem pokręciłem przecząco.
—
Wiesz? – Spojrzałem na niego z szerokim uśmiechem na ustach, pewny, że w końcu
usłyszę upragnione słowa. – Jakoś ci nie wierzę – zakończył beztrosko, a ze
mnie uszło całe powietrze. Nie tego się spodziewałem. Widząc moją minę,
zachichotał, a po chwili turlał się w hamaku, trzymając się oburącz, a może
obułap?, za brzuch i zaśmiewając do łez. Zacisnąłem dłonie w pięści i
postanowiłem dać mu nauczkę. Chwyciłem go za futro na grzbiecie i podniosłem.
Zawisł jakieś dwa metry nad ziemią i przestał się śmiać, przyglądając się mojej
poważnej minie i ściągniętym brwiom.
—
Natsu? – zagadnął. – Co ty chcesz zrobić?
Potarłem
wolną dłonią brodę, zmrużyłem powieki, jakbym się nad czymś zastanawiał i
przyglądałem mu się dłuższą chwilę.
—
Natsu? – ponaglił mnie, ale miała to być moja mała zemsta, dlatego w to mi graj.
Niech futrzak nieco pocierpi. A co!
—
Podczas spaceru zdarzyło mi się czytać, że szukają niechcianych zwierząt, z
których mogliby zrobić oryginalne futrzane okrycia dla bogatych dam. Z tego, co
pamiętam, cena za twoje byłaby naprawdę wysoka, przez co nie musiałbym przez
jakieś dwa lata chodzić na misje i żyłbym jak pączek w maśle. – Z każdym moim słowem,
jego oczy robiły się coraz większe, a ciało drżało mocniej. Zrobił pyszczek w
ciup, a oczy zaszkliły mu się nieznacznie. Był przerażony! Pogratulowałem sobie
w duchu pomysłu i by przedłużyć męki przyjaciela, dodałem: – Co ty na to?
—
Natsu! Ty okrutny sadysto! A miałem cię za przyjaciela! Wypchaj się tym swoim
szalikiem! – krzyczał, zaciskając mocno powieki, spod których nieprzerwanie
płynęły łzy. Usmarkał się, a gile, których nie raczył wytrzeć, przyozdobiły mu
brodę. Machał łapkami, jakby chciał dosięgnąć mojej twarzy i ją podrapać. Żal
mi się zrobiło tego kochanego, czasami wrednego futrzaka, dlatego przytuliłem
go mocno do siebie – ubrania w końcu mogę wyprać, prawda?
—
Happy – na dźwięk mojego głosu i wcześniejszy gest, przestał się szarpać.
Jedynie cichutko chlipał.
—
Co? – zapytał z wyrzutem, a jego stłumiony głos dotarł do mnie jako szept,
który bezbłędnie wychwyciłem, dzięki dobrze rozwiniętemu zmysłowi słuchu.
—
Żartowałem. Przepraszam. – Przytuliłem go mocniej.
—
Naprawdę? – zapytał i spojrzał na mnie wielkimi oczami. Jego załzawiony pyszczek
wyglądał żałośnie.
By
potwierdzić swoje słowa, skinąłem głową, lekko się uśmiechnąłem i pogłaskałem
go po futrzastym łebku.
—
Naprawdę – dodałem dla potwierdzenia.
—
Co za ulga – szepnął i mocniej się we mnie wtulił. – Nie rób tego więcej,
proszę. – Głupio się poczułem, gdy usłyszałem jego cieniutki głosik i
przypomniałem sobie, jakie okropne rzeczy mu powiedziałem.
—
Wybacz, Happy. Źle postąpiłem.
—
Mhm.
Gdy
się uspokoił, chwyciłem czystą chusteczkę, którą, jakimś cudem, znalazłem w
moim zagraconym domu, i otarłem zasmarkaną twarz.
—
Dziękuję – szepnął i głośno wydmuchał nos. Na ten dźwięk aż się skrzywiłem i
chwyciłem w dwa palce umazany wydzieliną kawałek miękkiego papieru, który mi zwrócił.
Czym prędzej rzuciłem go za siebie i ułożyłem przyjaciela z powrotem w hamaku,
szczelnie okrywając go kocem. Zmierzyłem mu temperaturę i postanowiłem, że czym
prędzej udam się do Porlyusici, by poprosić ją o lekarstwa dla Happy’ego i
opatrzenie kostki Błotnej Panny.
—
Happy, chciałbym ci o czymś powiedzieć. – Gdy się do niego zwróciłem, spojrzał
na mnie z uwagą. Aż dziw brał, że był chory, a potrafił maksymalnie skupić się
na tym, co mówiłem. Nabrałem powietrza, które ze świstem wypuściłem z płuc i
przymknąłem powieki. – Od dzisiaj mieszkamy w trójkę – wypaliłem i spojrzałem
na niego. Uniósł się do siadu, otworzył pyszczek, z którego wypadł termometr, i
przyjrzał mi się uważnie.
—
Czy… – zaczął. – Czy zgodziłeś się w końcu chodzić z Lisanną? – Że co!? Nie
sądziłem, że dojdzie do takich wniosków!
—
Co?! Nie! Absolutnie nic z tych rzeczy! – zaprzeczyłem, wyciągając przed siebie
dłonie, jakbym chciał się bronić przed słowami, które opuściły jego pyszczek.
—
No to ja już nic nie rozumiem… – rzekł zrezygnowany, opuszczając głowę i
obejmując skronie łapkami.
—
Ech… – westchnąłem ciężko i klapnąłem na krześle, stojącym nieopodal hamaka.
Ukryłem twarz w dłoniach, by ułożyć sobie wszystko w głowie, nim zacznę
opowieść. Sądziłem, że będzie to łatwe, ale właśnie wyszło jak bardzo się myliłem.
—
Natsu? – na dźwięk jego głosu, uniosłem nieco głowę i rozdziawiłem palce, by
spojrzeć w zatroskaną twarz kocura.
—
Hm?
—
Źle się czujesz? – zapytał, a ja pokręciłem głową, zamykając oczy.
—
Daj mi chwilę. Muszę zebrać myśli. – Teraz, gdy już wiedziałem, że ta rozmowa
nie będzie się zaliczała do łatwych, nie miałem pojęcia od czego zacząć.
—
Dobrze – szepnął ledwie słyszalnie i, gdyby nie mój wyczulony słuch, na bank
przeoczyłbym to słowo.
Przeczesałem
nerwowym gestem włosy, potarłem powieki i uniosłem dłoń, przyłożoną do czoła
między brwiami. Westchnąłem, jakbym dźwigał niewymownie wielki ciężar na
plecach, opuściłem dłoń, opierając łokcie na kolanach, i spojrzałem na czekającego w napięciu Happy’ego.
Patrzył na mnie zogromnianymi oczami, które ledwo utrzymywał otwarte, dlatego,
żeby oszczędzić mu cierpień i pozwolić iść spać, nabrałem powietrza w płuca i zacząłem
snuć swoją opowieść. Streszczenie wydarzeń sprzed kilku godzin zajęło mi jakiś
kwadrans. Po mojej, nazwijmy to, spowiedzi, zapadła cisza, która aż dzwoniła mi
w uszach. Opuściłem głowę i położyłem dłonie na kolanach, czekając na słowa
przyjaciela. Zagryzłem dolną wargę i nerwowo nabierałem i wypuszczałem powietrze
z płuc.
—
Natsu? – na dźwięk jego głosu, podskoczyłem na krześle, które zajmowałem. Z
wahaniem uniosłem głowę i spojrzałem na niego nieco przestraszony. Nie
wiedziałem czego oczekiwać.
—
Ta… – Odchrząknąłem, gdyż mój głos nie był tym, który znałem – totalnie
zachrypnięty jak podczas przeziębienia – i podjąłem drugą próbę. – Tak, Happy?
– tym razem poszło gładko, chociaż serce waliło mi jak młotem w oczekiwaniu na
werdykt mojego jurora.
—
Wiesz… – zaczął i przyłożył łapkę do brody, lekko się uśmiechając i uroczo
mrużąc przy tym powieki. – Chciałbym ją poznać – dokończył, a ja, słysząc to,
rozdziawiłem usta i chwilę milczałem. Zamrugałem gwałtownie kilka razy i po
chwilowym szoku, złączyłem wargi, które zacisnąłem w wąską kreskę. Nosem
wypuściłem wstrzymywane powietrze, odczuwając niewysłowioną ulgę. Uniosłem
prawy kącik ust, a po chwili wyszczerzyłem się do przyjaciela.
—
Jasne! – krzyknąłem radośnie, unosząc ręce nad głowę, aby po chwili zastygnąć z
prawą dłonią na karku. – Tylko wiesz, jest jeden problem – powiedziałem, a on
spojrzał na mnie, przekrzywiając głowę. – Ja sam nie wiem kim ona jest. Nic o
niej nie wiem.
—
Ale jakoś się do niej zwracałeś, prawda?
—
Happy? Czy ty na pewno słuchałeś uważnie tego, co mówiłem? – zapytałem z
powątpiewaniem. Skinął twierdząco głową, a ja westchnąłem. – Dobra, raz jeszcze
powiem: nie było okazji spytać jej o imię, bo zemdlała. Dotarło? – Ponowne
skinięcie utwierdziło mnie w przekonaniu, że Happy, nareszcie!, zajarzył o co
chodzi. – Gdy tylko się obudzi, porozmawiam z nią, a ty odpoczywaj. – Wstałem z
krzesła i przykryłem go szczelnie kocem. Podałem mu lekarstwo i herbatę z
sokiem malinowym, a gdy tylko odwróciłem się doń plecami, usłyszałem jego
równy, lekko charczący oddech. Uśmiechnąłem się i spojrzałem ponad lewym
ramieniem na śpiącego choruska. No serio, z nim jak z dzieckiem!
Stąpałem
na palcach, by nie zbudzić kocura i jakąś godzinę później, skończyłem
sprzątanie. Zmęczony, ale bardzo z siebie zadowolony, rozejrzałem się po
parterze. Lśnił czystością i pachniał świeżością, o którą nigdy nie posądziłbym
tego zagraconego chlewu. Zdjąłem kunsztowny, różowy fartuszek, przyozdobiony
maślanymi i czekoladowymi muffinkami, umyłem dłonie i skierowałem swoje kroki
na piętro. Gdy znalazłem się przed drzwiami sypialni, ostrożnie nacisnąłem
klamkę i otworzyłem je. W pokoju panował półmrok, idealny do wypoczynku.
