21 maja 2016

Epizod VII


Witajcie Moje Kochane Koteczki!

Jak wyżej, Moi Drodzy! Rajciu, nawet nie wiecie, jak się cieszę, że wreszcie wstawię coś na bloga, a Wy – mam nadzieję – przeczytacie tego cosia :). Ech, ale jestem zawiana, serio! Żeby po dwóch miesiącach niebytności tutaj, zaczynać od takich farmazonów... No hańba ci, Moris, hańba! Pozwólcie, że zacznę raz jeszcze. Hejoszki Roboszki moje! Co tam u Was? Jakieś zmiany? Ale tylko na lepsze, jak mniemam :). Może jakieś zamążpójścia lub ożenki, co? Przyznawać się, ale to już, bo R teraz po dobroci prosi :D. W każdym razie liczę, że zaspokoicie moją ciekawość i obejdzie się bez jakichś większych tragedii, co oznacza nie używanie pejcza i innych narzędzi tortur, by wydusić od Was choć kilka słów. No a teraz przejdźmy do spraw czystko technicznych. Rozdział pojawia się w trzecią sobotę miesiąca, co było zapowiadane i o czym uprzedzałam. Przez czas mojej nieobecności bywaliście u mnie, co zauważyłam po ilości wejść. Wiedźcie, że bardzo się cieszę, iż o mnie pamiętaliście :). Ale musi być Wam też wiadome, że czytacie ten rozdział, gdy R zapinkala w robocie. Tak... Trafiła jej się robocza sobota. No cóż, życie! Uprzedzam, że dialogów jest jak na lekarstwo, dlatego przygotujcie się na masę opisów, bo one są tak bardzo! A teraz, coby nie przynudzać, orzekam, że wystarczy mojego paplania, bo na końcu także się pojawi, dlatego zapraszam wszystkich do czytania i gromkiego komentowania! Ach! No tak! I rozdział dedykuję Lucy Heartfilii, jak to z reguły bywa :D.
Radujcie się, Słoneczka Moje! :*








Natsu, zauważywszy delikatny ruch trawy kilkanaście metrów przed sobą, wystawił lewą nogę w tył, po czym odbił się od ziemi i uniósł na dwa metry, lądując nieopodal krzaków jeżyny, które jakimś cudem ostały się wśród zgliszczy, otaczających magów ze wszystkich stron. Wylądował miękko, krzycząc zawzięcie i podpalając dłonie, ale nim zaatakował, musiał zrobić unik przed niecnym zamiarem wroga, który miał go zwalić z nóg – olbrzymia bestia, sunąc ostro zakończonym ogonem po podłożu, wzburzyła tumany kurzu i usiłowała przewrócić Dragneela, który, wyczuwając zamiary atakującego, odskoczył nieco od niego. Zdążył jeszcze zauważyć łuskowaną, turkusową skórę gada, poprzetykaną żółtymi prążkami, nim chwilę później był zmuszony zadrzeć wysoko głowę. To, co ujrzał, sprawiło, że zimny pot wystąpił mu na czoło, a po plecach przebiegł dreszcz – wąż uniósł swoje wielkie cielsko dziesięć metrów nad ziemię i patrzył z góry czerwonymi ślepiami na, wyglądających dla niego jak mrówki, magów, których zdjęła trwoga. Gad otworzył swoją paszczę, ukazując poczerniałe podniebienie, przecięty na pół różowy język i długie, ostro zakończone zęby, z których spływała żółta gęsta ciecz, przypominając postacią olej, po czym nastroszył, wyglądające jak dwa wielkie granatowe teeseny, rogi i poruszył nimi, wygrywając ostrzegawczą melodię, a jej przesłanie było oczywiste „ustąp człowieku, jeżeli ci życie miłe”. Jednakże Natsu, który jako pierwszy otrząsnął się z szoku, wyszczerzył się i wykrzyczał w stronę przeciwnika:
— Witaj, moja kolacjo! Muszę cię odpowiednio przysmażyć, dlatego… – dodał, po czym całe jego ciało zapłonęło. Na ten widok, Jormungand wydał z siebie niski odgłos i pochylił łeb w stronę gotowego do walki Smoczego Zabójcy, który rozpędził się i z bojowym odgłosem uderzył płonącą pięścią w sam środek ciała przeciwnika. Ten, po otrzymanym ciosie, zachwiał się, odchylił łeb za siebie i niezauważalnie cofnął, zamknął paszczę, po czym nadął policzki, rozwarł szczęki i wypuścił z gardzieli żółtą, śmierdzącą wydzielinę, która pędziła w stronę stojącego na linii strzału Salamandra.
— Natsu! Uważaj! – krzyknęła Erza, odskakując od stwora i gestem nakazując pozostałym magom zrobić to samo. Przecież nie wiedzieli, jaka będzie siła rozrzutu, kiedy atak dosięgnie ziemi.
Dragneel, zamiast uciec, zapłonął bardziej, warknął ostrzegawczo i naparł na kulę kwasu, która, po spotkaniu z jego otoczonym płomieniami ciałem, rozstąpiła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i wyparowała. Chłopak uśmiechnął się szeroko, prezentując białe zęby, a jego oczy, patrzące na przeciwnika z wyzwaniem, pociemniały.
— Cienki Bolek dla mnie jesteś, cieciu – wykrzyknął, odbił się od leżącego nieopodal konaru i znalazł na wysokości wciąż otwartej, gadziej paszczy. – Pazur Ognistego Smoka! – zakrzyknął, uderzając przeciwnika między spłaszczone dziurki nosowe. Efektem tego było zamknięcie szczęk gada, który ponownie cofnął się, żałośnie zawodząc. – Haha! Widzisz? – Natsu, który opadł już na ziemię, podparł się pod boki i śmiał w najlepsze, a gdyby nie jego wyczulone zmysły, mogło się to skończyć tragicznie – z atakiem naparł drugi potwór, przyczajony za Jormungandem Fafnir, łudząco podobny do smoka. Jego wielkie cielsko naszpikowane było ostrymi kolcami, od samego łba po długi ogon, zakończony niczym grot strzały. Podbrzusze gada miało czerwony, niczym świeża krew, kolor, a grzbiet – czarny jak nocne niebo, poprzetykany burgundowymi łatami, co upodabniało go do salamandry plamistej. Od łusek, opatulających ściśle miękką skórę, odbijały się promienie słoneczne, nadając gadowi majestatyczny wygląd, a złote refleksy tworzyły neonowy poblask. Jego granatowe oczy patrzyły na magów z nienawiścią, a nozdrza drgały od szybko wciąganego i wypuszczanego z płuc powietrza. Wróżki mogły go zobaczyć, bo unosił się kilka metrów nad nimi i machając silnie skrzydłami, ustawił pysk przodem w dół, pikując wprost na zaskoczonych takim obrotem spraw magów. Zapowiadała się ciężka i trudna walka, ale nikt przecież nie mówił, że będzie łatwo.






Już dłuższy czas siedzieli w jednym z mongolskich barów, popijając małymi łykami sok porzeczkowy z wysokich szklanek, postawionych przed nimi przez barmana na blacie stołu, o który podpierali łokcie. Jako że nie bardzo było co robić, a i pogoda się mieszała, obserwowali ludzi migających im w szybach zakurzonego okna o drewnianych ramach. Co rusz jeden lub drugi wzdychał ciężko, gniotąc prawy bądź lewy policzek na pięści, względnie łokciu, nie mając dobrego tematu do rozmowy. Dzień dłużył się niemiłosiernie, a wskazówki pamiętającego lepsze czasy zegara, który wisiał nad drzwiami baru, wydawały się stać w miejscu. Pogoda dopisywała aurze blondyna, który znudzonym wzrokiem patrzył przed siebie, niewiele widząc, pomimo swoich wyczulonych zmysłów. Postronnemu obserwatorowi musiał wygląd na kogoś zawieszonego między niebem a ziemią, albo na zwykłego odludka i nie byłoby to dalekie od prawdy. Jednakże jego sąsiad, brązowy kot, wzbudzający niemałą sensację w barze, jako jedyny znał przyczynę przygnębienia przyjaciela.
— Sting-kun? – zagadnął w końcu, bo przedłużająca się cisza niezmiernie mu ciążyła.
— Hmm? – Exceed odetchnął z ulgą, bo jakimś cudem udało mu się zwrócić na siebie uwagę znudzonego Smoczego Zabójcy.
— Co ci jest? – zapytał i zmrużył lekko powieki, czekając na odpowiedź.
— A nic – powiedział zapytany, wzruszając ramionami i przenosząc głowę z lewego łokcia na prawy.
Lector zrobił pyszczek w ciup i skrzyżował łapki przed sobą, by po chwili westchnąć i kontynuować.
— Przecież widzę, tak, tak – mówiąc, kiwał łebkiem i przymykał powieki, jak wielki myśliciel, do którego – bądźmy szczerzy – było mu daleko.
Blondyn westchnął i uniósł głowę, której czoło spoczywało w tej chwili na przegubie prawej ręki, leżącej na blacie stołu. Łypnął jednym okiem na swojego towarzysza i ponownie ciężko westchnął, przymykając nieco powieki.
— Mam złe przeczucia – powiedział w końcu po dłuższej chwili, która Exceedowi wydawała się być wiecznością. – Chyba nadchodzi zmiana pogody – dodał cicho, prostując się i przecierając twarz dłońmi, po czym zmierzwił włosy, by po tych zabiegach dosłownie rozwalić się na ławce, którą zajmował. Lustrował zmęczonym wzrokiem otoczenie, co jakiś czas ziewając szeroko. Nawet nie kwapił się, by zakryć usta dłonią, wszak większość klientów tego nie robiła, a usypiająca pogoda zachęcała do takowego zachowania.
Kot uważnie przyjrzał się przyjacielowi, próbując odgadnąć, czy mówił prawdę, ale później zdał sobie sprawę, że Sting nigdy, przenigdy go nie okłamał. Może nie mówił wszystkiego, ale blaga nigdy nie była jego udziałem. Poza tym Eucliffe naprawdę czuł coś w kościach. Był pewien, że nadchodzi jakaś tragedia, ale nie potrafił dokładnie określić jej źródła, ani momentu, w którym będzie miała miejsce. Jego złe samopoczucie potęgował fakt, że przez ostatnie trzy dni, bukiety, które zostawiał na schodach z myślą o Lucy, zabierała jakaś starsza pani w mocno przyciasnych, biało-niebieskich ciuszkach. No wyglądała tragicznie! Czy ona nie miała lustra w domu? Blondyn aż się wzdrygnął, gdy przed oczami pojawił mu się obraz wspomnianej kobieciny. Był tym faktem niepocieszony, ale z drugiej strony wchodziła ona do domu, w którym mieszkała Lucy, a mimo to nie mógł mieć pewności, że nie wyrzuciła kwiatów do kosza, wraz z czułymi liścikami, które ukrył wśród ich płatków. Westchnął po raz tysięczny tego dnia i oparł czoło na ręce, uważając rozmowę, która w zasadzie nie miała miejsca, za zakończoną. Wyjątkowo nie był w nastroju do czczych pogawędek.
Lector przypatrywał się blondynowi uważnie, siedząc na blacie drewnianego stołu i popijając sok przez słomkę. Łapki skrzyżował przed sobą i kręcił łebkiem, co chwilę cmokając z niezadowoleniem. Nie poznawał zwyczajowo żywiołowego przyjaciela. Jego obecny stan był co najmniej dziwny, ale postanowił nie drążyć tematu, bo przy Stingu nauczył się cierpliwości, którą Smoczy Zabójca nad wyraz mocno cenił u kota. Dlatego też siedzieli w ciszy, rujnowanej jedynie przez co rusz otwierane i zamykane drzwi baru, kroki klientów przybywających i wybywających, czy nawoływania personelu, który do dzisiaj nie nauczył się używać kartek do notowania zamówień. Wszystko było przekazywane słowem krzyczanym, ale widać taka była polityka tego miejsca, a jej nikt z obecnych we wspomnianym przybytku, się nie sprzeciwiał. Lector i Sting również dali sobie spokój, milczeniem kontemplując upływający leniwie czas, chociaż wyczulone uszy Eucliffe’a mocno cierpiały. Ale i temu udało się zaradzić – blondyn położył czoło na blacie stołu i objął ramionami głowę, szczelnie zakrywając małżowiny uszne. Zadowolony z efektu, który otrzymał, uśmiechnął się krzywo i zapadł w półsen, w bardzo przyjemny półsen należy nadmienić. Uśmiechnął się do roześmianej dziewczyny, która pojawiła się w jego umyśle, a błogi wyraz twarzy ujmował mu lat i przydawał jeszcze więcej uroku.