Spojrzałem na łóżko i spostrzegłem, że dziewczyna nie śpi. Siedziała na
materacu i rozglądała się nerwowo wokół siebie. Gdy postawiłem stopę wewnątrz
pomieszczenia, przeniosła spłoszony wzrok na mnie. Uniosłem prawą rękę, by dać
jej do zrozumienia, że mam pokojowe zamiary i zamknąłem drzwi.
—
Cze… – nim zdążyłem dokończyć, wcięła mi się w słowo.
—
Kim jesteś? Co to za miejsce? Czego ode mnie chcesz? – gdy to usłyszałem,
stanąłem jak wryty w połowie drogi między drzwiami a łóżkiem i patrzyłem na
nią, zawzięcie mrugając powiekami. Jej były zmrużone jak u dzikiego kota,
chociaż mi raczej przypominała słodką kocicę, którą można dyscyplinować i… ale
się zagalopowałem! Wybaczcie!
Gdy
między mrugnięciami uchwyciłem wyraz jej twarzy, byłem zaskoczony. Ułożenie
powiek wyraźnie się zmieniło – były teraz szeroko rozwarte, a źrenice
dziewczyny zmniejszyły się do minimum. Na dodatek usta lekko się uchyliły,
zupełnie jak w niemym krzyku, a z nich wydobyło się zdanie, wypowiedziane
mocnym, ale lekko drżącym głosem:
—
Jeśli porwałeś mnie dla okupu, wiedz, że nic nie dostaniesz! – teraz to
zbaraniałem do reszty! Naprawdę!
—
Że co?! – powiedziałem na głos. – Nie bardzo rozumiem o czym mówisz, ale
widocznie coś ci się pomieszało – na moje słowa zrobiła buzię w ciup, nadęła
policzki i uroczo się zaczerwieniła, opuszczając głowę. Och! Jak ładnie
wyglądała! Aż wstrzymałem oddech przypatrując się jej twarzy, którą teraz
zakrywały długie włosy. Widocznie rozpuściła je, gdyż opadały na jej lica złotą
kaskadą. No, może nie do końca złotą – w końcu umazane były błotem.
Jak
w transie ruszyłem w jej stronę, ale gdy tylko podniosła głowę, zatrzymałem się
w pół kroku, w bardzo dziwnej pozycji – wyglądałem jak złodziej skradający się
do łoża gospodarza, w celu podcięcia mu gardła.
—
Czego chcesz? – zapytała oschle, a mnie aż ciarki, wyjątkowo przyjemne,
przebiegły po plecach, gdy jej ton dotarł do moich uszu – co ja, jakiś
masochista? Nieważne. Popatrzyłem w jej twarz. Brwi miała zmarszczone, przez co
na czole zrobiła jej się pionowa bruzda, usta zacisnęła w wąską kreskę, a jej
oczy ciskały gromy. Przełknąłem głośno ślinę, a gdy przymknęła powieki,
stanąłem prosto. Głupio było mi w tej pozie „na złodzieja”. Serio.
Gdy
otworzyła oczy, jej spojrzenie złagodniało. Przypatrzyła się sobie i
spąsowiała. No cóż, cała pościel była zabrudzona zaschniętym błotem, które
sypało się z jej ciała przy każdym ruchu.
—
Przepraszam, ale chciałabym już iść – powiedziała ni z tego, ni z owego.
Wybałuszyłem oczy, nie bardzo wiedząc, co robić. Przecież była kontuzjowana! I
na pewno przed czymś, albo kimś, uciekała.
—
Ale… – zacząłem i na tym pozostańmy.
—
Przepraszam za kłopot, który sprawiłam i za zabrudzenie łóżka – szeptała, a na
jej twarzy, z każdym wypowiedzianym słowem, wykwitał czerwieńszy rumieniec.
Uśmiechnąłem się mimo woli.
—
Nic nie szkodzi – na dźwięk mojego głosu, spojrzała na mnie niepewnie tymi
wielkimi, orzechowymi oczami, które wyzierały spomiędzy złotych kosmyków. Znów
opuściła głowę. Już wiedziałem, że tego nie lubię.
—
Ja posprzątam. Wszystko wypiorę i wysuszę.
Opuściła
nogi na podłogę i nim zareagowałem, wstała. Syknęła, a jej ciało zaczęło
niebezpiecznie zbliżać się do podłogi. Jednym susem znalazłem się przy niej i
chwyciłem ją w ramiona. Oparła mi dłonie na piersi, a wtedy wyprostowałem się i
wziąłem ją na ręce.
—
N-n-n-n-nie trzeba! – zająknęła się, wymachując rękami, jakby chciała mnie
odepchnąć, ale nie była pewna czy powinna.
—
Spokojnie. To ja cię tutaj przyniosłem i ułożyłem – powiedziałem, patrząc w jej
płochliwe oczy. Uśmiechnąłem się, by załagodzić sytuację, ale dziewczyna znów
opuściła głowę. Zmarszczyłem brwi, bo było to co najmniej dziwne, ale nie
skomentowałem jej zachowania ani słowem. – Chcesz się wykąpać? – zapytałem.
Momentalnie uniosła głowę i spojrzała na mnie. Wiedziałem, o co mnie
podejrzewa. – Spokojnie, nie będę twoją asystą. – Wyszczerzyłem się do niej, na
co lekko się zarumieniła. No weźcie, to było słodkie ponad wszelką miarę!
—
Dobrze – szepnęła i zacisnęła prawą dłoń na mojej kamizelce. Usłyszawszy jej
zgodę, ruszyłem w stronę łazienki, do której prowadziły drzwi, znajdujące się w
sypialni, ale stanąłem w pół kroku. Przecież nie sprzątałem tam od kilku
dobrych miesięcy! Załamany, zacząłem się głowić co dalej, aż oprzytomniałem.
Przecież na parterze była druga łazienka! Co ja taki dziwny? To chyba przez dotyk
tego ciepłego, miękkiego, kobiecego ciała, mieszało mi się w głowie.
W
ciszy skierowałem się do drzwi, które otworzyłem stopą, a później zszedłem na
parter i ruszyłem w stronę łazienki. Nasłuchiwałem czy Happy śpi, a słysząc jego
głośne chrapanie, odetchnąłem z ulgą.
Gdy
znaleźliśmy się w łazience, usadziłem dziewczynę na niewysokim krześle i
nalałem wody do wanny. Po chwili wnętrze pomieszczenia wypełniła para i zapach
olejku pomarańczowego, który dodałem do gorącej cieczy.
—
Tutaj – wskazałem wieszak nieopodal wanny – masz czyste ręczniki, tu – teraz
palec pokazał buteleczki różnej wielkości – szampony, płyny i wszelkiej maści
kosmetyki. Nie krępuj się i używaj, których ci się żywnie podoba – zakończyłem
i uśmiechnąłem się. Kiwnęła głową na znak, że rozumie, a po chwili otrząsnęła
się, jakby coś do niej dotarło.
—
A co założę po kąpieli? – zapytała i poczęła rozglądać się wokół siebie. Głupi
ja! Przecież jej torbę, którą też zabrałem z miejsca kontuzji, postawiłem zaraz
przy drzwiach wyjściowych. Podrapałem się w tył głowy, zaszokowany swoim
roztargnieniem. No co prawda od zawsze taki byłem, ale nigdy aż tak. To na bank
jej wpływ!
—
Zaraz przyniosę twoją torbę. Mam nadzieję, że chociaż część ubrań jest czysta,
pomimo lądowania w błocie.
—
Ach – szepnęła tylko. – Dobrze – dodała, a ja opuściłem łazienkę, by po chwili
wrócić z jej rzeczami.
—
Dasz sobie radę? – zapytałem, gdy przeszukiwała swój bagaż w poszukiwaniu czystych
rzeczy. Skinęła nieznacznie głową, co sprawiło mi niewysłowioną ulgę. – W takim
razie zostawiam cię. Jakbyś czegoś potrzebowała, krzycz. – Ponownie kiwnęła
głową, mając dłonie zanurzone we wnętrzu przepastnej, jak się okazało, torby,
czyli wcale mnie nie słuchała. Mimo to opuściłem pomieszczenie i dokładnie
zamknąłem za sobą drzwi, rzucając jej wcześniej ostatnie zatroskane spojrzenie.
Pomimo błotnej maski, która zdobiła jej ciało, wciąż była śliczna jak z
obrazka. Westchnąłem z rezygnacją i oparłem się plecami o drzwi od łazienki.
Pomyślałem, że przydałoby się zmienić pościel na czystą, bo przecież w takim
stanie nie puszczę jej do domu, dlatego oderwałem się od drewnianych wrót i
ruszyłem na piętro.
Otworzyłem
drzwi lodówki i długo studiowałem jej zawartość. Z nietęgą miną wyjąłem z niej
wszystko, co nadawało się do jedzenia, a w zasadzie co mogłem podać mojemu
gościowi. Właśnie przeklinałem dzień, w którym stwierdziłem, że nie muszę się
uczyć gotować. Cholera! Co prawda z krojeniem nie miałem najmniejszego
problemu, dlatego warzywa, owoce i mięso w zgrabny lub mniej zgrabny sposób,
wylądowało na talerzach i półmiskach. Patrząc na zastawiony stół, ze zgrozą
myślałem, że tak oto wygląda szczyt moich możliwości, jeśli idzie o
rozmieszczenie naczyń i przyrządów, koniecznych do spożycia posiłku.
Przygotowane przeze mnie jadło idealnie pasowałoby na kolację, a że teraz
mieliśmy porę obiadową, była to totalna klapa. Nikt nie musiał mi tego
uświadamiać… Podrapałem się w tył głowy i sięgnąłem po kobiałkę z jajkami,
którą postawiłem na blacie nieopodal lakrymy gazowej. Obok pojemnika z kurzymi
tworami, znalazła się patelnia, masło i przyprawy, które obdarzyłem uważnym
spojrzeniem. Chwyciłem w dłoń jedno jajko i długo mu się przyglądałem, zupełnie
jakbym chciał przejrzeć je na wylot.
—
Gdybym umiał zrobić zjadliwą jajecznicę… – pomyślałem na głos i przymknąłem
powieki, ciężko wzdychając.
—
Może ci pomogę? – usłyszałem za plecami i gwałtownie się odwróciłem, a wtedy
trzymane przeze mnie w prawej dłoni jajko, którego środek miał zagościć na
patelni, wysunęło się z palców i z dziwnym plaśnięciem uderzyło o podłogę, roztrzaskując
się w drobny mak. No może nie do końca, ale wiecie o czym mówię. Zastygłem w
dziwnej pozie, gdyż chciałem je schwycić w locie, ale totalnie mi nie wyszło.
W
obciachowym fartuszku, z przerażeniem na twarzy i podciekającym mi pod kapcie
lepkim białkiem, stałem jak sierota, czując, że moje policzki pąsowieją.
—
Ojej! – zmartwiła się Przyczyna Mojej Ślamazarności, zakrywając usta prawą dłonią.
Rozbite jajko straciło całą moją uwagę, na rzecz Błotnej Panny. Dopiero teraz dokładnie
się jej przyjrzałem: po kąpieli wyglądała świeżo i jeszcze piękniej niż rankiem,
jej skóra była iście perłowa i przypominała mi księżyc w pełni, a uśmiech,
który zagościł na jej uwolnionych od zapory ustach, stworzony został przez pełne,
malinowe wargi, które, o zgrozo!, nagle zapragnąłem pocałować. Pod białym
T-shirtem rysowały się duże, kształtne piersi, a na biodrach znalazła się, sięgająca
połowy ud, plisowana spódniczka w odcieniu borda połączonego z fioletem. Tak,
wyraźnie to widziałem. Tak dla waszej informacji – nie jestem daltonistą. Uda
dziewczyny były idealnie krągłe, a kształtne łydki napinały się co chwilę z
wysiłku. Widać, że ciężko było jej stać. Gdy tak bez słowa się jej
przyglądałem, mój wzrok padł na jej prawą kostkę, co było dla mnie jak kubeł
zimnej wody. W jednej chwili ruszyłem w jej stronę, a zrobiłem to tak
gwałtownie i niezgrabnie, że poślizgnąłem się na rozbitym jajku i zamiast z
gracją podać jej dłoń i pomóc usiąść na jednym z czterech krzeseł, stojących
wokół stołu, wylądowałem na brzuchu, mając po chwili przed oczami palce jej
małych stópek. Wydałem z siebie głuchy odgłos, po czym stęknąłem, zaciskając
powieki i ściągając brwi. Kurde! Dawno nie miałem takiego pecha jak dzisiaj!
Gdy poczułem dłoń na włosach, uniosłem jedną powiekę i spojrzałem w górę.
Błotna Panna pochyliła się w moją stronę i, z troską w oczach, przyglądała się
mojej rozłożonej na twardej podłodze sylwetce. Ten orzeł był epicki, ale swoją
drogą żałosny… Poczułem, że się rumienię, ale jej dotyk był tak przyjemny, że jakoś
specjalnie mi to nie przeszkadzało.
—
Przepraszam. Nie zrobiłeś sobie krzywdy? – zapytała, a ja gwałtownie się
podniosłem. Nawet w tym różowym, mocno obciachowym fartuszku, chciałem pokazać
się jej jako samiec alfa.
Przez
moją temperamentną reakcję, jej dłoń opuściła moją czuprynę, a ona zachwiała
się i, z przerażeniem rysującym się w oczach, poczęła się przewracać. Wszystko
widziałem jak na filmie slow-motion: jej rozszerzające się z niedowierzania powieki,
które po chwili się zamknęły, jej młócące powietrze ręce i przechylające się w
tył ciało. W jednej chwili, otwierając usta w niemym krzyku, ruszyłem się z
miejsca, chwyciłem ją za ramiona i zamknąłem w ciasnym uścisku, unosząc ją nad
ziemią i obracając się w powietrzu tak, że to ja wylądowałem na plecach, amortyzując
upadek. Zaparło mi dech, a w kręgosłupie coś chrupnęło. Huk, jaki rozległ się
po moim spotkaniu z podłogą, obudziłby zmarłego, dlatego nie zdziwiło mnie
łupnięcie, które usłyszałem nieopodal. Chwilę później wszystko spowiła
ciemność.
Moje
powieki zadrżały i uniosły się, a wtedy oślepiło mnie ostre światło. Czułem
mocne dudnienie w głowie i ból każdej kości. Miałem zesztywniałe ciało, a zimno
bijące od podłogi, było dokuczliwe nawet dla mnie, Maga Ognia. Stęknąłem i
chciałem się unieść, ale gdy poczułem przyjemnie miękki ciężar na ciele,
zaniechałem próby i spuściłem wzrok, nieco zezując. Moje ciemnozielone tęczówki
skrzyżowały spojrzenie z wielkimi, orzechowymi oczami, które z przestrachem mi
się przyglądały. Właśnie odkryłem, że trzymam ciało dziewczyny w kleszczowym
uścisku, który – tego byłem pewien – utrudniał jej oddychanie. Pomimo tępego
pulsowania w potylicy, domyśliłem się tego i rozluźniłem nieco ramiona, a wtedy
ona głęboko odetchnęła, wbijając mi biust w okolice ostatnich żeber. Zamknąłem
oczy i odchyliłem głowę, kładąc ją na zimnej posadzce. Czułem, że dziewczyna
wstrzymuje oddech, ale szczęśliwy, że chłód nieco zmniejszył potworny, rozdzierający
trzewia ból, odsunąłem od siebie tę myśl.
—
Czy… – usłyszałem głos cichszy od szeptu. – Czy zrobiłeś sobie krzywdę? –
Serio? Drugi raz w ciągu jednego dnia zadaje mi to samo pytanie!
Gwałtownie
uniosłem powieki i spojrzałem w jej oczy, a ona aż cofnęła głowę, wyginając
szyję maksymalnie w tył. Jej ciało zadrżało ze strachu, a przynajmniej ja tak
to czułem. Spostrzegłem, że jej źrenice zmniejszyły swoją średnicę, dlatego
przywołałem na twarz delikatny uśmiech, a moje spojrzenie złagodniało.
—
Spoko luzik. Jakoś się pozbieram – powiedziałem pogodnie, ale z każdym wypowiadanym
słowem czułem rozdzierający ból w płucach i plecach w odcinku piersiowym.
Odetchnąłem głęboko, przymykając oczy i przygarniając dziewczynę mocniej do
siebie. Jej drobne dłonie spoczęły na mojej szerokiej piersi, a czoło oparło
się na środku mostka. Jedna z jej nóg znajdowała się między moimi kolanami, a
druga, prawa, leżała centralnie na mojej lewej. Do takiego ułożenia musiała ją
zmusić kontuzjowana kostka.
—
A ty? – szepnąłem, nie otwierając oczu. Usłyszałem, że wciągnęła nieco
powietrza do płuc, drgnąwszy z zaskoczenia. Chyba nie wiedziała, o co pytam. –
Jak ty się czujesz? – ponowiłem pytanie, unosząc powieki i tonąc w tych jej
orzechowych oczach. – Zrobiłaś sobie coś podczas upadku? – mój głos wyrażał
troskę, która ją zawstydziła. Widziałem to po jej policzkach, które były teraz
czerwone jak dojrzałe pomidory.
—
Ja… – zaczęła, ale nie pozwolono jej skończyć.
—
Natsu?! – usłyszałem znajomy głos. – Co ty robisz?! – piskliwie zapytał Happy,
który jakoś doczołgał się do aneksu kuchennego. Spojrzałem na niego i
wiedziałem, że dotarcie tutaj kosztowało go wiele wysiłku. Ocierał pot z czoła,
ale całkiem przytomnie przyglądał się naszej tulącej się dwójce. Poprawka, to
ja tuliłem Błotną Pannę.
Kocur
otaksował mnie od góry do dołu, a jego oczy, im niżej się zapuszczały, rozszerzały
się z każdą chwilą coraz bardziej. Widziałem jak ciężko przełyka ślinę,
zupełnie jakby przeszkodził nam w czymś, hmm, zostańmy przy „w czymś”. A
później się zaczęło.
—
Natsu! Puść ją! Ty zboczeńcu! Przecież może oskarżyć cię o molestowanie, a
wtedy Mistrz na pewno skopie ci tyłek! – wrzeszczał jak opętany, trzymając się
łapkami za głowę i biegając w kółko nieopodal mnie i dziewczyny. Czyżby mu się
polepszyło?
Słuchając
jego wynurzeń, rozszerzyłem z niedowierzaniem oczy i gwałtownie zwróciłem głowę
w stronę Błotnej Panny, która z podobnym szokiem przypatrywała się Happy’emu.
Nie wiem, co bardziej ją zaskoczyło, czy to, że kot mówił, czy to, co mówił,
czy to, że był niebieski. Gdy spojrzała na mnie, spąsowiałem. Chciałem coś
powiedzieć, ale nawet, gdybym w tej chwili zjadł słownik, nie potrafiłbym
znaleźć odpowiednich wyrażeń. Zamiast tego, wypuściłem przez nos powietrze i
patrzyłem na nią bez mrugnięcia. Gdy oparła czoło o moją klatkę piersiową i
zakryła głowę ramionami, zdębiałem. Widziałem jedynie jej uszy, który były
potwornie czerwone, zupełnie jak oblane wrzątkiem.
Zadrżała,
kiedy odchrząknąłem i nieco rozsunęła ramiona, by łypnąć na mniej jednym, mocno
rozszerzonym okiem.
—
No tego… – zacząłem bez sensu, ale ktoś – wiecie kto – bezczelnie mi przerwał.
—
Natsu, ty kryminalisto… – wyszeptał mój przyjaciel. Gdy spojrzałem w jego
stronę, zauważyłem, że klęczy, trzyma obułap głowę i kręci nią z
niedowierzaniem, patrząc pustym wzrokiem w podłogę przed sobą. Pacnąłem się
otwartą dłonią w czoło i zarechotałem, by po chwili śmiać się w głos. Miałem
gdzieś to, co sobie pomyśli o mnie Błotna Panna. Ba! Dla mnie byłoby chyba
lepiej, gdyby uznała mnie za wariata i opuściła mój dom, nim zabiję się na
śmierć przez pecha, który zaczął mnie prześladować, od czasu naszego pierwszego
spotkania. Całe moje ciało trzęsło się z wesołości, która mnie ogarnęła. Chwilę
później mój chichot uspokoił się. Wierzchem dłoni, którą trzymałem na twarzy,
starłem płynące z oczu łzy i spojrzałem na dziewczynę, która przyglądała mi się
w osłupieniu. Uroczo zagryzała dolną wargę, a oczy otworzyła tak szeroko, że
górne rzęsy dotykały brwi.
Nie
bardzo wiedząc co robię, chwyciłem ją za brodę i przysunąłem swoją twarz do jej
oblicza.