Była dzisiaj wyjątkowo podenerwowana. Chodziła w kółko po swojej celi, to zaciskając, to znów prostując palce dłoni. Zastanawiała się, ile czasu już tutaj tkwi, bo przecież jej obliczenia mogły się mylić. W końcu światła słonecznego nie widziała całe wieki! Nie miała pojęcia jak zmienił się świat, a to od zawsze ją fascynowało. Izolowanie jej od innych ludzi było dobrą strategią, jeśli chciał ją całkowicie od siebie uzależnić, jednakże ona nie była potulną owieczką. Co to, to nie! Źle koleś trafił i miała zamiar mu to udowodnić, ale najpierw musiała się pozbyć tego niepokoju z serca i wydostać z więzienia. Ludzie, których słyszała zza grubej ściany, byli tylko jego pionkami, z którymi mógł obchodzić się w dowolny sposób. Nienawidziła go za to, ale nie miała możliwości, by pomóc nieszczęśnikom, którzy weszli z nim w konszachty. Każdy śmiertelnik, który zawarł z nim jakikolwiek układ i nie wywiązał się ze swojej części umowy, niechybnie stawał się pokarmem dla ryb. Nikt nie umiał mu się sprzeciwić, poza nią oczywiście, ale dopóki, do cholery, tkwiła w tej norze, miała związane ręce! Wiedziała, że jeśli nie wydostanie się z klatki, nie zaradzi obecnemu stanowi rzeczy, a ten przedstawiał się wręcz tragicznie. Zdawała sobie również sprawę z tego, że bez wiedzy o świecie istniejącym poza murami, poniesie sromotną klęskę, dlatego żądała książek wszelkiej maści, by nabyć potrzebnych informacji. Edukacji nigdy jej nie zabronił. Ba! Sam ją zmuszał, by się uczyła, co prawda największy nacisk kładł na magię, ale gdy zostawiał ją samą w bibliotece, oczywiście zamykając drzwi na klucz, robiła, co chciała i do woli korzystała z niesamowicie bogatych zbiorów. Teraz nadszedł czas, by wykorzystać zdobytą wiedzę, dlatego podeszła do ściany i przyłożyła do niej prawą dłoń w miejscu, w którym zwyczajowo pojawiały się drzwi. Poczuła zimno kamienia, które sprawiło, że dreszcz przebiegł jej po kręgosłupie, a ciało zadrżało. Przymknęła powieki, przyłożyła czoło do ściany i maksymalnie się skupiła, by móc aktywować jak największe pokłady mocy magicznej. Uruchomiła jeden z posiadanych zbiorników magicznych, jednoczenie otwierając szeroko oczy. Pot wystąpił jej na ciało, krew szybciej krążyła w żyłach, złote pasma unosiły się i opadały, niby miotane wichrem, strzępy znoszonej sukni trzepotały jak flagi na wietrze, a magia przepływała przez jej ciało, które zaczęło reagować na podjęte wysiłki. Wyraźnie czuła, że zaczyna rozmazywać się w ciężkim od energii powietrzu, jakby miała się teleportować, ale pomimo najwyższego skupienia i zużycia ogromnej ilości mocy magicznej, wytworzyła tylko słabe – przynajmniej z jej punktu widzenia – pole elektromagnetyczne, a i to wyczerpało ją do cna. Zagryzając wargi, opadła na kolana z głuchym łoskotem i podparła się na drżących ramionach, ciężko dysząc, a krople potu, spływające po jej skórze, wsiąkały w sukienkę, którą miała na sobie, albo skapywały na zimną podłogę. Dziewczyna na czworaka, z ogromnym wysiłkiem, podeszła do łóżka i z trudem się na nie wczołgała, chwytając łapczywie oddech, a gdy miotające się w jej klatce piersiowej serce, nieco się uspokoiło, uśmiechnęła się z satysfakcją, ledwie unosząc kąciki ust, po czym zwinęła w kłębek na lewym boku i zapadła w miękki materac. Ktoś powie, że skoro zamiar się nie udał, nie osiągnęła niczego. Nic bardziej mylnego. Dzięki tej próbie wiedziała, że bariera antymagiczna, nałożona na jej więzienie, nie jest tak silna, by powstrzymać ją przed ucieczką. Mogła stanowić problem dla zwykłych magów, ale nie dla niej, osoby innej od wszystkich, będącej potworem w ludzkiej skórze. Doskonale o tym wiedziała, ale zamiast rzucać się na głęboką wodę i uciec kilka lat temu, wolała nabyć więcej doświadczenia, sprawdzić swoją teorię i dopiero spróbować szczęścia. Skoro używając energii z jednego, wypełnionego po brzegi, zbiornika, udało jej się wytworzyć cząstkowy efekt teleportacyjny, to po użyciu magii z kolejnego pojemnika, przeniesienie się stanie się faktem. Jak tylko to się uda, będzie wolna! A co później? Pomyśli o tym dopiero, kiedy znajdzie się poza murami swego więzienia. Z tym zamiarem, przymknęła drżące z wysiłku powieki, otarła pot z czoła, a po chwili spała, głęboko oddychając.






Pojawił się znikąd, jak zawsze, podszedł na palcach do śpiącej dziewczyny i okrył ją kocem z czułością pisaną rodzicom.
— Dzisiaj mnie nie wyczułaś – szepnął wprost do jej ucha, nieznacznie dotykając ustami jego małżowiny – ale to lepiej dla ciebie, moja droga. – Pogładził jej policzek wierzchem prawej dłoni, a później musnął go wargami, zaciągając się głęboko zapachem jej alabastrowej skóry. Wyczuwszy dotyk, poruszyła się niespokojnie, dlatego intruz zastygł bez ruchu, przyglądając się zmrużonym powiekom dziewczyny, a gdy jej lico wróciło do normalności, uśmiechnął się szeroko. – Dobranoc, moja droga – szepnął jej do ucha, po czym wyprostował się i zniknął za drzwiami, które pojawiły się tylko na chwilę, a później zmieniły w zimny kamień. Ruszył nieśpiesznie ciemnym korytarzem, a jego kroki odbijały się echem od kamiennej posadzki i takowych ścian.