—
Śliczna jesteś – szepnąłem, na co spąsowiała i opuściła wzrok. Zabrałem dłoń i
spojrzałem na Happy’ego, który zatrzymał się z jedną tylną łapą w górze i mrugał
zawzięcie, patrząc na mnie z rozdziawionym pyszczkiem. Wyszczerzyłem się do
niego i powoli uniosłem do siadu, dbając, by Błotna Panna nie dotknęła zimnej
podłogi. Plecy mnie zapiekły, kręgosłup zagrzechotał, a oddech zaległ mi w
płucach, gdy walczyłem z bólem. Nie pozwoliłem sobie na żaden jęk, czy
grymas, zdradzający stan mojego ducha. Nie chciałem, by to zauważyła i czuła się winna. Usadziłem ją sobie na
udach i podtrzymałem plecy, podczas gdy ona wciąż chowała swoją twarz w
dłoniach. Chwyciłem delikatnie za prawy nadgarstek i stanowczo odciągnąłem
rękę, którą położyłem jej na udach. To samo zrobiłem z lewą ręką, a gdy zobaczyłem
jej twarz, naturalnie całą czerwoną, westchnąłem głośno.
—
Happy – zwróciłem się do przyjaciela i spojrzałem na niego z udręką. Zatrzymał
zmartwiony wzrok na mojej twarzy. – Nikt tu nikogo nie molestuje, ale wszystko
wytłumaczę ci później. – Przymknąłem powieki, przyłożyłem dłoń do czoła i
potarłem nią skórę w tym miejscu, usiłując pozbyć się bólu, który wrócił nową
falą. – Teraz wracaj na hamak, okryj się kocem i kuruj. Jak uda mi się zrobić
coś jadalnego, przyniosę ci, dobrze? – zapytałem, zabierając dłoń z czoła, ale
ze strony kota nie było żadnej reakcji. Spostrzegłem, że zamiast na mnie, gapi
się na blondynkę, która siedzi mi na kolanach. Poszedłem za jego wzrokiem, a
wtedy ujrzałem wpatrzone w siebie orzechowe oczy. Odległość między naszymi
twarzami wydała mi się zbyt mała, dlatego nieco cofnąłem głowę. Jej twarz oblała
się pąsem, swoją drogą coś często jej się to zdarzało, dlatego opuściła głowę,
a wtedy włosy opadły złotą kaskadą na przód jej ciała, łaskocząc przy okazji
moje ramię. Na migi pokazałem Happy’emu, żeby opuścił aneks, co niechętnie
uczynił, i ponownie przeniosłem wzrok na dziewczynę. Odchrząknąłem, na co
poderwała głowę i spojrzała mi w twarz. Kilka blond pasm zasłaniało jej oczy,
dlatego delikatnie założyłem je za jej uszy, zaskoczony tym, że tak szybko
wyschły. Z niemałym szokiem skonstatowałem, że z żadną dziewczyną nie
spoufaliłem się tak jak z nią w tej chwili i to po tak krótkiej znajomości.
Przerażony tą myślą, szybko cofnąłem rękę. Uchwyciłem jej rozżalone spojrzenie
i zastygłem z dłonią nieopodal jej ucha.
—
Lucy – szepnęła, a ja zamrugałem kilka razy powiekami, potrząsając przy okazji
głową. Widząc moją, zapewne totalnie kretyńską, minę, uśmiechnęła się, aż w jej
policzkach ukazały się urocze jak ona sama dołeczki, i ponownie odezwała tym
swoim melodyjnym głosem: – Mam na imię Lucy. – Wyciągnęła w moją stronę prawą
dłoń, którą uścisnąłem. Dotyk jej skóry nie różnił się od tego z rana, a ja jak
w transie trzymałem podaną kończynę, gładząc jej wierzch kciukiem. – Miło mi
poznać – dodała, patrząc na mnie roziskrzonymi oczami.
—
Taa… – powiedziałem tylko, ale widząc jej szeroki uśmiech i słysząc cichy
chichot, potrząsnąłem głową i zreflektowałem się. – Mi także. Jestem Natsu
Dragneel.
—
Natsu Dragneel – powtórzyła, spoglądając w sufit. Później gwałtownie przeniosła
wzrok na mnie i znowu się uśmiechnęła. – Ładnie. Ja mam na nazwisko Heartfilia
– powiedziała jakby z obawą, której nie rozumiałem. Przypomniawszy sobie, że
mówiła wcześniej coś o okupie, postawiłem sobie za punkt honoru wypytać w Gildii,
czy je kojarzą.
—
Bardzo ładnie, panienko – powiedziałem i wyszczerzyłem się do niej. Spojrzałem
na jej twarz, przez którą przemknął cień i, domyśliwszy się wszystkiego, przeniosłem
wzrok na jej kostkę. Była bardziej czerwona niż godzinę temu, dlatego
przeraziłem się nie na żarty. – Dobra, wstajemy! Trzeba zająć się twoją kostką.
– Wolną rękę włożyłem pod jej kolana i powoli się uniosłem. Objęła moją szyję
ramionami, a gdy się poruszyła, rozsiała wokół siebie słodki zapach truskawek,
który wręcz mnie odurzył. Mając pod nosem czubek jej głowy, głęboko odetchnąłem.
Ach! Pachniała cudownie! Ciekawe jak smakowały jej usta… Gdy tylko o tym
pomyślałem, spojrzałem na jej wargi, doskonale teraz widoczne, bo patrzyła
przed siebie. Gdy lekko je rozchyliła, oblizałem swoje i przełknąłem ślinę. To
nie było normalne! Zagryzłem zęby i dziarsko, a przynajmniej prawie, ruszyłem
przed siebie. Tyłek bolał mnie niemiłosiernie, plecy piekły żywym ogniem, a
głowa pulsowała tępym bólem.
Usadziłem
dziewczynę na krześle, a gdy zabrała ręce, znów poczułem ten upajający zapach.
Pomyślałem, że od dzisiaj truskawki będą moimi ulubionymi owocami. Kucnąłem
przed nią i uniosłem głowę, łącząc z nią spojrzenie. Na moje nieme pytanie,
skinęła głową i uniosła nogę, a jej stopa znalazła się na wysokości mojej
klatki piersiowej. Schwyciłem ją delikatnie w dłonie, na co drgnęła. Miałem
wrażenie, że tak wygląda poważne flirtowanie, chociaż nie to powinienem mieć
teraz w głowie. Jedną dłoń umieściłem pod podbiciem, a drugą, patrząc jej w
oczy, powoli i delikatnie przesuwałem w górę, aż dotarłem do kontuzjowanego
stawu. Gdy dotknąłem zaczerwienionego miejsca, syknęła i zagryzła dolną wargę,
a w kącikach jej oczu pojawiły się łzy, które spłynęły po policzkach, gdy
zamknęła powieki. Dłoń z kostki przeniosłem na jej twarz i otarłem mokre ślady. Gdy
poczuła mój dotyk, uniosła powieki i zarumieniła się. O matko! Była taka
urocza, że aż zapragnąłem ją pocałować. Dzisiaj zaskakiwałem samego siebie.
Nigdy wcześniej moim sercem nie targały podobne uczucia i rozterki, a nim spostrzegłem,
co robię, delikatnie postawiłem jej stopę na podłodze, obiema dłońmi schwyciłem
jej twarz i nachyliłem się nad nią. Patrzyłem w te jej piękne oczy, w których
zdawałem się tonąć, i byłem coraz bliżej jej twarzy. Nie napotykając na opór,
pogładziłem jej dolną wargę lewym kciukiem, by po chwili złączyć nasze usta w
delikatnym, jak muśnięcie skrzydeł motyla, pocałunku. Z przyjemności, czując
słodycz nie do opisania, przymknąłem oczy. Jej drobne dłonie dotknęły mojej
klatki piersiowej, ale nie po to, by mnie odepchnąć. Pogładziła mój tors,
odziany w beznadziejny różowy fartuszek, i przeniosła ręce wyżej, na szyję,
którą po chwili ściśle objęła. Nasze ciała złączyły się ze sobą, niemal stając
się jednością. Zabrałem dłonie z jej twarzy, by objąć ją i mocno do siebie
przytulić. Jej plecy były gładkie, przyjemnie ciepłe i bardzo mięciutkie. Gdy
delikatne muskanie przestało mi wystarczać, począłem miażdżyć jej wargi swoimi,
a gdy z jej ust wyrwało się westchnienie, wsunąłem w ich wnętrze język. Skąd ja
wiedziałem, że sprawi to przyjemność nam obojgu? Nieważne! Najważniejsze było
to, że czułem się teraz odurzony i pragnąłem więcej. Niestety mój wyczulony
słuch zadziałał bezbłędnie i wiedziałem, że ktoś za chwilę zapuka do drzwi.
Powoli i z niechęci, odsunąłem się od dziewczyny, która z niemym pytaniem w oczach
spoglądała na mnie. Jej uroczo zaczerwienione policzki, błyszczące oczy i
nabrzmiałe wargi mówiły o tym, że miała mi za złe zaprzestanie przyjemnego
procederu całowania. Pogładziłem kciukiem jej brodę, nachyliłem się i ostatni
raz musnąłem jej usta.
—
Przepraszam, ale ktoś za chwilę nas odwiedzi – wraz z moim ostatnim słowem,
rozległo się pukanie do drzwi, po którym ktoś wywołał moje imię. Westchnąłem
ciężko i powłócząc nogami, ruszyłem otworzyć.
Spojrzałem ponad lewym ramieniem na dziewczynę siedzącą na krześle przy
stole, która wyglądała na zaskoczoną, i szepnąłem: – Zaraz wracam. Nigdzie nie
uciekaj. – Uśmiechnąłem się, widząc jej bijące czerwienią policzki i z impetem
otworzyłem drzwi, za którymi stała… – Lisanna? Co się stało? – zapytałem i
przepuściłem ją w drzwiach, gdyż od razu wparowała do środka.
—
Natsu, co się z tobą dzieje? – odpowiedziała pytaniem, krzyżując ramiona na
piersiach. Potarłem twarz dłonią, którą później przeczesałem włosy.
—
Lisanna, o co ci chodzi? – zapytałem, patrząc na nią przez rozcapierzone palce.
—
Miałeś być w Gildii. Tak się umawialiśmy. – Dobra, była moją przyjaciółką, ale
jak się na coś uparła, nie można było się sprzeciwić. I tak było w tym
przypadku.
—
Lis, przecież ci mówiłem, że dopóki Happy nie wyzdrowieje, nie pójdę z tobą na
żadną misję. Nie słuchałaś mnie wtedy? – spojrzałem na nią uważnie. Zrobiła
buzię w ciup i poczęła tupać prawą stopą.
—
No mówiłeś! Ale myślałam, że Happy prędzej się pozbiera. – Opadła na krzesło
stojące w przedsionku i patrzyła na mnie z miną cierpiącego kotka. Spojrzawszy
na nią po raz kolejny po przetarciu dłonią twarzy, doznałem olśnienia.
—
Dobrze, że jesteś! – zakrzyknąłem, na co podskoczyła na krześle.
—
Nie krzycz tak! Głowa mi pęka!
—
Lis, umiesz gotować, prawda? – zapytałem. Gdy skinęła głową, pogratulowałem
sobie pomysłowości i wyszczerzyłem się. – To chodź do kuchni. – Pociągnąłem ją
za rękę, by wstała z krzesła, co w końcu z ociąganiem zrobiła.
—
Zaganiasz mnie do garów, a nawet nie jesteśmy parą – powiedziała z przekąsem.
—
Ale jesteśmy przyjaciółmi – odparowałem, ucinając dyskusję. Złowiłem jeszcze
jeden ciup i obrażone spojrzenie, ale nie robiło to na mnie wrażenia. –
Słuchaj, mam gościa, a muszę wyjść po znachorkę. Dotrzymasz mu towarzystwa i
zrobisz jajecznicę? – zapytałem, ładnie się uśmiechając, a gdy zauważyłem jej
pełen uwielbienia wzrok, od razu wiedziałem, że odniosłem zwycięstwo.
Pogratulowałem sobie umiejętności aktorskich, no bo kto powiedział, że tylko
kobiety mogą manipulować mężczyznami? Właśnie.
—
W porządku, ale pójdziesz ze mną na misję, dobrze?
—
Jeśli jakaś mnie zainteresuje to tak – wybrnąłem z kiepskiej sytuacji.
Westchnęła
z rezygnacją i ruszyła do aneksu, a tam stanęła jak wryta. Zatrzymałem się tuż
za nią i ponad jej głową puściłem oczko do Lucy. Uśmiechnęła się szeroko.
—
Natsu. N-n-nie mówiłeś, że twój gość to kobieta.
—
Naprawdę? – udałem szczerze zdziwionego. – Och, ja niewychowany! W takim razie
wybacz. – Minąłem ją, stanąłem obok Lucy, zdjąłem z siebie idiotyczny fartuszek
i rozpocząłem prezentację: – Lucy, poznaj Lisannę, moją przyjaciółkę, którą
znam od dziecka, i członka Gildii, do której należę. Lisanno, oto Lucy, którą
dzisiaj rano znalazłem w błotnej kałuży i uratowałem przed nieszczęsnym losem,
który na pewno miał być jej udziałem. – Zakończywszy prezentację, spojrzałem na
dziewczyny. Blondynka wciąż delikatnie się uśmiechała i przyglądała Lisannie,
która z kolei zastygła bez ruchu i zawzięcie mrugała. – Lisanno? – szepnąłem,
wyrywając ją tym samym z transu.
—
Ach, tak. – Potrząsnęła głową. – Lisanna Strauss jestem – rzekła i wyciągnęła
dłoń w stronę Lucy, uśmiechając się szeroko. – Miło mi poznać.
—
Lucy Hea… po prostu Lucy – powiedziała i odwzajemniła uścisk. Odetchnąłem z
ulgą, bo wyglądało na to, że dziewczyny się dogadają. Przyjrzałem się uważnie
blondynce, bo zacięcie się przy podawaniu nazwiska wydało mi się nad wyraz
dziwne.
Gdy
spostrzegłem, że serdecznie uśmiechają się do siebie, przestałem sobie
zaprzątać głowę wcześniejszym zachowaniem Błotnej Panny.
—
Lisanno, muszę iść do Polryusici, dlatego bardzo cię proszę, zajmij się Lucy i
gotowaniem. Postaram się wrócić jak najszybciej. Ale najpierw… – dodałem i
otworzyłem zamrażarkę, z której wyjąłem lód. Owinąłem go w ręcznik i położyłem
na kostce dziewczyny, której noga spoczywała już na krześle. Widać, poradziła
sobie. Skrzyżowałem z nią spojrzenie i uśmiechnąłem się krzepiąco.
Wyprostowałem się. – Lisanno, mogę na ciebie liczyć, prawda? – zapytałem, na co
tylko skinęła głową.
—
Idź po medyka, bo widzę, że skręcenie jest paskudne – mówiąc to, skrzywiła się
i lekko wzdrygnęła.
—
Dzięki! Jesteś wspaniałą przyjaciółką! – zakrzyknąłem. – Będę za pół godziny
czy coś koło tego!
Wybiegłem
z domu lżejszy o kilka zmartwień i bogatszy o wiele doświadczeń.
Gdy
wróciłem do chatki, pierwszym, co usłyszałem, był radosny śmiech dochodzący z
kuchni. Pokrzepiony takim obrotem spraw, odetchnąłem głęboko, a czując
smakowity zapach, od razu skierowałem się w tamtą stronę. W drodze do aneksu
uchwyciłem jeszcze pytające spojrzenie Happy’ego, dlatego czym prędzej
wparowałem do oazy noży i talerzy, przywitałem się z dziewczynami,
podziękowałem Lisannie i porwałem porcję jajecznicy, którą nakarmiłem
niebieskiego kota. W trakcie posiłku streściłem mu wszystko, co wydarzyło się od
rana, a z każdym moim słowem jego oczy robiły się większe. Sam, opowiadając historię
od początku, nie bardzo wierzyłem, że to wszystko miało miejsce dzisiaj. No
cóż, dzień obfitował w ciekawe wydarzenia, ale jeszcze się nie skończył.
Znachorka zapowiedziała, że pojawi się za godzinę, bo musi przygotować
specyfiki, które poda Happy’emu i którymi obłoży kostkę kontuzjowanej, dlatego
cieszyłem się, że posprzątałem dom. Wstyd byłoby mi przyjąć ją we wcześniejszym
chlewie.
Gdy
trzy godziny później Lisanna opuściła mój dom, po moich wylewnych podziękowaniach,
Happy spał, a Polryusika wróciła od siebie, usiadłem w kuchni naprzeciw
dziewczyny, Błotnej Panny, od dzisiaj Lucy, mojej Lucy, a przynajmniej tak
pozwalałem sobie myśleć, i patrzyłem na nią z uśmiechem. W ciągu wspomnianych
trzech godzin dowiedzieliśmy się o sobie kilku rzeczy. Mianowicie, że byłem od
niej starszy zaledwie o dwa lata, czyli liczyła sobie dziewiętnaście wiosen.
Poznałem jej znak zodiaku, datę urodzenia, hobby. Powiedziała mi, że jest
jedynaczką, ale gdy zapytałem o rodziców, nabrała wody w usta. Postanowiłem nie
męczyć jej wścibskimi pytaniami. W końcu znaliśmy się zaledwie od kilku godzin
i nie mogła mi w pełni zaufać, co było zrozumiałe, ale właśnie tego najbardziej
pragnąłem. Gdy jej oczy zrobiły się senne i powoli zamykały, wziąłem ją na ręce
i zaniosłem do sypialni na piętro. Ułożyłem na materacu odzianym w świeże
prześcieradło i delikatnie przykryłem kocem, dbając, by usztywniona kostka
zajmowała jeden poziom. Odwróciłem się do niej plecami i ruszyłem do wyjścia,
ale poczuwszy delikatny dotyk palców na lewym nadgarstku, zatrzymałem się w
miejscu i spojrzałem na dziewczynę skąpaną w księżycowym blasku. Patrzyła na
mnie nieśmiało, czerwieniąc się lekko, a jej oczy błyszczały jak gwiazdy na
niebie.
—
Natsu – powiedziała to tak ładnie, tak miękko, że coś chwyciło mnie za serce. –
Zostaniesz ze mną? Nie chcę zasypiać sama. – Dziwna prośba z ust poznanej kilka
godzin wcześniej dziewczyny. A czym innym było całowanie? Właśnie. Zamiast
prowadzić ze sobą wewnętrzny konflikt, skinąłem głową, obszedłem łóżko i
położyłem się obok niej. Przytuliłem ją do siebie, wdychając truskawkowy zapach
jej włosów i czując ciepło jej ciała. Chwilę później usłyszałem jej równy
oddech, dlatego opuściłem sypialnię i udałem się na dach. Od kilku dni właśnie
tam spędzałem noce. Dzisiaj miało być podobnie.
Minęły
dwa miesiące od czasu dziwnych wydarzeń z Błotną Panną, która okazała się być
Gwiezdnym Magiem, posiadającym wszystkie dwanaście Zodiakalnych Kluczy. Jednym
zdaniem: była najsilniejszym Magiem Gwiezdnej Energii, jakiego kiedykolwiek
było mi dane spotkać. Od czasu tamtego namiętnego pocałunku, więcej nie
pozwoliłem sobie na taką poufałość, a i Lucy o nią nie zabiegała. Co prawda
mieszkała u mnie, ale to dlatego, że tak było wygodnie, a poza tym za jej
śniadania, obiady i kolacje, dałbym się żywcem obedrzeć ze skóry. Jej
kontuzjowana kostka, dzięki zabiegom Porlyusici, wyleczyła się w ciągu
tygodnia, a przeziębienie Happy’ego odpuściło po trzech dniach. Żyliśmy sobie
we trójkę jak, i tutaj nie wyolbrzymiam, rodzina. Co prawda ja wraz z Exceedem
spałem w hamaku, a Lucy na piętrze, ale nie przeszkadzało nam to spędzać razem
wolnego czasu i chodzić na misje. Tak, Lucy dołączyła do Wróżek, które
entuzjastycznie ją przyjęły. Jej prawą dłoń zdobił znak Gildii, mający kolor
jasnego różu, który nieodzownie mi się z nią kojarzył. To chyba przez te
truskawki, którymi zawsze pachniała. Zaprzyjaźniła się z Lisanną, Erzą, Mirą,
Juvią, Levy, Wendy i innymi dziewczętami, należącymi do naszej wielkiej
rodziny. Panowie też lubili jej towarzystwo, bo okazała się być niezwykle
inteligentną i oczytaną osobą, potrafiącą rozwiązać każdą zagadkę
logiczną, krzyżówkę, sudoku czy inny wymysł ludzi dbających o rozrywki
obywateli. Zawsze wygrywała w szachy i warcaby, każda gra planszowa z góry
rezerwowała dla niej pierwszą lokatę, wszystkie książki znała na pamięć i
czytała szybciej nawet od Levy, która przed jej pojawieniem się wiodła prym w
tej konkretnej dziedzinie.