Gdy się obudziła, pierwszą rzeczą, którą zrobiła, było wciągnięcie w nozdrza powietrza. Wyczuwszy jego zapach, gwałtownie uniosła się do siadu, szeroko otworzyła powieki i spojrzała w stronę ściany, za którą zawsze znikał on i reszta jej „gości”. Nie zobaczywszy go, przymknęła oczy i odetchnęła z ulgą, przykładając prawą dłoń do mostka. Była nieco spokojniejsza, ale nie mogła sobie darować, że usnęła i nie pozbyła się go ze swojej celi. Tylko będąc opryskliwą względem niego, mogła pokazać swoje niezadowolenie, a że takich sytuacji było mało, chciała wykorzystać każdą. Jednak z drugiej strony, pragnęła nigdy więcej nie oglądać jego zakazanej gęby, która odnawiała w jej sercu i umyśle tragiczne wspomnienia z przeszłości. Rana, ledwo zagojona, jątrzyła się za każdym razem, gdy pojawiał przed nią z tym krzywym uśmiechem i zimnym spojrzeniem. Nienawidziła go jak nigdy nikogo wcześniej! Wiedziona pragnieniem zemsty, pragnęła coś zrobić, dlatego uniosła się na drżących ramionach, by po chwili z powrotem opaść na poduszki, wypuszczając ze świstem powietrze z płuc. Próba teleportacji wyczerpała ją do cna i wiedziała, że miną tygodnie, nim utracona magia powróci i wypełni zbiornik po brzegi. Ale ona, do cholery jasnej, nie miała czasu! Musiała stąd uciec jak najszybciej. Po prostu musiała! Sądny dzień zbliżał się nieubłaganie, wzbudzając w niej ogromny strach, jaki ostatnio czuła siedemnaście lat temu, a ten, którego nienawidziła bardziej niż swojego obecnego porywacza, szukał jej, chciał ją z powrotem w swoje łapska. I dostanie ją, a w zasadzie ona go znajdzie i zabije, jak było jej przeznaczone nim się urodziła. Z mocnym postanowieniem dokonania tego, co miało być jej udziałem, otrząsnęła się z niewesołych wspomnień, zaciskając usta w wąską linię, zrzuciła z siebie koc, którym okrył ją mężczyzna o zimnym spojrzeniu, i opuściła stopy na dywan, by po chwili zniknąć za drzwiami łaźni.





Siedział w swoim gabinecie, usiłując pracować, ale próby te spełzły na niczym. Czytał po raz trzydziesty szósty to samo zdanie i nic z niego nie wyniósł. Jego umysł, zamiast zająć się sprawami najwyższej wagi dla Ramve, błądził gdzieś na krańcach miasteczka, tam, gdzie była Lucy i reszta magów, którzy mieli zaradzić problemowi jego i mieszkańców. Zniechęcony, wzdychając ciężko, rzucił na biurko plik kartek, znajdujący się w jego prawej dłoni, po czym pomasował kciukiem i palcem wskazującym zmęczone powieki. Odchylił głowę na oparcie i trwał dłuższą chwilę w bezruchu, po czym zerwał się z fotela i otwierając z impetem drzwi gabinetu, znalazł się w salonie, a tam zatrzymał się przed oknem, które wychodziło na nieco oddalony od Ratusza las. W miejscu, w którym widywano potwory, unosił się gęsty obłok kurzu, utrudniając widoczność. By coś zobaczyć, Shiro chwycił leżącą nad kominkiem lornetkę, ustawił ostrość obrazu i przytknął sprzęt myśliwski do oczu. Nawet przy użyciu specjalistycznych środków, widział jedynie gęstniejący z każdą chwilą dym, szybkie ruchy rozmazanych sylwetek i zniszczenia, jakich dokonały potwory. Zadrżał, myśląc o losie młodzieży, która miała być oswobodzicielami jego miasta. Odjął lornetkę od twarzy, trzymając ją w prawej dłoni, po czym opuścił bezwładnie ramiona i zwiesił głowę, ciężko wzdychając. Ciało oblał mu zimny pot, a strach zawładnął jego niemłodym już sercem.
— Nie powinienem pozwolić jej iść – szepnął do siebie, a później spojrzał w zasnute ciemnymi chmurami niebo i dodał: – Prawda, Jude? – zdawał się pytać przyjaciela, który nie mógł mu już odpowiedzieć.
Burmistrz ponownie westchnął, przymykając powieki, przez co wyglądał starzej, niż wskazywała metryka. Zmęczony życiem i jego trudami, człowiek, dźwigający na barkach ciężar odpowiedzialności za życie i bezpieczeństwo setek ludzi, którzy codziennie na niego patrzą, oceniają, sprawdzają, nierzadko na pewno krytykują. Nikt nie mówił, że władanie miastem jest łatwe, ale nawet jemu, człowiekowi o wielkiej charyzmie i sile woli, z dnia na dzień coraz ciężej było podołać temu zadaniu. Dzisiaj w wyobraźni wyjątkowo natarczywie ukazywała mu się willa, oddalona od Ramve o kilkadziesiąt kilometrów, należąca niegdyś do rodu Heartfilia. Teraz była w jego rękach, a on coraz częściej łapał się na myśli, by zrezygnować z zajmowanego stanowiska i osiąść na starość – która przecież jest bliżej niż dalej – właśnie tam. Z piękną żoną u boku, doczekać się potomstwa, bo o zobaczeniu wnuków – jak na realistę przystało – nawet nie marzył, siadywać w altanie otoczonej ogrodem różanym, patrzeć na płynące leniwie po niebie obłoki, czuć na twarzy ciepło promieni słonecznych i rozkoszować się szumem wody tryskającej w fontannie. Ach! Jakże to pięknie wyglądało w jego głowie! Uniósł zmęczone powieki i uśmiechnął się delikatnie, a w kącikach jego oczu ukazały się drobne zmarszczki, dodające jego przyjaznej twarzy, jeszcze łagodniejszego wyrazu. Odetchnął głęboko, po czym wypuścił powietrze ustami i spojrzał w zamyśleniu w szybę. Strach, który chwilę wcześniej nie pozwalałam mu pracować, zniknął, zastąpiony przez pewność, która kazała mu wierzyć, że te dzieciaki wrócą całe i zdrowe, a Lucy namyśli się i da mu odpowiedź. Niezależnie od tego, jaka będzie, uszanuje ją i chociaż początkowo planował zatrzymać przy sobie dziewczynę siłą, teraz zmienił zdanie, bo wiedział, że nie tędy droga.
— Poczekam, Lucy – szepnął do siebie, uśmiechając się i dziarskim krokiem ruszył w stronę gabinetu, odkładając wcześniej lornetkę na miejsce. Z uczuciem kojącego spokoju, zabrał się do pracy i sprawnie, a tym samym sprawiedliwie, rozpatrywał wszelkie roszczenia mieszkańców Ramve. Gdy skończył, za oknem zmierzchało, a jarzące się szkarłatem słońce, chowało się za koronami drzew, oświetlając swoim blaskiem zrujnowany przez stwory las.
Kuroh dziarsko podniósł się z fotela i postanowił udać na spoczynek, uprzedzając wcześniej pana Gombo, by koniecznie go obudził, gdy magowie wrócą. Dzięki pozytywnym myślom, zasnął w chwili, gdy przyłożył głowę do poduszki, a jego usta wykrzywiły się w zadowolonym uśmiechu.