Lucy Heartfilia – te
dwa słowa kilkadziesiąt razy dziennie tłukły mi się w głowie, będąc
najpiękniejszą znaną mi muzyką, której nigdy nie miałem dość. Samo patrzenie na
ich nosicielkę, sprawiało mi niewysłowioną wręcz przyjemność, słuchanie jej
głosu było czystą radością, a mieszkanie z nią pod jednym dachem – spełnieniem
marzeń takiego faceta jak ja. Co tu dużo mówić? Wpadłem po uszy w sidła zwane „miłością”. Pragnąłem mieć ją tylko dla
siebie, ale nie w sposób egoistyczny, tylko partnerski. Chciałem założyć na serdeczny palec jej prawej dłoni złotą obrączkę, codziennie zasypiać i budzić się
obok niej, mieć z nią śliczne dzieci, rozmawiać na jeszcze więcej tematów niż
do tej pory, wpatrywać się w gwiazdy, siedząc na dachu naszej chatki, uprawiać
warzywa w naszym ogrodzie czy po prostu tulić się i milczeć. Nie chciałem już
by wszystko było „moje”. Pragnąłem zamienić to na „nasze”, na „wspólne”.
Oparłem
prawy policzek na zwiniętej w pięść dłoni, której łokieć spoczywał na blacie
baru, a przed nosem miałem do połowy pełny kufel piwa. Sączyłem je małymi łyczkami
od ponad godziny, bo nie było za bardzo co robić, dlatego zwyczajnie grzecznie
siedziałem. Nawet bić mi się nie chciało. Zresztą, nie było z kim. Gray ukrywał
się gdzieś w mieście przed Juvią, Gajeel był na misji ze swoim Exceedem, a
Elfman męsko zalecał się do Ever. No cóż, w zasadzie to pasowała mi ta cisza,
bo mogłem bez przeszkód wgapiać się w Lucy, która tłumaczyła coś małej Wendy.
Dowiedziałem się, że jest jej prywatną nauczycielką, co sprawiło, że byłem
dumny jak paw i nosiłem głowę wysoko zadartą.
—
Powiedz jej – moje rozmyślania przerwał głos należący do Miry, starszej siostry
Lisanny i Elfmana.
Wyrwany
z otępienia, spojrzałem na nią nieprzytomnie i zmarszczyłem brwi.
—
O czym ty…? – zapytałem lekko rozmarzony.
—
O Lucy. Powiedz jej, co czujesz – rzekła i uśmiechnęła się promiennie. Oho,
chyba czas schować się przed Swatką Numer Jeden Gildii Fairy Tail.
—
Ale ja wcale… – usiłowałem nieporadnie zaprzeczać, ale przy okazji spąsowiałem
i wyglądałem teraz jak dojrzała piwonia. Mira tylko szerzej się uśmiechnęła i
puściła mi oczko. Zrezygnowany, położyłem głowę na blacie baru i mruknąłem: –
Aż tak to widać?
—
Mhm. Ale tylko, jeśli ktoś zna się na rzeczy, dlatego się nie przejmuj. Inni
nic nie wiedzą. No może poza Biscą i Alzakiem, ale w końcu oni mają pewne
sprawy za sobą. – Oparłem brodę na blacie i spojrzałem na nią uważnie. – Natsu,
będę trzymała za ciebie kciuki – szepnęła i ruszyła na salę z tacą pełną kufli
po brzegi wypełnionych piwem, by zwinnie lawirować między podchmielonymi magami
i stolikami, które zajmowali. Uśmiechnąłem się, dopiłem piwo i wstałem.
—
Dzięki – szepnąłem na ucho białowłosej, gdy przechodziłem obok niej. W
odpowiedzi uśmiechnęła się i uniosła prawy kciuk, życząc mi powodzenia.
Spojrzałem
w stronę stolika, przy którym wcześniej przebywała Lucy i spostrzegłem, że jest
sama. Siedziała z brodą opartą na splecionych palcach dłoni i wodziła znudzonym
wzrokiem po sali. Zająłem miejsce naprzeciw niej, na co wyprostowała się,
uśmiechnęła szeroko i lekko zaczerwieniła.
—
Hej! – powiedziałem.
—
Cześć – odparła i spojrzała w dół.
—
Wiesz, chciałbym pogadać – rzekłem pogodnie i próbowałem nie pokazywać, jak
bardzo zależy mi na tej rozmowie. Oparła łokcie o blat stołu, a dłonie ułożyła
pod żuchwą, palcami sięgając policzków i wpatrywała się we mnie z uwagą. Po
wcześniejszym zawstydzeniu nie było śladu.
—
Słucham – powiedziała tylko, a ja zacząłem się bawić szalikiem, który
niezmiennie, każdego dnia, szczelnie oplatał moją szyję.
—
To jest… bardziej osobista sprawa, dlatego wolałbym porozmawiać o tym w domu. –
Mówiąc „dom”, miałem na myśli naszą chatkę. Lucy wyprostowała się i uważnie
przyjrzała mojej twarzy, ale nie skomentowała moich słów. Kiwnęła tylko głową
na znak aprobaty, by po chwili rzec:
—
W sumie wszystkie sprawy w Gildii dopięłam na ostatni guzik. Wendy nauczyła się
materiału z następnych pięciu dni, a z misji niedawno wróciliśmy, dlatego –
spojrzała mi głęboko w oczy, aż serce mocniej mi zabiło – chodźmy. Porozmawiamy
na spokojnie, bo Happy wybrał się na misję z Carlą. – Skinąłem głową, a wtedy
równocześnie wstaliśmy od stołu i skierowaliśmy się do drzwi. Nim opuściliśmy
gmach, życzyliśmy wszystkim dobrej nocy. Odpowiedziały nam pijackie, ale bardzo
radosne, wręcz prześmiewcze, bełkoty. Otworzyłem wrota przed Lucy, a później
cicho je za nami zamknąłem.
Witajcie Kochani!
Oto
przybywam z pierwszą częścią kolejnego szota napisanego na zamówienie. Jestem z niego bardzo zadowolona, a pisanie z punktu widzenia Natsu, idzie mi lepiej, bo nasze charaktery są bardzo podobne. Poza tym uwielbiam gościa♥, dlatego wszystko w temacie :). Zaznaczę,
że notka ma 32 strony, czyli całkiem sporo, chociaż początkowo planowałam wstawić
45, ale betowanie samych opisów, na których pisanie nie szczędziłam czasu, prawie mnie
zabiło! Całość dedykuję Lucy
Heartfilii, natomiast pierwszą część – Oli Ri, która jako pierwsza
skomentowała poprzednią jednorazówkę. Bardzo Ci za to dziękuję! Zamawiająca,
której życzenie spełniłam, chciała, by nasi główni bohaterowie poznali się
inaczej, niż to miało miejsce według zamysłu pana Mashimy. Starałam się wymyślić
coś oryginalnego, innego, coś, czego do tej pory nie udało mi się przeczytać na
innych blogach. Mam nadzieję, że misja niemożliwa jest wykonana kompletnie :).
Nad notką nie wrzuciłam swojej zwyczajowej paplaniny, gdyż nie chciałam dzielić
dosyć długiego tytułu. Nie wyglądałoby to korzystnie. Co Wam jeszcze chciałam
przekazać? Ostatnio coś nie umiem skupić się na pisaniu. Niby pomysłów masa,
wiem, co ma być dalej, a mimo to coś jest nie tak. Od dłuższego czasu mam
problemy ze snem, przez co rano wstaje ledwo żywa i cały dzień funkcjonuje
niemal jak zombie. Chciałam, bardzo chciałam napisać tego szota od A do Z, ale
nie udało mi się, dlatego zostanie wstawiony w częściach, bo muszę dalszy ciąg
odpowiednio dopieścić. Z tym, co mieliście okazję przeczytać, bardzo długo się
bawiłam, betowałam, czytałam, po sto razy sprawdzałam, ale na pewno coś
przeoczyłam, dlatego proszę, kiedy znajdziecie jakikolwiek błąd, choćby
brakujący przecinek, dajcie znać. Ja ze zmęczenia zwyczajnie tego nie
dostrzegę... Ech... Pewnie wyjdzie, że się żalę, ale trudno... Co jeszcze? Ach, tak! Sprawa dziesięciu komentatorów pod epizodem
trzecim, wciąż jest aktualna. Brakuje jeszcze trzech osób, dlatego ja
cierpliwie na nie poczekam, a kolejny epizod ukaże się dopiero, gdy dobijecie
do tej dziesiątki, o którą tak prosiłam, i najpewniej będzie to w jakiś weekend,
ale tylko od Was zależy w który. Przypominam, że Anonimki też mogą komentować, ale komentarze bez podpisu, nie będą wliczane do tej dziesiątki, bo wiadomo, że może to być każdy. Nawet osoba, która już komentowała. W dalszym ciągu zachęcam do lajkowania mojego fanpejdża na fejsie, ale widzę, że nic a nic Was nie przekonuję, bo mało jest kliknięć w „Lubię to!”. Czy to naprawdę zajmuje tak dużo czasu? Czy może zwyczajnie nie macie konta na FB? Nie wiem, nie wnikam, ale ponawiam swój apel, gdyż właśnie tam będę na bieżąco Was informowała i odpowiadała na ewentualne pytania. Na tę chwilę, myślę, że to wszystko, ale
zapewne coś pominęłam. Wybaczcie, wyjątkowo moje ciało i umysł nie są
kompatybilne, przez co nie umiem się skoncentrować. Mam nadzieję, że niedługo
wszystko minie, bo szukam rozwiązania, i znowu będę jak zawsze żywiołowa i
optymistyczna, bo na ten moment mogłabym sobie podać dłoń ze Smerfem Marudą… I
na tym chyba zakończę mój wywód, serdecznie Was pozdrowię i ładnie poproszę o
komentarze pod notką :). Ściskam mocno!
Wasza R.
Karolcia! Słonko! Dziękuję za komentarz! Jak zawsze na posterunku, moja Ty ♥! Niezmiernie cieszę się, że pomysł Ci się spodobał, bo wierz mi, naprawdę się starałam :). Wszystko specjalnie dla Ciebie :). Mam nadzieję, że dalszy ciąg nie rozczaruje Cię w żadnym stopniu :). Co jeszcze? Ach, tak! Wiesz, Lucy i Lisanna w zasadzie zawsze będą żyły u mnie w zgodzie, bo bardzo lubię pannę Strauss i nie wyobrażam sobie, by zrobić z niej wredną sukę! Chociaż w jednym opku taka będzie, ale to temat na inną rozmowę :D. Co jeszcze? Jeśli chodzi o urwanie tekstu, musiałam tak zrobić. Wiesz, liczę, że będzie taki efekt „WOW!”, dlatego też nie mogłam dać wszystkich najważniejszych momentów na raz. Musisz mnie zrozumieć. A jeśli idzie o kontynuację, przy dobrych wiatrach za dwa tygodnie, przy złych - dopiero za miesiąc. Jeśli idzie o kolejny epizod, to tak jak zapowiedziałam, pojawi się dopiero, gdy trzeci skomentuje dziesięć osób. I nadmienię jeszcze, że jestem bardzo szczęśliwa, że opiekuńczy Natsu przypadł Ci do gustu. Właśnie takiego chciałam go tutaj przedstawić, ukazując jego najlepsze cechy :). No i to chyba wsio :D.
OdpowiedzUsuńRaz jeszcze dziękuję, ściskam i pozdrawiam,
Twoja R ♥.
Oh kur...czaczki. To normalnie najzabeistrzy one-shot jaki czytałam. Tak długi i zajebisty stylistycznie i historycznie.. booooskooo!
OdpowiedzUsuńCzy ty pracujesz w polsacie?! W takim momencie robić pauze?!
No ale.i tak.kocham to co piszesz. Ja niestety - cholernia mania twania - musze teraz sprzątać, więc rozdział.przeczytam dopiero wieczorem. Ale przeczytam!
Tak więc jak.na razie życzę więcej takich zajebistych one*shocików - ciekawe co wymyślisz z moim *.*
Papa!
O matko! A któż to do mnie zawitał? Witaj, Kochana Ecle :*. Niezmiernie się cieszę, że przeczytałaś i zostawiłaś po sobie komentarz :D. Yay! Ale się cieszę! Naprawdę tak Ci się spodobał ten szocik? O matko! To świetnie! Bo powiem Ci, że naprawdę dużo czasu kosztowało mnie pisanie :). Ale, ale! To dopiero pierwsza część :D. Będą jeszcze prawdopodobnie dwie, ale wszystko w praniu może ulec zmianie. A przerwać musiałam właśnie w tym momencie, bo później jest dużo ciekawiej :D. Można powiedzieć, że będzie miała miejsce właściwa akcja :D. Cierpliwości! Czy pracuję w Polsacie? No niestety nie... Na tą chwilę nigdzie nie pracuję, przez co szlag mnie trafia! Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie moje spaprane samopoczucie, bo wtedy więcej czasu poświęciłabym pisaniu, ale totalnie nie wychodzi. W każdym razie na epizod zapraszam i czekam oczywiście na komentarz :D. Dziękuję za wszelkie życzenia! I mam nadzieję, że każda kolejna jednorazówka będzie prezentowała tak dobry, o ile nie lepszy, poziom, jak ta powyższa :D. A co do Twojego szota, tak się na niego nakręciłam, że napisałam 200 kopii roboczych na telefonie, dlatego myślę, że będzie to około 120-140 stron :D. A to jeszcze nie koniec! Ba! To dopiero początek rodzącego się uczucia :D. Mam nadzieję, że Cię nie zawiodę :).
UsuńŚciskam mocno,
Twoja R ♥.
One-shot jest po prostu genialny... brak mi słów na wiecej słów opisujacych go.
OdpowiedzUsuńOne-shot jest bardzo długi co bardzo mi sie podoba a tym bardziej że pojawi się kolejna część, której już nie mogę się doczekać oraz mieć nadzieję że będzie równie genialny i długi.
Pocałunek Natsu i Lucy był świetny.. szkoda że im przeszkodzono, ale wybaczam. Szkoda tylko że był to tylko jednorazowa chwila. Mam nadzieję że w kontynuacji nie zabraknie tego oraz wiecej.
Pozdrawiam i życzę weny oraz czekam na next
Dla upewnienia chcialem powiedzieć że jestem chłopakiem.
OdpowiedzUsuńŻeby w przyszłości nie było nie jasności :)
Jezu! Jak ja Cię przepraszam! Gdybyś teraz zobaczył moje policzki... Są czerwone z zażenowania! Powiem Ci, że od samego początku zastanawiałam się jakiej formy użyć, ale Ty się niczym nie zdradziłeś, a ja z góry założyłam, że jesteś dziewczyną... O matko! Raz jeszcze przepraszam! Mam nadzieję, że mi wybaczysz :). A co do Twojej oceny mojego szota, bardzo dziękuję za takie miłe słowa! Naprawdę się starałam, żeby wyszło to jakoś porządnie, i sądząc po Waszych komentarzach, udało mi się! Jupi! To jest jak miód na moje zbolałe serce po przegranej Polaków z Francuzami... Oby jutro pokonali Niemców! Inaczej za siebie nie ręczę :D. Ale nie o tym miało być :). Co dalej? Kontynuacja pojawi się za jakiś czas i staram się, by całość nie odbiegała od wstawionego wyżej fragmentu. W każdym razie opisy, przynajmniej moim zdaniem, są na takim samym poziomie jak w pierwszej części :). Co do samej fabuły, została ona z grubsza zarysowana przez Lucy Heartfilię, która złożyła zamówienie na tę jednorazówkę, aczkolwiek sporo dodaję od siebie :). Co do pocałunku naszych bohaterów, ha, musicie cierpliwie poczekać, gdyż przewiduję więcej romansu :). I mam nadzieję, że Was nie rozczaruję :). Dziękuję za wenę i pozdrowienia i napiszę: i w drugą stronę, Mój Drogi :).
UsuńŚciskam mocno!
Twoja R ♥.
Wybaczam hehe :D.
OdpowiedzUsuńNie dziwię się tobie... nie jesteś pierwszą osobą. Obserwuje i komentuję sporo blogów i opowiadan. O tematyce faily tail i naruto... o różnych paringach, które oczywiście lubie czytać.
Zdziwilabys sie ile blogów obserwuję hehe
Ukłony w Twoją stronę! Dziękuję za przebaczenie :D. Dobrze wiedzieć, że nie tylko ja taką gafę walnęłam... Ale mimo to, wciąż jest mi głupio... A co do obserwowanych blogów, jeśli jest ich wiele, to na serio się dziwię, bo kiedyś podglądnęłam Twoje konto i nie masz na nim żadnego adresu. Jak Ty to robisz, że zawsze wiesz, że ktoś dodał notkę?
UsuńPozdrawiam cieplutko :D.
Twoja R ♥.
Ps. Komentarz wstawiałam raz jeszcze, bo wkradł mi się błąd, a strasznie tego nie lubię! Dla uściślenia, zjadłam literkę :D.
Jaaakie urocze NaLu, ranyyy boskie *^*
OdpowiedzUsuńFenomenalnie wszystko opisujesz, ze szczegółami, bogatym słownictwem oraz stuprocentowym podobieństwem do rzeczywistości.
Rany, i ten pocałunek... Świetny, ale Lisannę to bym udusiła za to, że ośmieliła się w tym momencie tam przyjść xD
Relacje Natsu i Happy'ego także idealnie przedstawione, nic dodać, nic ująć ^^
Życzę dużo, dużo weny, byś jak najszybciej wstawiła 2. część!
Do tego Natsu jaki opiekuńczy i uroczy... No i mimo że one-shot jest długi, chłonie się go jak gąbkę.
UsuńLucy tylko taka małomówna, coś czuję, że przeszłości to ona lekkiej nie ma :")
Ach, no i historia niezwykle oryginalna, do tego ta miłość od pierwszego wejrzenia! Aż się w słowach plączę i nie potrafię znaleźć odpowiednich...
Dobra, tym razem definitywny koniec xD
Weny jeszcze raz, pozdrawiam~
O mamusiu! Kto to mnie odwiedził? Lilla! Jak miło, że jesteś :D. Dziękuję ;*! A teraz do rzeczy! Bardzo się cieszę, że pierwsza część szocika Ci się podoba i wzbudza w Tobie takie emocje :). Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy! Naprawdę, do tej jednorazówki przyłożyłam się wyjątkowo, bo, po pierwsze, kocham NaLu, a po drugie, chciałam osiągnąć dobry efekt i z tego, co widzę, udało się :). Nawet nie wiesz, jak miłe mi są Twoje komplementy. Wiedz, że jestem wyjątkowo zadowolona z osiągniętego efektu i jest to mój ulubiony, na tę chwilę, szocik :D. Jeśli nie odbiegłam od rzeczywistości, to bardzo się cieszę, chociaż zdaję sobie sprawę, że Natsu jest kompletnie inny od tego, którego znamy z mangi czy anime :). Chociaż opiekuńczy to on był zawsze ;D. Ale rozsądku nie miał za grosz ^^. Jeśli idzie o sytuacje komiczne, które zresztą uwielbiam i przy których pisaniu przednio się bawiłam, chciałam wprowadzić nieco humoru, bo wiadomo, że zawsze coś może zepsuć sielanką, a o tym najlepiej wie zamawiająca, Lucy Heartfilia :). Przyznam szczerze, że podczas betowania, śmiałam się z tych dziwnych sytuacji, w których postawiłam bohaterów :). Mam nadzieję, że Wy, Moi Kochani Czytelnicy, mieliście podobnie ;). Ech, ale ja spoileruję. Wybacz! Zwyczajnie nie mogę się opanować i smaruję tą odpowiedź od jakiegoś czas ;D. A teraz dalej! Pocałunek musiał być przerwany, bo znając siebie, wstawiłabym tam 18+ jak nic! Także ja niezmiernie się cieszę, że Lisanna przybyła i przeszkodziła naszym uroczym magom :D. Druga część powinna ukazać się albo za dwa tygodnie, albo dopiero za miesiąc. Nie wiem jak będę stała z czasem, a poza tym wiele rzeczy wymaga dopracowania. Na przykład w pierwszej części nie pojawiła się żadna wzmianka, jakoby Natsu pytał w Gildii o znajomość nazwiska Lucy. Naturalnie mam już wszystko przemyślane i każde niedopowiedzenie planuję rozwiązać w ostatniej części, a patrząc na ilość tekstu i pomysłów, może być ich łącznie nawet pięć, chociaż przewidywałam, że w trzech się zamknę. Ale nie można mieć wszystkiego, prawda? A najfajniejsze jest to, że nie będę się nudziła, bo mam kilka zamówień na jednorazówki, a większość z nich będzie prawdziwymi kolosami :). Ale ja znowu odbiegam od tematu :D. Za wenę bardzo Ci dziękuję! Na pewno się przyda, dlatego zagarniam ją do mojej szuflady ze skarbami i zamykam na kłódkę :D. A powiem Ci jeszcze, że już wiem, czemu do 4 spać nie mogłam i pisałam na telefonie: musiałaś mnie wspominać, bo patrząc na godzinę zamieszczenia Twojego komentarza, śmiało powiem, że zwyczajnie o mnie myślałaś! Ale co tam! Nie przejmuj się, bo powstała kolejna porcja teksu, którą na pewno wykorzystam w głównej historii :).
UsuńŚciskam mocno i dziękuję,
mam nadzieję, że Cię nie rozczaruję,
kolejnym partem jednorazówki,
która będzie okazją do rozmówki!