Gdy następnego dnia rano po skończonej batalii, magowie weszli do miasta, byli witani przez tłum jak bohaterscy wyzwoliciele, którymi w gwoli ścisłości zostali po pokonaniu olbrzymich stworów. Stoczona bitwa nie należała do łatwych, o czym świadczyły liczne rany zdobiące ciała członków drużyny oraz strzępy ubrań, które na sobie mieli. Gray czuł się wśród mocno roznegliżowanych przyjaciół wyjątkowo dobrze, bo – co było niespotykane – nikt nie skomentował tego, że chadza w samych bokserkach po centrum miasta, dlatego raźno szedł przed siebie, wzbudzając zachwyt wśród młodszych, jak i starszych kobiet. Ale szczerze trzeba przyznać, że kilku panów też przyglądało mu się z niezdrowym zainteresowaniem, opatrzonym zbereźnymi uśmieszkami, które w momencie zmazała Juvia, posyłają im mordercze spojrzenia, owocujące natychmiastowym paraliżem ciała i potem, spływającym po skórze. Swoją drogą, skąd miała na to siłę i chęci? Ach, no tak! To w końcu jej Gray-sama, nietykalny dla innych ludzi. Wendy, wyczerpana do cna, tuliła się do pleców Natsu, który wziął ją na barana. Oddychała równo, śpiąc w najlepsze, zmęczona walką i leczeniem ran odniesionych przez magów w starciu z wyjątkowo paskudnym, stężonym płynem, będącym mieszaniną kilku mocno żrących kwasów. Wrażliwe nozdrza Smoczych Zabójców z pewnością mocno by ucierpiały, gdyby opary dostały się do ich nosów, ale receptę na to znalazła Lucy, która zmoczyła wodą otrzymane od Virgo skrawki płótna i kazała każdemu przywiązać je na wysokości nosa, niczym maski przeciwgazowe. Jak zawsze w ekstremalnych sytuacjach potrafiła łączyć wątki i dbać o bezpieczeństwo brawurowych współtowarzyszy. Wszyscy, nie wyłączając mocarnej Erzy, byli wycieńczeni i wyjątkowo milczący, a uśmiechy, które posyłali w stronę wiwatującej gawiedzi, były wymuszone. Czasem skinęli głowami, albo unieśli dłonie, poznaczone szramami i brudem bitewnym. Mimo że odnieśli miażdżące zwycięstwo, sami zostali w pewien sposób stłamszeni, dlatego wypompowani do cna, leniwie stawiając stopę za stopą, szli w stronę Ratusza. Marzyli jedynie o kąpieli i łóżku, by móc się wyspać. Zrezygnowali z noclegu w namiotach na pobojowisku powstałym po wykonaniu zlecenia i bez odpoczynku ruszyli w drogę powrotną. Nie sądzili, że oni, jedni z najsilniejszych w Fairy Tail, będą męczyć się tak długo z zaledwie dwoma potworami. Problematyczne było to, że kwas, wydzielany przez olbrzymiego węża, niszczył wszelaką broń, którą chciała posłużyć się Erza oraz magię tworzenia Graya, zwyczajnie wżerając się w metal i lód. Jedynie ogień Natsu, Duchy Lucy i Magia Wiatru Wendy były przydatne w starciu z wielkim gadem, dlatego też ta trójka zajęła się Jormungandem, a Fafnira – choć nie wiedzieli z czym wyskoczy – wzięli na siebie Scarlet i Fullbuster. Podczas starcia z wężem nieoceniona okazała się pomoc Virgo, która – na polecenie Lucy – podkopała się pod cielskiem olbrzyma, tworząc ogromny, ponad dwudziestometrowej głębokości dół, do którego zwierzę wpadło i nie umiało się wydostać. Desperacko tarło podbrzuszem o ściany więzienia, próbując wypełznąć z dołu, ale za każdy razem ześlizgiwało się z powrotem do jego wnętrza. Chcąc dosięgnąć atakujących raz po raz magów, pluło wydzieliną, trafiając tylko w niewielkim stopniu celu, a reszta spływała do dołu, zajmowanego przez Jormunganda, otaczając go ze wszystkich stron i wżerając się w jego grubą powłokę skórną. Im więcej ciosów otrzymywał, tym częściej pluł kwasem, który tylko zwiększał jego ból, wypełniając dół coraz bardziej. Przeciągłe jęki jego cierpienia sprawiały, że magom dzwoniło w uszach i pewnie straciliby słuch, gdyby nie szybka reakcja Natsu i Lokiego, którzy nie mogli patrzeć na katusze przeciwnika i pozbawili go życia, stosując specjalny atak łączący ogień i błyskawice otrzymane od Laxusa oraz Światło Regulusa. Gdy zwierzę padło, trójka magów odetchnęła z ulgą i postanowiła przyłączyć się do pozostałych walczących. Nie ma co ukrywać – Fafnir, przez to, że potrafił latać, był trudniejszym przeciwnikiem. Nawet gdy Erza użyła Zbroi Niebiańskiego Koła i mogła unosić się w powietrzu, jej ataki były zbyt wolne, bo zwierzę przemieszczało się z niewyobrażalną wręcz prędkością. Lucy, jako niezły taktyk, wyjęła zza pasa Fleuve d’étoiles, które zabłysło błękitem i żółcią, zamachnęła się nim w tył jak wędkarz zarzucający wędkę, po czym poruszyła nadgarstkiem w przód, a Rzeka Gwiazd popłynęła przed siebie, unosząc się wysoko, i owinęła swój koniec wokół tylnej prawej łapy olbrzyma.
— Natsu! – dziewczyna usiłowała przekrzyczeć hałas i pęd powietrza, tworzony przez szybko poruszające się, silne skrzydła przeciwnika, zwracając twarz w stronę przyjaciela. Ten spojrzał na nią uważnie, marszcząc czoło. – Wspinaj się! – ryknęła, a wtedy zrozumiał dlaczego tak bardzo ryzykowała. Nie trzeba mu było dwa razy powtarzać. Uśmiechnął się i ruszył z kopyta, po czym chwycił niemal płynny bat i nim Lucy uniosła się pięć metrów nad ziemią – w końcu przeciwnik wciąż był w ruchu – zdążył uchwycić się kończyny, odwinąć koniec bicza i dostrzec, że Heartfilia bezpiecznie ląduje w ramionach Graya.
Nie tracąc ani chwili, w ekspresowym tempie – a przynajmniej takim, na jakie pozwalał mu pęd powietrza wyciskający łzy z oczu – wspiął się na grzbiet zwierzęcia, aż zatrzymał się na jego pysku.
— I co, zasrańcu? Myślałeś, że cię nie dostanę? – zakrzyknął, skupiając na sobie spojrzenie granatowych oczu. Fafnir rozwarł szczęki i przyśpieszył swój lot, co początkowo zaskoczyło Natsu, ale Dragneel głowę miał nie od parady, dlatego wykorzystał pysk zwierzęcia jak trampolinę – odbił się od niego, jednocześnie uruchamiając Tryb Ognistego Zabójcy Smoków Błyskawicy, a spadając, zakrzyknął: – Szkarłatny Lotus: Eksplodujące Ostrze Piorunów. – Po tym ciosie, wycelowanym w kark przeciwnika, zwierzę z głuchym łoskotem padło na ziemię w miejscu, które dosłownie chwilę wcześniej z krzykiem przerażenia opuścili Lucy, Erza, Gray, Wendy oraz Carla i Happy. Kurz, unoszący się znad miejsca lądowania Fafnira, gryzł wszystkich w oczy, dostawał się do płuc, wymuszając na magach odruch kaszlu i wypływanie spod powiek łez. Natsu, spadający niczym meteoryt, gruchnąłby o ziemię i w najlepszym wypadku połamał wszystkie kości, gdyby nie rozeznanie w sytuacji Magini Gwiezdnych Duchów, która przywołała Aries, a ta utworzyła na ziemi poduszeczkę z wełny, na której wylądował Smoczy Zabójca. Myśląc, że to już koniec walki, Wróżki pozwoliły sobie na chwilę oddechu, ale ich nadzieje rozwiał ryk, po którym nastąpił atak przypuszczony na Aries. Gdy Baran oberwała skumulowaną, czarną jak smoła magią, rozpłynęła się w powietrzu, pozostawiając po sobie złoty pył.
— Przepraszam, Lucy – zdążyła jeszcze szepnąć, nim całkiem zniknęła.
Przerażona takim obrotem spraw blondynka, wyciągnęła dłoń po klucze, ale nim zdążyła ich sięgnąć, znikąd pojawił się przeciwnik, który stanął nad nią – wszak znajdowała się najbliżej miejsca jego lądowania. Zastygła w bezruchu, patrząc z przerażeniem w granatowe ślepia, obserwując szybko poruszające się nozdrza i ostro zakończone zębiska, które ukazał w czymś na kształt uśmiechu. Pozostali magowie ruszyli jej na pomoc, ale gad zaryczał dziko, strosząc się i zamiatając ogonem wokół siebie. Dosięgnął wszystkich, którzy byli w ruchu, podcinając im nogi i wyrzucając ich w górę.
— Ludzie! – zawołała Lucy, słysząc ich przerażone, zaskoczone krzyki i patrząc w ślad za oddalającymi się sylwetkami przyjaciół. Już miała się podnieść z ziemi, gdy Fafnir zwrócił ku niej swój wielki łeb i postąpił krok w jej stronę, sprawiając, że podłoże zadudniło. Dziewczyna podwinęła nogi pod siebie i przesunęła pośladkami po ziemi, by być choć odrobinę dalej od przerażającego przeciwnika. Jej serce waliło jak oszalałe. Tak bardzo się bała! Zrobiła nieznaczny ruch ręką, chcąc dosięgnąć przytroczonych do pasa kluczy, ale wtedy przednia prawa łapa gada wylądowała dwa centymetry od jej nogi, a pęd powietrza rozwiał blond włosy i sprawił, że gęsia skórka pojawiła się na jej ciele. Krzyknęła, podskakując w miejscu i zamarła, patrząc w granatowe ślepia przeciwnika, skupione na jej osobie. Wiedziała, że smok nie żartuje i chociaż bardzo martwiła się o przyjaciół, ani drgnęła, będąc pewną, że swoim zachowaniem narazi ich na większe niebezpieczeństwo. Gdy smok uniósł łapę i przesunął ją nad dziewczynę, ta, niewiele myśląc, przeturlała się kilka metrów na prawo, zatrzymując na powalonym podczas zmagań z Jormundgandem konarem.
— Ugh! – wydała z siebie zduszony odgłos, uderzając o korę z głuchym łoskotem i potarła bolące miejsce na plecach. Poczuła, że skórę ma mokrą, a gdy spojrzała na swoją dłoń, przeraziła się – dawno nie widziała u siebie takiego ubytku krwi. Ba! Chyba nigdy aż tak nie ucierpiała podczas walki. Jednak od własnych obrażeń skutecznie odciągnęło ją zainteresowanie gada jej osobą. Wściekły, dysząc ciężko, zmierzał w jej stronę, a ona, pomimo najszczerszych chęci, nie była w stanie się ruszyć.
Natsu, otrząsnąwszy się po spotkaniu trzeciego stopnia z olbrzymim głazem, wstał na równe nogi, słysząc rozdzierający krzyk Lucy. Przerażenie o los przyjaciółki zawładnęło jego sercem, ciało oblało się zimnym potem, ale stopy jakby wrosły w ziemię.
— Lucy! – usłyszał za sobą krzyk Erzy, a w chwilę później przed twarzą mignęły mu jej szkarłatne włosy. Na licu dziewczyny widniał autentyczny strach.
— Rusz dupę, zasrańcu! – warknął do niego Gray, który, z rozciętym czołem, ozdobionym krzepnącą krwią, przemknął obok niego kilka sekund po Scarlet.
Dragneel dopiero teraz poczuł, że wraca mu czucie w nogach, dlatego – nie chcąc zostać w tyle – ruszył za nimi, ramię w ramię z Juvią i Wendy, które dogoniły pozostałą dwójkę. Gdy się im przyjrzał, zauważył, że odniosły spore obrażenia po zmiatającym ataku gada. Wodna Kobieta lekko utykała, a Wendy miała rozciętą prawą brew i zdartą skórę na plecach. Wyglądało to naprawdę kiepsko. Kto wie, gdzie wylądowały?
Gdy cała piątka dotarła do miejsca, z którego zostali wyrzuceni, ich oczom ukazał się tragiczny widok: Happy, chcąc coś zrobić, drobnymi piąstkami bił Fafnira w prawy bok, krzycząc raz po raz: „Puść Lucy, draniu!” – a w jego oczach błyszczały łzy, spływające po pyszczku i wsiąkające w spierzchniętą ziemię. Carla natomiast, chcąc odwrócić uwagę zwierzęcia, fruwała to w jedną to w drugą stronę, wprost przed jego ciemnymi ślepiami, na co smok reagował, przechylając wielki łeb raz w jedną, raz w drugą stronę. Lucy, dociśnięta do podłoża wielką trójpalczastą łapą, zakończoną ostrymi pazurami, ledwo łapała oddech. Spinała ciało, chcąc wypchnął się rękami spod twardej, zimnej i wilgotnej skóry, ale nie przesunęła się nawet o centymetr. Jedyne, co udało jej się osiągnąć, to utrata oddechu i resztek sił. Fafnir, jakby znudzony zabiegami niebieskiego Exceeda, zamachnął się wolną łapą i trafił kocura jej wierzchem, pozbywając się go niczym natrętnego robaka. Zaatakowany, uderzył z ogromną siłą w drzewo, oddalone o dziesięć metrów od miejsca batalii, i wbił się w nie, tworzą wgłębienie. Zdążył tylko spojrzeć na Smoczego Zabójcę i szepnąć „Natsu”, nim zsunął się po twardej korze i opadł na piaszczyste podłoże. Tego było już za wiele dla magów. Oczy Natsu pociemniały, zapłonął ogniem na ciele, przy okazji uruchamiając raz jeszcze Tryb Ognistego Zabójcy Smoków Błyskawicy, po czym odbił się od ziemi w chwili, gdy gad zamachnął się prawą łapą, chcąc wbić pazury w szyję unieruchomionej Heartfilii. Za przykładem Dragneela poszli pozostali.
Lodowe Tworzenie: Kosa Śmierci! – zakrzyknął Gray, by po chwili dzierżyć w dłoniach olbrzymią kosę, stworzoną z lodu. Rozpędził się, odbił od podłoża i wbił ostrze swojej broni w kręgosłup zwierzęcia, pomiędzy jego skrzydłami. Bryzgnęła krew, brudząc atakującego i wymuszając dziki, skowyczący krzyk bólu ze strony zaatakowanego, który jednak nie puścił swej ofiary, dociskając ją mocniej do podłoża, aż z oczu Lucy popłynęły łzy, a jej gardło opuścił krzyk bólu, zdzierając doszczętnie jego śluzówkę.
Na to wszystko pojawiła się Erza, odziana w Zbroję Nakagami. Jej głowa, ozdobiona złoto-turkusowym diademem, przywodziła na myśl księżniczkę, jeśli dodać do tego wściekłość, wypisaną na twarzy, z łatwością można było ją pomylić z okrutną, żądną krwi królową. Jednakże jej złość była uzasadniona – jej przyjaciółka cierpiała, a ona, Tytania, zrobi wszystko, by uwolnić ją od tego nieprzyjemnego uczucia. Dzierżąc w dłoni złotą halabardę, której topór opatrzony był szkarłatną tasiemką, kolorem idealnie współgrającą z barwą jej włosów, biegła niczym łania, ledwo dotykając stopami podłoża. Złote elementy jej zbroi odbijały światło słoneczne, sprawiając wrażenie, jakby najjaśniejsza gwiazda mknęła tuż tuż nad ziemią, w stronę olbrzymiego gada, z bojowym okrzykiem na ustach. Białe szarfy fruwały wokół jej szybko poruszającej się sylwetki, niczym skrzydła, upodabniając ją do wróżki, albo pięknej łabędzicy o szkarłatnej szyi. Wendy, unosząca się kilka metrów nad podłożem, dzięki Carli, wykonała swój popisowy Kieł Niebiańskiego Smoka, który, dosięgnąwszy przeciwnika, zadał mu potężny cios, a pozostałością po nim była wąska, długa i głęboka rana po prawej stronie szyi, z której krew wypłynęła fontanną. Zwierzę zawyło i bezwiednie zacisnęło łapę na drobnym ciele blondynki, która straciła dech. Dziewczyna miała wrażenie, że wszystkie jej narządy wewnętrzne są miażdżone olbrzymim imadłem. Widząc starania przyjaciół, uśmiechnęła się przez łzy, zła na siebie, że nie może się uwolnić i im pomóc. To była jej ostatnia myśl, bo chwilę później, z powodu niedostatecznego dotlenienia, straciła przytomność. Dla niej walka się skończyła, ale przyjaciele wciąż toczyli zaciekłą batalię. Juvia użyła Wodnej Krajalnicy, dotkliwie raniąc podbrzusze gada, Erza zamachnęła się halabardą, trafiając jej toporem między łopatki zwierzęcia, powyżej miejsca, w którym spoczął atak Graya, a Natsu, używając Świecącego Płomienia Ognistego Smoka, dokończył dzieła, posyłając tym samym Fafnira na glebę. Wraz z ostatnim oddechem bestii, jej łapa ześlizgnęła się bezwładnie z ciała Heartfilii, a wtedy przyjaciele, jak jeden mąż, ruszyli w jej stronę, wołając imię dziewczyny. Jako pierwszy dotarł do niej Smoczy Zabójca.
— Lucy! – wykrzyknął, padając zaraz obok jej sylwetki na kolana, wzburzając przy okazji tumany kurzu. Chwycił bezwładne ciało przyjaciółki w ramiona i delikatnie, jakby była z porcelany, odgarnął prawą dłonią włosy z jej twarzy, ocierając zarumieniony policzek z kurzu. Patrzył na przymknięte powieki blondynki rozszerzonymi z przerażenia oczami, po czym pochylił się nieco, podsuwając ucho pod jej nos i w skupieniu marszcząc brwi. Słysząc delikatny świst powietrza, odetchnął z ulgą i spojrzał po pozostałych magach, wykrzywiając usta w delikatnym uśmiechu. Spostrzegł, że Happy, dzięki pomocy Carli, dołączył do nich i w najlepsze płakał nad losem przyjaciółki.
— Natsu… – wyszeptał, zanosząc się szlochem. – Co z Lucy? – zapytał, patrząc zapłakanymi oczami na Smoczego Zabójcę.
— Żyje – szepnął zapytany. Po jego słowach, wszyscy odetchnęli z ulgą, a zapłakana Wendy otarła twarz wierzchem dłoni i rozpoczęła leczenie blondynki. Każdej z Wróżek kamień spadł z serca, bo Magini Gwiezdnej Energii zostanie z nimi dłużej, a niczego bardziej nie pragnęli. Nawet zazwyczaj twarda Erza, pozwoliła sobie na łzy szczęścia i – ku niezadowoleniu Juvii, która aż poczerwieniała z oburzenia i zazdrości – objęła Graya, który znajdował się najbliżej niej, dociskając go do swojego pokaźnego biustu. Warto nadmienić, że Mag Lodu ledwo mógł oddychać, dlatego protestował jak umiał, ale, opadłszy z sił, dał za wygraną.
Gdy Lucy delikatnie uchyliła powieki, przywitał ją głośny krzyk radości, opuszczający usta każdego z obecnych wokół niej przyjaciół, doprowadzając ją do chwilowego otępienia. Ich głośne: Lucy!” postawiłoby na nogi zmarłego, a co dopiero młodą, zdrową osobę, dlatego, zamiast cieszyć się wraz z nimi, dziewczyna zaczęła strofować przyjaciół, którzy przyjęli jej narzekanie z ulgą. Dopiero, gdy emocje opadły, a strach o życie każdego z nich minął, poczuli tak dojmujące zmęczenie, że dosłownie padli na ziemię, łapiąc ciężko oddechy. Ich szybko bijące serca uspokajały się, wyrównując tym samym tętna, myśli krążyły wokół powrotu do Ratusza, pysznego jedzenia, które mieli w plecakach i tego, jakie dostaną po powrocie, jak również kąpieli, o której marzył każdy bez wyjątku. Co prawda wszyscy, poza Lucy, która zmagała się sama ze sobą, mogli sobie pozwolić na odpoczynek. Najbardziej na świecie bała się powrotu do Ratusza, w którym urzędował Burmistrz, człowiek składający jej wręcz niemoralną propozycję, będącą ucieleśnieniem największej życiowej obawy każdej młodej dziewczyny. Z blondynką było podobnie. Chociaż wiedziała, że przyjaciele chcą jak najszybciej wrócić do Magnolii, to ona, przez paniczny strach i niechęć stawienia czoła problemowi, utrudni im to niemiłosiernie. Leżąc na piasku z zamkniętymi powiekami, zagryzała nerwowo dolną wargę. Dopiero nawoływania przyjaciół, którzy zasiedli do jedzenia, sprawiły, że powróciła do żywych. Odpowiedziała wymuszonym uśmiechem na ich radośnie wyglądające twarze, chwyciła pomocną dłoń Erzy i podniosła się z podłoża, by zasiąść po turecku na kocu w kratę i uraczyć się smacznymi kanapkami, które bez wątpienia wyszły spod ręki pana Gombo. Mimo wesołej atmosfery, o którą postarali się prowadzący walkę jedzeniową Natsu i Gray pod tytułem „Kto więcej zje?”, ona wciąż i wciąż powracała niewesołymi myślami do głównego budynku miejskiego, który od niedawna przygnębiał ją swoim istnieniem. Erza, rozdzielająca walczących chłopaków – bo oczywiście w ruch poszły pięści – uważnie przyjrzała się przyjaciółce spod szkarłatnej grzywki, ale zamiast skomentować jej niecodzienną nierozmowność, z uśmiechem na ustach podała dziewczynie kubek z parującą herbatą. Lucy przyjęła go z wdzięcznością, uśmiechając się lekko, po czym jej myśli wróciły do poprzedniego stanu, wprowadzając ją w coś na kształt letargu.
— Ale się najadłem! – powiedział Natsu, klepiąc się po wydętym brzuchu, po czym położył się na piaszczystej ziemi, podłożył pod kark splecione palcami dłonie i przymknął powieki, uśmiechając się z zadowoleniem.
— Nie inaczej! – rzekł Gray, biorąc przykład ze Smoczego Zabójcy i kładąc się na resztkach trawy, która jakimś cudem ostała się wśród pożogi.
— Odpoczniemy chwilę – zaczęła Erza – a później wyruszymy w drogę powrotną do Ratusza – zakończyła, na co Lucy aż się wzdrygnęła, jednakże – nic nie mówiąc – zwinęła się w kłębek na prawym boku i przymknęła oczy, ale sen nie nadchodził. Dwie godziny później, zregenerowawszy nieco siły, wstali z ziemi i skierowali się w stronę miasta, które majaczyło w oddali, a słońce, wychodzące zza horyzontu, oświetlało swoim czerwonym blaskiem budzący się dzień. Nie sądzili, że zlecenie zajmie im tak dużo czasu. W Ramve noc trwała wyjątkowo krótko, co sprzyjało planom magów. Po ciemku, w obcym miejscu, łatwo zabłądzić, dlatego, gdy tylko zaczęło się rozwidniać, obrócili słowa w czyn, a ich przewodnikiem była Tytania, która z dumnie uniesioną głową, szła przed siebie, a zmęczenie ukrywała pod maską obojętności. Pozostali członkowie drużyny ruszyli za nią w ślimaczym tempie, walcząc z powracającą sennością.







Gdy magowie dotarli pod same schody, odprowadzeni przez gęsty tłum wiwatujących mieszkańców Ramve, co było dziwne, biorąc pod uwagę wczesną porę, Burmistrz już czekał na zwycięzców na samym ich szczycie. Jego człowiek, wysłany na przeszpiegi przez pana Gombo, będącego prawą ręką pana Shiro, poinformował go o pokonaniu potworów przez magów, na co mężczyzna zerwał się z łóżka jednym susem, oporządził i z podwójnym zniecierpliwieniem oczekiwał na ich przybycie, ubrany w elegancki, stalowoszary garnitur, granatową koszulę i czarne lakierki. Musiał osobiście sprawdzić, że wrócili cali i zdrowi. W końcu byli jeszcze dzieciakami, a on nie lubił ponoszenia ofiar. Gdy spostrzegł ich na horyzoncie, jego usta ozdobił uśmiech samozadowolenia, a serce rozpierała duma. Jednakże zobaczywszy przygaszoną, jakby skwaszoną Lucy, zazgrzytał zębami i zacisnął dłonie w pięści. Owszem, mógł to zrzucić na karb zmęczenia, ale wiedział, że trapi ją coś jeszcze, coś, o czym chciał z nią porozmawiać natychmiast. Jednakże wewnętrzny głos podpowiedział, by poczekać do kolejnego ranka, kiedy dziewczyna wypocznie. Widząc jej jasną skórę, która była w wielu miejscach poraniona, oraz podarte ubrania, jego wcześniejszą wściekłość zastąpiła trwoga. Patrząc na skatowanych magów, domyślił się, że mogło być gorzej. Znacznie gorzej. Dlatego też, zamiast się zamartwiać, przyjął z ulgą ich powrót i uśmiechnął się przyjaźnie, zapominając o swoich wcześniejszych planach i rozterkach.
Kiedy tylko dowiedział się, że Wróżki wracają do Ratusza, kazał swoim podwładnym przygotować iście królewską ucztę i spełnić ich każde, nawet najbardziej wyrafinowane, życzenie. Nie mógł pozwolić, by Bohaterowie Ramve – następnego dnia gazety całego miasta tak właśnie o nich pisały – cierpieli niewygody. Ich poświęcenie musiało być wynagrodzone tysiąckrotnie, nie tylko dlatego, że dokonali niemożliwego, ale również z jego czysto egoistycznych pobudek. Stanowisko, które dzierżył, zmuszało go do sprostania oczekiwaniom mieszkańców, jak i gości, a ci pierwsi zawsze potrafili odpowiednio ocenić jego działania. Na dobrym imieniu zależało mu bardziej niż na własnym życiu, dlatego postanowił stanąć na rzęsach i przygotował w rękawie kilka asów, które z pewnością ukontentują Ramvenian.
Gdy cała ósemka, licząc Exceedy, zaczęła wspinać się po schodach, tłum, wcześniej idący za nimi, teraz zebrany na placu przed Ratuszem, początkowo nieśmiało, a później z mocą, zaczął skandować: „Dziękujemy, Fairy Tail!” Magowie jak jeden mąż przystanęli i spojrzeli za siebie, nie mogąc uwierzyć w to, co widzą i słyszą. Oto dowiedzieli się, że rozwiązanie problemu było dla mieszkańców okazją do radości i prawie że świętem. Każda Wróżka z osobna uśmiechnęła się nieśmiało i skinęła głową w stronę krzyczących obserwatorów, a po chwili, wciąż słysząc głośne wiwaty, ramię w ramię pokonali ostatnie trzy stopnie i dotarli na podest, zatrzymując się naprzeciw Burmistrza, który nakazał im gestem stanąć po swojej prawicy i obrócić się do tłumu twarzami. Gdy magowie wykonali nieme polecenie, pan Shiro uniósł prawą dłoń, prosząc o ciszę. Gawiedź w momencie zamilkła i przypatrywała się z uwagą głowie miasta, lśniącymi z podekscytowania i radości oczami. Niektórzy składali dłonie jak do modlitwy, inni ocierali ukradkiem łzy płynące spod powiek, a pozostali głośno czyścili nosy, nie wstydząc się słonych kropel szczęścia. Gdy Burmistrz skupił na sobie uwagę tłumu, przyłożył środkowy i wskazujący palec prawej dłoni do dołka, znajdującego się pod krtanią i zaczął mówić donośnym głosem. Jego tembr niósł się echem między budynkami, a słyszany był daleko poza granicami Ramve. Wróżki, niemające pojęcia, czym się to je, przyglądały się zleceniodawcy, by po chwili wymienić zaskoczone spojrzenia między sobą. Okazywało się, że pan Shiro jest magiem! Co prawda tylko manipulował głosem, ale przecież mógł umieć coś więcej, prawda?
— Dzień dzisiejszy i jutrzejszy oficjalnie ogłaszam dniem wolnym! – zakrzyknął, na co odpowiedziały mu uradowane okrzyki ze strony Ramvenian. Okazja do świętowania nie zdarzała się często, a festiwal na cześć oswobodzicieli był czymś wyjątkowym, jedynym w swoim rodzaju, dlatego było się z czego cieszyć. – Pragnę, by mieszkańcy Ramve bawili się przez te dwa dni, świętując sukces, który odnieśli obecni tu magowie – dodał i wskazał ruchem głowy Wróżki, zaskoczone takim obrotem spraw. – Oczywiście musimy im dać odpocząć, dlatego proszę o rozpoczęcie przygotowań do festiwalu, który oficjalnie otworzą magowie Fairy Tail, późnym wieczorem. A teraz – mówił dalej – proszę pozwolić sobą pokierować moim urzędnikom, którzy wyznaczą każdemu z was jakieś zadanie – gdy to powiedział, zewsząd rozległy się przytakujące okrzyki, a później zrobiło się głośno jak w ulu. Każdy chciał jakoś przyczynić się do wydarzenia na skalę światową, dlatego kto mógł, zakasał rękawy i zabrał się do pracy. Tymczasem pan Shiro gestem zaprosił poturbowanych magów do środka majestatycznej budowli, gdzie zajęli się nimi lekarze, kosmetyczki, kucharze, kelnerzy i wiele innych osób różnej profesji, a po wszystkich zabiegach, każda z Wróżek udała się na spoczynek. Wszak wieczór miał należeć do nich, dlatego musieli wypocząć i podołać odpowiedzialności, która spoczęła na nich, jako gospodarzach wydarzenia.