Twoja R ♥.
Ps. Heh, nie przejmuj się tym, co napisałam. Ja ostatnio mam problemy z usypianiem i z reguły udaje mi się to dopiero w okolicach 4...
Natsu jest inny, ale to idzie na plus, bo ludzie, gdy się zakochują, zawsze przynajmniej trochę zmieniają zachowanie, więc jest to idealne odzwierciedlenie ^^
UsuńHaha, ano, wspominałam :D
Znam te problemy ze snem; w święta się tak przestawiłam, że chodziłam spać między 5 a 7 nad ranem i spałam do 15, a teraz znów trzeba chodzić do szkoły... no i jest niemały problem, ostatnio historyczka wraz z klasą nie mogli mnie kilka minut na lekcji dobudzić xDD
Na marginesie, zazdroszczę umiejętności rymowania, moje są na poziomie -1 ::)
Pozdrawiam~
Hahaha! Nieźle :D. Dobra jesteś :D. Kurcze, czemu mnie się takie przygody nie zdarzały za czasów szkolnej ławy? Ech... Ano widzisz :D. Czyli bez skrupułów nie pozwalałaś mi spać :D. A Ty niedobra! Nie no, żarcik :D. Bardzo dziękuję! Przyznam szczerze, że rymy są ze mną praktycznie codziennie ;). I jakoś nie umiem ich wygonić ze swojego życia :). Dzisiaj, po powrocie z kościoła, też rymowałam, bo Polacy pokonali Niemców! Jupi!!!!!!!!!!!! Ale ja znowu zbaczam. Ech, ta moja wrodzona przypadłość :D. Co jeszcze? Zostaje mi tylko serdecznie Cię pozdrowić i uściskać :D. A reszta sama przyjdzie ;).
UsuńBuźka :*!
Co do twojego pytania, skąd wiem kiedy pojawi się nowa notka w danym opowiadaniu, nie mając adresu na koncie, wyglada to tak że, czytam wszystkie blogi na telefonie, bo jest wygodniej i praktycznie. W telefonie mam zapisane wszystkie blogi w zakladkach, które oczywiście czytam. Wchodzę raz dziennie sprawdzajac czy nie pojawiła się nowa notka na blogach. Nie zawsze mam czas by wszystkie sprawdzić w danym dniu, bo jest ich naprawdę sporo... około 120, jesli nie wiecej :D
OdpowiedzUsuńPrzez długi czas obserwuję blogi i wiem mnie więcej kiedy pokaże sie nowa notka w danym blogu.
A widzisz, czyli taki spryciarz z Ciebie :D. No powiem Ci, że ja mam tyle zakładek, że raczej nie dałabym rady tak robić, dlatego wole dopisywać się jako obserwator. Swego czasu tez czytałam mnóstwo blogów o tematyce FT. Na tą chwilę jest ich naprawdę niewiele, bo większość piszących po prostu nie daje znaku życia, a poza tym z własnymi blogami - bo jest ich w planach znacznie więcej - mam wiele pracy, dlatego samo tak wychodzi. Życie, ot co :).
UsuńFajny shocik. Czytałem go z wielkim zainteresowaniem. Liczę na więcej oraz na jak najdłuższe prowadzenie bloga. Życzę ci dużo weny oraz bezpieczeństwa, życzy PhantomPL z elfami, które są teraz pod moją (tyrańską) władzą.
OdpowiedzUsuńWitaj, Mój Drogi Phantomie!
UsuńBardzo dziękuję za miły komentarz! Niezmiernie cieszę się, że notka Ci się spodobała :). Mam nadzieję, że bloga będę prowadzić bardzo, bardzo długo, bo zwyczajnie sprawia mi to niewysłowioną frajdę :D. Bezpieczeństwo też się przyda, bo czasy niepewne, dlatego dziękuję i w drugą stronę!
Ściskam mocno i pozdrawiam,
Twoja R ♥.
Nie mam chęci na komentowanie, ale jestem zmuszona by coś o tym dziele powiedzieć.
OdpowiedzUsuńAkira: Leń jesteś.
No co ty? To już wiem, wracając, Akira nie będzie się za bardzo udzielać, musi trenować Levy i Lucy. Ja za to nie jestem taka miła i nie kończe ich treningu kolejnym rozdziałem. Tyle, że mowa jest o tobie, więc kocham, było romantycznie. Przyznam, momentami aż przygryzałam wargę, żeby nie piszczeć ze szczęścia. Będę czekać na kolejną część zniecierpliwiona. Złapałam lenia na komy, ale jako, że jesteś moją kochaną R, to po prostu musiałam coś nabazgrać.
Kochana Akeylo!
UsuńBardzo, ale to bardzo Ci dziękuję, że jednak znalazłaś w sobie nieco chęci i napisałaś ten komentarz! Jest mi niezmiernie miło, że wzbudziłam w Tobie takie emocje, bo czuję, że naprawdę warto było pisać, wiele razy betować i ślęczeć nad samym rozkładem akcji kilka godzin :). Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję! Kolejna część pojawi się, ale nie wiem kiedy. Jestem w trakcie dopieszczania szczegółów, które, jak widać wszędzie, są najważniejsze, gdyż każde zdanie, czy słowo, może mieć znaczenie, dlatego sądzę, że trochę to potrwa. Mam jednak nadzieję, że czekanie Was nie znudzi i będziecie ze mną do tego czasu :).
Ściskam mocno,
Twoja R ♥.
Jeju R. dawno nie czytałam nic co tak mocno poruszyłoby moje serduszko T.T Dziękuję! Wszystkie Twoje opisy są tak dokładne, że nie mam najmniejszego problemu z wyobrażeniem sobie danej sytuacji, a to tego najbardziej oczekuje od opowiadania. Bardzo dobrze udało Ci się wykreować na nowo charaktery stworzonych już postaci za co wielkie brawa ode mnie. Czekam niecierpliwie na drugą część one-shota.
OdpowiedzUsuńPozdrowionka, Renka!
Renka! Kochana! Nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę, że dałaś znak życia. Od jakiegoś czasu zastanawiałam się, co się z Tobą dzieje, dlaczego nic nie publikujesz i w ogóle nigdzie Cię nie widać. Jak miło, że się odezwałaś! Dziękuję! I dziękuję Ci także za przemiły komentarz! Och! Jak wspaniale, że udało mi się Ciebie zaciekawić tym, co napisałam, że charaktery bohaterów podobają Ci się i że napisałam na tyle zrozumiale, że dało się to odtworzyć w głowie :). Yay! Jak mi miło! Dziękuję Ci raz jeszcze! A co do kontynuacji, może w przyszły weekend uda mi się dodać, ale nie będę nic obiecywać.
UsuńŚciskam mocno!
Twoja R ♥.
Przerywać w takim momencie? Naprawdę? CZY TY MASZ SERCE?!
OdpowiedzUsuńNic więcej nie napiszę! Chociaż mi się ciśnie milion słów na usta to nic nie napiszę! :D
Bo jestem zła i wkurzona że nie ma dalszej części, o! :D
A tak na serio - to chyba najlepszy one-shot, jaki w życiu czekałam i będę tu wchodzić codziennie i gwałcić F5 żeby sprawdzić, czy coś wrzuciłaś! <3
* czytałam. Jezu do ja piszę :x
UsuńWitam Cię serdecznie, Droga Lucy! Jest mi niezmiernie miło, że przeczytałaś i skomentowałaś tą pierwszą część szocika :D. Hahahhah! Muszę Ci powiedzieć, że czytając Twoją wypowiedź, śmiałam się do rozpuku :). No przednio się ubawiłam! A czy mam serce? Chyba tak, skoro jeszcze coś mi tam bije :D. W każdym razie taki zabieg był konieczny, żeby Was zainteresować i do pewnego stopnia zirytować :D. Nie mogłam dać wszystkiego, co chciałam wrzucić, bo znalibyście już całą akcję, a na to nie mogłam pozwolić! Powiem Ci, że bardzo, ale to bardzo mi miło, że uważasz tego szota za najlepszego, jakiego miałaś okazję czytać. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy! Serio :). Jeśli uda mi się wyrobić, to kolejna część pojawi się w przyszły weekend, ale nie wiem jak to wyjdzie w praniu, bo jestem w trakcie remontu i całe dnie spędzam przy pracy. W każdym razie możesz być pewna, że dalszy ciąg pojawi się za jakiś czas :).
UsuńPozdrawiam cieplutko,
R ♥.
Ps. I nie przejmuj się! Pora była późna, a błędy zdarzają się każdemu :).
Czemu je nie umiem tak ładnie pisać kometarzy tylko tak jak pisze a to opowiadanie tak sobie mi się podoba d:-)
OdpowiedzUsuńOj, przestań! Gdybyś nie umiał to żaden by nie powstał, prawda? A zostawiłeś komentarze pod wszystkim, co przeczytałeś, za co bardzo Ci dziękuję :). Co do powyższego opowiadania, to jest odrębna historia i rozumiem, że wolisz główną ;).
UsuńWitaj
OdpowiedzUsuńNa to mam drugie opowiatanie które mnie zaciekawiło i spodobalo się dobrze ze mam jescze dwa rodzialy do czytania ale czemu przerwałaś w naj lepszym momecie i w tedy akcja się rozkracala .
Tak mi się wydaje .
A przyokazj to jestem dzisiaj wykończona po wizycie na działce i mam duzo pracy na niej musze ja cała zkopać w tym roku sama bo niema kto mi pomuc . a jeszcze roslinki w mini szklarniach zaczaly juz kiełkowac i pojawiać się małe zielona a jeszcze miesce nie jest na sztkowane .mam nadzieje ze pogoda do pisze . i znowu wiecej jest nie na tamat niz na tamet . pozdrawiam ♪♪♪♪♪♪
Hejka! Oj, no to bardzo się cieszę, że Ci się podoba :). Naprawdę! Tym bardziej, że sama uwielbiam to opko :). Na razie ma trzy części, ale na tym nie koniec. Nie wiem, kiedy wsio się rozwiąże i ile jeszcze partów powstanie, ale mam nadzieję, że nie rozczaruje moich Czytelników ;).
UsuńNo, praca w ogrodzie nie należy do najlżejszych, znam to z autopsji. Dlatego życzę Ci dużo chęci, sił i czasu, no i żeby farmerowanie sprawiało Ci mnóstwo przyjemności! A córka na pewno pomoże ;D. Także się nie łam! Razem dacie radę! Dziękuję Ci serdecznie za komentarz i za to, że piszesz, co u Ciebie :).
Ściskam!
Twoja R ♥.