No i nieco mojego zwyczajowego paplania :D. Jesteście przyzwyczajeni, prawda? Jak widzicie sonda imienna dobiegła końca, a ja z niewysłowioną wręcz przyjemnością ogłaszam, że wygrała Karia, która zdobyła 37% Waszych głosów! Teraz mogę Wam zdradzić, że to moje „robocze” imię, a skoro zostało wybrane, nie muszę nic zmieniać. Jupi! Na dwóch kolejnych pozycjach uplasowała się „Karin” (19%) i „Erika” (13%). Bardzo, ale to bardzo dziękuję Wam za aktywność! Nie sądziłam, że aż 126 osób pomoże mi w tym przedsięwzięciu :). Dziękuję! Jako dowód, dołączam screena, bo usunę w wolnej chwili ten dodatek z bloga, żeby mi go nie zaśmiecał, ot co! 
 
Co do samego rozdziału, bardzo proszę o wyrażanie zdania na jego temat, gdyż ja nieskromnie przyznam, że całkiem mi się podoba, jednakże betowanie nie było tak gruntowne jak w przypadku pozostałych epizodów. No cóż, pisałam po nocach, a że dzisiaj pracuję, siedziałam jeszcze długo po północy i dopracowywałam wsio, jednakże jestem pewna, że błędy są, dlatego proszę mi je wypisać! Z góry dziękuje :). I uwierzcie, że musiałam chwilę pomyśleć, nim odmieniłam nazwę mieszkańców Ramve. Serio! „Ramvenianie” to wcale nie takie proste słowo, ale podołałam! A przynajmniej tak mi się wydaje ;). Co jeszcze? Ach tak! Kolejny epizod opublikuję najprędzej za dwa miesiące, ale jak uda mi się wyrobić wcześniej, na pewno się o tym dowiecie. Dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą, mam drugiego bloga, do którego czytania zachęcam. Pomijam, że jest tam dopiero prolog, a pierwszy rozdział skrobię w każdej wolnej chwili. Nie ma co! Wciągnęła mnie ta historia, dlatego uwielbiam pisać jej ciąg dalszy. Mam nadzieję, że pozytywnie Was zaskoczę :). Jeśli idzie o DZP, czwarta część jest w większości gotowa, ale nim ją opublikuję, minie jeszcze trochę czasu, dlatego proszę o cierpliwość. No i to chyba tyle mojego paplania :D. Ej! Nie! Jeszcze coś! Rozdzialik, bez marnowania przeze mnie cennej śliny, liczy 23 strony, czyli całkiem sporo :). No i na tym zakończę. Ściskam mocno każdego z Was i soczyście całuję!



Wasza R.



Post do znalezienia w zakładce Archiwum

25 komentarzy:

  1. Dzisiaj badzie krótko napisze tylko tyle że przeczytana i jak zawsze ładnie na pisana i znikam obowiezki wzywaja a pozatym bardzo juz tesksknie ze kimś komu ten rozdzial na pewno sie spodoba i moze on wiecej na pisze . pozdrawiam haruka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana Haruko!

      Bardzo Ci dziękuję za ten przemiły komentarz! Niezmiernie cieszę się, że epizod Ci się podobał, bo uwierz, bardzo długo nad nim pracowałam i chciałam by wyszło idealnie. Chyba się udało :D. A co do Duszka, przecież niedługo wraca i wiedz, że rozdział mu się widzi :).

      Ściskam mocno i życzę wszystkiego dobrego!

      Twoja R ♥.

      Usuń
  2. Witaj!
    podoba mi się ten epizod! ^^ Fajnie opisany był nastrój Stinga :) Do tego walka była ekstra! :D

    Całe opowiadanie jest bardzo ciekawe i wciągające. Chciałabym coś więcej napisać, ale nie umiem pisać długich komentarzy xD
    Dlatego też weny życzę i pozdrawiam! ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yay! Nikus, Kochana! Jak mi miło! Bardzo się cieszę, że zwróciłaś uwagę na elementy, nad którymi pracowałam najdłużej i wiedz, że jedno mogę obiecać - Sting pojawi się w kolejnym rozdziale! Mam nadzieję, że Cię to uszczęśliwi :). I niezmiernie mi miło, że cała historia przypadła Ci do gustu. Dziękuję za komentarz, który naprawdę podnosi na duchu. Aż chce się pisać! Szkoda, że dzisiaj padam na twarz, bo na bank do samego rana pracowałabym nad kolejną notką, ale będą ku temu okazje :). Wielkie arigatou za wenę, która jest niezwykle potrzebna, dlatego ląduje w kolejnej szufladzie „Na wenę”, bo pozostałe są zapełnione, i zostanie użyta w najbliższym czasie :).

      Ściskam mocno!

      Twoja R ♥.

      Usuń
  3. Witaj
    Zaczne od przyjemniejesz rzeczy czyli o kilku slow na temat tego epizodu bardzo mi sie podobal niewim czy ja mam takie wrazenie ze bylem tam i widzialam to wszystko bo tak to ladnie opisalas . to tyle jezeli chodzi i epizod .
    A druga rzecz to jestem teraz w pracy i pisxe w przerwie obiadowej i jeszcze bade do wieczora .a tak do wszystko pomalu do przodu byle tylko wytrzymac do 3 czerwca i juz bede szczesliwy a tobie zycze wszystkiego dobrego weny i milego wikedu chociasz krudkiego bo je niestedy nie bede mial ani jednego dnie wolnego do powrotu do domu to tyle dobry duszek co musi juz wracac do pracy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochany Duszku!

      Serdecznie dziękuję za Twój komentarz! A skoro rozdział się podobał, to jestem megaszczęśliwa! Jejku! Naprawdę masz takie wrażenie? To wiedz, że właśnie chciałam, byście czuli się jak obserwatorzy zmagań naszych kochanych Wróżek. Oj! Ile ja dopracowywałam ten fragment, to nie masz pojęcia! I zdradzę Ci, że początkowo nie miałam w planach retrospekcji z walki, ale w końcu co by było w tym epizodzie, jeśli nie batalia, hę? Dlatego też długo głowiłam się, zmieniałam, dobierałam słowa i w ogóle i w szczególe, a teraz możesz, wraz z innymi, uczestniczyć w ich walce :). Dziękuję, że znalazłeś chwilę, by przeczytać i skomentować rozdział. Wiele to dla mnie znaczy :). A weekend już jest miły, bo Wy ze mną jesteście, przynajmniej mentalnie :D. Ja Tobie życzę, by czas szybciej mijał i byś mógł ponownie spotkać się z rodziną oraz odpocząć chociaż trochę :). A wena, której bardzo pragnę, już sama znalazła drogę do schowka :D.

      Pozdrawiam cieplutko!

      Twoja R ♥.

      Usuń
    2. Witaj
      Tak naprawde mam tekie wrażenie.
      Pozdrawiam dobry duszek

      Usuń
    3. Kya!!!!!!!!!!!!!!! To wiedz, że jest mi tym milej :).

      Ściskam mocno i wszystkiego dobrego życzę!

      Twoja R ♥.

      Usuń
  4. No Kochana, zaszalałaś z obszernością rozdziału..! :P Ale podobał mi się, dlatego jestem z tegoż względu bardzo zadowolona. Fajnie się czytało, płynnie i szybko. Warto było czekać te dwa miesiące, serio. Jestem z Ciebie, R, dumna! Ja mam do napisania dwa rozdziały u siebie ale jakoś mi się nie chce. Wolę czytać opowiadania innych a na Twoje, Koteczku, czekałam z niecierpliwością.
    Burmistrz magie?! No teraz się wyjaśniło, dlaczego jego gabinet chroni jakieś dziwne zaklęcie, to pewnie jego sprawka ;) Interesuje mnie ta uwięziona dziewczyna. No serio, intryguje mnie jej postać. Ciekawe kim ona jest i czy jest jakoś powiązana z Lucy.. Nie pozostaje mi nic innego jak tylko czekać z niecierpliwością na ciąg dalszy tejże ekscytującej opowieści :D
    Powinnam zacząć poprawiać pracę mojej, no prawdę powiedziawszy cioci lecz ona ma 18! lat, ale tak strasznie mi się nie chcę, chętnie poczytałabym coś jeszcze, jakieś godne polecenia opowiadanie. No nic, Kochana, ja będę kończyć. Na dzisiaj mam jeszcze zaplanowaną naukę ( wiemy jak to się skończy w moim wykonaniu :P ) obejrzenie kilka odcinków FT i dopracowanie swoich własnych rozdziałów. Jak zwykle Księżyc przynudza, także już się zamykam..! No dobra, napiszę jeszcze tylko, że rozdział był wspaniały. CO prawda znalazłam kilka błędów ale można le zliczyć na palcach jednej ręki, także jest jak najbardziej spoko. Świetnie wręcz i na wysokim poziomie. Pa, Koteczku. Czekam na więcej takich rozdziałów. Buziaki ..1 :* :* :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Księżycu Mój Kochany! Zawitałeś do mnie! Jak miło! Dziękuję! I na początek musisz wiedzieć, że porządnie połechtałaś moje ego :D. A skoro jesteśmy w tym temacie, zapuśćmy sobie muzyczkę: https://www.youtube.com/watch?v=iOxzG3jjFkY.

      Oj! Jesteś ze mnie dumna? O rany! To ja w takim razie też :D. Ach, ta skromność! Ale to R, to nie dziwota :D. No dwa miesiące to szmat czasu, dlatego po prostu nie mogłam Wam rzucić byle czego, jak jakiś ochłap, przez co są 23 strony :). A Ty wiesz, że rozdział miał być jeszcze dłuższy? Tylko ja już zasypiałam przed kompem, dlatego odpadało pisanie ciągu dalszego. W każdym razie mam pomysł i nieco materiału na następny, dlatego raduję się, bo głowienie się, co dalej, odchodzi w siną dal :D.

      Magia pana Shiro... Ech, skoro jesteś jej ciekawa, postaram się więcej napisać w kolejnych epizodach, bo szczerze mówiąc... sama nie wiem, co potrafi Stary Pierdziel :D. A w zasadzie to, co do tej pory zdradziłam, jest zaledwie zalążkiem czegoś poważniejszego (wpadłam na TEN pomysł dosłownie chwilę temu, dzięki Tobie, Kochana :).

      Co do więźniarki, no cóż, bardzo, ale to bardzo powoli wszystko będzie się wyjaśniało, jednakże potrzeba czasu. Mogę mieć tylko nadzieję, że polubisz ją chociaż odrobinę, bo charakterek odziedziczyła po kimś dobrze mi znanym :D. Ach o tym cśśśś!

      No a jak Tobie poszły poprawki u cioci? I wiedz, że niczym mnie nie zdziwisz :D. Spotkałam kilka osób z podobną sytuacją, ale tak nieraz wygląda życie ;). Co do nauki, życzę powodzenia. Ja powinnam się zabrać za synonimy, ale nie mam na to siły. Może jutro? Chociaż te takie najdziwniejsze liznę? Okaże się :D. A jak idzie Ci oglądanie FT? No i co z rozdziałami? Mam nadzieję, że wszystko do przodu :). A kupujesz mangę? Jest pięknie wydana, dlatego polecam!

      I jeszcze więcej cukru ♥. Czy Ty chcesz, żeby moje zęby szlag trafił przez próchnicę? Mam za ładne uzębienie, by je stracić (Ach! Ta skromność =). Co do błędów, w wolnej chwili ich poszukam, bo betując rozdział byłam zbyt zmęczona, by czytać go raz jeszcze. A skoro Ty, Moja Droga, piszesz o zaprezentowanym przeze mnie tekście, że jest „wspaniały” to wiedz, że moje serce się raduje. Poza tym nie mogłam Wam po dwóch miesiącach dać siedmiu stron czy coś. Ba! Nawet po tygodniu nie popełniłabym takiego nietaktu! No i to chyba tyle mojego eposu na dzisiaj :D.

      Jeszcze raz serdecznie dziękuję, Kochanie! Powodzenia! :*

      Twoja R ♥.

      Usuń
  5. Rozdział jak zwykle wyszedł genialnie, szczerze mówiąc nie zwracam uwagi na błedy bo mi to po prostu nie przeszkadza, a jeste$my tylko człowiekiem i możemy je popełniać. Czekam cierpliwie na następną część DZP i na rozdział na drugim blogu. O Jezusiu kochany ale się rospisałam, ja już kończe.

    Ściskam mocniutko
    Twoja Lusia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lucynka! Witaj, Kochanie! :* Dziękuję za serdeczne słowa. Aż mi się cieplej wokół serca zrobiło! Wielkie arigatou! A co do DZP i „Po drugiej stornie lustra”, powoli je piszę i możesz być pewna, że coś pojawi się w ciągu miesiąca, a przynajmniej takie mam plany. Niestety, życie je zweryfikuje, ale o wszystkim będę informowała na fanpejdżu, dlatego zachęcam do zaglądania na niego ;). Jeszcze raz dziękuję!

      Całuję :*!

      Twoja R ♥.

      Usuń
  6. Rozdział po prostu świetny. Nie mogę się już doczekać następnego. Ogólnie jestem ciekawa tego, co jeszcze dla nas przygotowałaś.
    Pozdrawiam oraz życzę weny i czasu na pisanie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aki, Słońce moje! Dziękuję po stokroć :* ! Bardzo się cieszę, że epizod Ci się podobał i czekasz na kontynuację opka (:. Oj! Uwierz, że czeka Was jeszcze naprawdę sporo niespodzianek i nagłych zwrotów akcji, dlatego mogę tylko mieć nadzieję, że spodoba się Wam to, co będzie później :). Wierzę, że uda mi się poprowadzić tę historię do samego końca, a Wy wytrwacie przy moim boku :). Dziękuję za pozdrowienia i wenę, która już w podskokach zawędrowała do odpowiedniego schowka :D.

      Ściskam mocno!

      Twoja R ♥.

      Usuń
  7. Kochanie moje oto jestem. Teraz już raczej nie będę plasować się na pierwszym miejscu, gdyż w soboty raczej będę w pracy, ale spoko, zapewne od września lub października powrócę do mojej zaciętej walki :***.
    Wracając do rozdziału jest świetny. Uwielbiam twoje opisy. Są świetne. Nie daje mi spokoju ta tajemnicza dziewczyna. Nie wiem czemu wydaje mi się, że albo jest to mama Lucy, albo Lucy z przyszłości. Ale co ja tam wiem. Nigdy racji w spektakulacjach mieć nie będę. Super walka. Lucy widać bardzo się tam przydała. Dałaś jej zabłysnąć ;). Natsu kochany jak zawsze się martwi. Burmistrz (zapomniałam jak ma na imię XD) mógłby zostawić biedną Lucy w spokoju. Ona już długo z nim nie wytrzyma. A i najważniejsze mój kochany Sting się pojawił. Kochany kwiaty i liściki jej daruje. Gospodyni widać bardzo lubi ubrania Lucy, a jak w nich wygląda. Mrałłł.
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Przesyłam wenki jak najwięcej. Do następnego Kochana :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Karolcia, Skarbuś! :* Jak zawsze można na Ciebie liczyć :). Dziękuję!

      Hahaha! Jaki duch walki! Niesamowite! Ale dzięki temu czuję się wyróżniona :). Bardzo się cieszę, że rozdział Ci się podobał. Naprawdę się starałam, uwierz, a skoro Wam się podoba, nic do szczęścia mi nie potrzeba ;).

      Jeśli idzie o Twoje spekulacje, nie potwierdzam, nie zaprzeczam, bo element zaskoczenia musi być :D. Jak Wy nie wiecie, co ja przygotowałam! Hahaha! Aż mi Was szkoda, serio :D. Ale już nic nie zdradzam, bo Ty i tak, Kotek, dostałaś tyle spoilerów, że aż głowa mała :D. A uwierzysz, że walki w ogóle miałam nie opisywać? Ale stwierdziłam, że raz kozie śmierć, najwyżej wyjdzie beznadziejnie, ale chyba mój plan się nie powiódł i Was zaciekawiłam :D. Cieszę się, naprawdę! Co do Lucynki, nie cierpię jak ludzie robią z niej totalną sierotę (odezwała się ta, która kazała Natsu ratować ją dwukrotnie :), dlatego też chciałam, żeby się wykazała. W końcu jest inteligentną laską, która potrafi walczyć, kiedy trzeba i ja taką Lusię będę promowała w tym opku. Co prawda nie mogę od niej wymagać, żeby miała tak dobrze rozwinięte zmysły jak Smoczy Zabójcy, ale na pewno jej magia będzie jedną z wiodących w tej historii ;). Hahaha! Jak widzę, pan Shiro (Burmistrz) w nikim z Was nie wzbudza entuzjazmu... Ech... A ja tak lubię tego Starego Zgreda, serio! Bo on burzy spokój duszy Lucy i zagraża NaLu, na które czekacie. Mam rację? :D Co do Stinga, to wiem, że od niedawna polubiłaś go w duecie z Lucy. Powiedz, przez kogo? Bo jestem naprawdę zaskoczona, że zagorzała fanka NaLu uwielbia podchody Eucliffe'a. A Gospodyni, no cóż, już kiedyś zabrała naszej Lusi ciuszki, a że są rozciągnięte, jaki miałaby z nich pożytek nasza blondynka? Właśnie :D. O tak! Aż mam ochotę mruczeć, gdy widzę tą starą pudernicę w biało-niebieskim komplecie. Naprawdę! Dziękuję Ci serdecznie za budujący i wyczerpujący komentarz, za wenę (ta już potulnie czeka w szufladzie na to, aż moje pokłady czasu nieco się zwiększą) i za wsio!

      Ściskam mocno!

      Twoja R ♥.

      Usuń
  8. Czesc
    Dzisiaj tylko zostawie posobie ślad że była przeczytałam bo nie lubie nie zostawić posobie nic a kometarz na pisze kiedy indziej a moze nie sama niewiem
    Pozdrawiam ♪

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana Aniu!

      Bardzo dziękuję, że napisałaś komentarz. To naprawdę dużo dla mnie znaczy, uwierz ;). Mam nadzieję, że mój mail dotarł do Ciebie bez przeszkód i nie zburzył Twojego spokoju.

      Ściskam mocno i czekam na wiadomość zwrotną :).

      Twoja R ♥.

      Usuń
    2. Czesc
      Juz mi troche lepiej i moge na pisaci troche wiecej ze mi sie na prawde podobalo opis walki i widac ze sie bardzo staralas i na prawde wyszlo ci dardzo dobrze .
      Jezeli chodzi o mail to nie zaklucil mojego spokoju raczej otworzyl mi oczy i sprawil za zaczalam inaczej myslac i dal mi duzo do myslenia . znowu troche chaotycznie na pisalam .wiesz ze przezto wszystko chyba zmarnowalam nasiona dyni i nici z ekspermetow dniowych bo jeszcze nie bylam na dzialca i fasolka jest juz do jedzania wychotowana na parapecie w domu na szczascie sloneczniki jeszcze cale i mozna je na dzialka zabrac i znowu wiecej jest nie na tamet niz na temat ale je teraz mam walka z sama soba i mam mocna motywacje zeby je wygrac to tyle pozdrawiem weny i co zlego to chyba nie ja lucyhepp ♪♪

      Usuń
    3. Kochana Aniu!

      Bardzo się cieszę, że u Ciebie lepiej. Aż mi lżej na sercu, uwierz :). A to, że rozdział Ci się spodobał, dodaje skrzydeł. Dziękuję! Mam nadzieję, że idziesz przed siebie i się nie poddasz. Na ostatniego maila odpiszę w wolnej chwili, a Ty się, Kochana, relaksuj na działce, za mnie też :D.
      Dziękuję za wenę!

      Całuję i mocno ściskam!

      Twoja R ♥.

      Usuń
  9. Wreszcie dałaś nowy epizod :). Wiem, że dajesz kolejny co miesiąc, ale i tak nie mogłam się doczekać. Mniejsza o to. Rozdział bardzo fajny, a opisy;WOW. Robią wrażenie, na serio. Wydawać by się mogło, że nie może być już lepiej. Ale jest :D. Bo WRESZCIE (ani nie waż się gniewać!) dałaś mojego UKOCHANEGO Stinga Eucliffe'a!!! Tak długo czekałam, aż napiszesz cokolwiek o nim. Warto było czekać pomimo, iż nie było tego dużo. Ale on taki słitaśny, daje Luśce kwiaty i romantyczną wiadomość w środku ^_^. Biedny, tak straaaasznie się o nią martwi! Tylko współczuć można! Pozdrawiam i weny życzę ;) Lucy24

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poprawiam się, dajesz epizod co dwa miesiące XD. Lucy24.

      Usuń
    2. Kochana Lucy!

      Mała poprawka na początek: teraz rozdziały będą dodawane co dwa miesiące. Jeśli dam radę napisać coś szybciej, pojawi się ten cosiek wcześniej :). Hahaha! Kotenieńku, ależ ja nie mam się o co gniewać, naprawdę! Sama uwielbiam Stinga, dlatego musiał, po prostu musiał znaleźć się w moim opowiadaniu :D. A skoro jesteś jego wielką fanką, bardzo się cieszę, że udało mi się uszczęśliwić Ciebie chociaż w małym stopniu :*. Yay! Ja też go lubię w takim wydaniu :D. Biedny... Na kwiaty się wykosztuje, a one zwiędną... Chociaż nie! R zrobi coś, żeby Lusia mogła je popodziwiać :D. Co Ty na to? Aj! Naprawdę? Nie masz pojęcia jak mi miło! Chociaż muszę nieskromnie przyznać, że jestem dumna z powyższego epizodu, a opisy są naprawdę dobre :D. Tak! R taka skromna, heh :D. Ale mi wybaczysz, prawda? Uwierz, że dużo czasu spędziłam przed komputerem, by je dopracować, aż w końcu osiągnęłam efekt taki, o jakim marzyłam, chociaż przyznam się, że coś można by jeszcze dodać :D. Dziękuję za pozdrowienia, które przesyłam także Tobie, jak i za wenę - ta spoczywa już w mojej szufladzie, którą specjalnie opróżniłam, by zrobić dla niej miejsce, bo się w końcu musi wygodnie umościć :).

      Ściskam mocno i całuję! :*

      Twoja R ♥.

      Ps. Nie dodał mi się wcześniej komentarz, ale już nie zmieniam, co? :*

      Usuń
  10. Ja tam uwielbiam jak jest duzo opisów i tyle samo dielogow ale tu. Akurat podobaja mi sie opis walki pozdrawiam mika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Bardzo się cieszę, że Ci się podoba :).

      Pozdrawiam cieplutko.

      Twoja R ♥.

      Usuń

Nie wstydź się – skrobnij komentarz!
Będzie lepszy, niż nowy elementarz!
Ja Ciebie zapamiętam
i dedyka Ci dam,
jeśli będziesz pierwszy
pośród wszystkich wierszy!